- Bóg się rodzi w Agartali
- Od redakcji
- Jeśli przyjmiemy do końca to, czego nauczał Jan Paweł II, możemy spokojnie patrzeć w przyszłość
- ŻYWY POMNIK Jana Pawła II
- Nie zgub dziecka w sieci
- ZAMBIA: Pasterka w języku bemba
- LIBAN BOISKO, CZYLI PERSPEKTYWY PRACY DLA MŁODYCH
- Postanowiłem spisać wszystko… (Łk 1,1)
- CZYNNIKI UTRUDNIAJĄCE BUDOWANIE AUTORYTETU NAUCZYCIELA
- Komputer. Co w zamian
- Wirtualna rzeczywistość – dlaczego jest tak zaborcza i zimna jak Królowa Śniegu?
- D: JAK DEZINFORMACJA
- NADMIAR BODŹCÓW JEST SZKODLIWY
- Lekcje religii w kryzysie (?)
- Wobec przemocy w internecie
- WIARA POD CHOINKĘ
- Wspomożycielka na Wileńszczyźnie
- Jeśli sam tego nie opowiesz…
- Niezależność Kościoła
ZAMBIA: Pasterka w języku bemba
Anna Borkowska
strona: 14
Święta, święta... a jak to było w Afryce? Jak ciężka do uchwycenia jest atmosfera Bożego Narodzenia, gdy na dworze ponad 23°C, a od śnieżnej Polski dzieli mnie ponad 12 000 kilometrów!
Brakuje wspólnego ubierania choinki, nie spędzam trzech dni w kuchni, przygotowując świąteczne smakołyki, nie piekę pierniczków, nie przygotowuję kapusty z grzybami...
Pokazało mi to, jak dużą wagę przywiązywałam do tych wszystkich przyzwyczajeń czy tradycji i choć są to piękne zwyczaje, które warto praktykować, to nie one są istotą świąt. Istotą świąt jest JEZUS. Jezus, który narodził się ponad 2000 lat temu, którego narodziny wspominamy i o którego obecność w naszym życiu prosimy. I tak jak jest napisane, że po owocach poznamy, tak i ja poznaję po owocach, którymi są wydarzenia i sytuacje często niezależne ode mnie. Doświadczam wtedy, jak Bóg się mną opiekuję i jak potrafi zadbać o najmniejsze rzeczy w moim życiu. Kilka przykładów: we wstępie wymieniłam kilka różnic, z jakimi przyszło mi się zmierzyć podczas tegorocznych świąt; najbardziej odczuwalny jest jednak brak rodziny i przyjaciół – osób, które kocham i za którymi w takich momentach tęsknię jeszcze bardziej. Bóg jednak nie zostawił mnie samej, dał mi „rodzinę” w osobach Żanety i Eweliny, dzięki którym to Boże Narodzenie było wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju. W Zambii świętowanie wygląda zupełnie inaczej. Nie ma tradycji dzielenia się opłatkiem, a kolacja wigilijna odbywa się po „pasterce”, która rozpoczyna się o 18.00 i trwa przynajmniej 2,5 godziny. Na wigilijnym stole nie brak mięsnych dań, za to daremnie szukałyśmy tam karpia czy barszczu. Postarałyśmy się jednak o to, by na wspomnianej wieczerzy znalazł się choć jeden polski akcent w postaci pierogów. Co do pasterki to poza faktem, że trwała dość długo, to była dla mnie zupełnie niezrozumiała, ponieważ prowadzona w języku bemba. Z kazania, trwającego ponad pół godziny, nie zrozumiałam absolutnie nic. Czas ten mogłam poświęcić na modlitwę za wszystkich obecnych w świątyni. Niezrozumiałymi pieśniami i tańcami mogłam bez reszty ofiarować się Bogu. Zupełnie jak dziecko nie rozumiałam nawet, co śpiewam i wyciągałam ręce do najlepszego Ojca.
Po mszy połączonej z jasełkami w wykonaniu dzieci z oratorium przyszedł czas na kolację, kolędowanie i prezenty. Przy stole wigilijnym spotkały się cztery narodowości: my (trzy wolontariuszki z Polski), wolontariuszka z Niemiec, siostra z Filipin oraz cztery tutejsze siostry Zambijki. I tak każda z tych grup wykonała kolędę w swoim ojczystym języku (postawiłyśmy na Gore Gwiazda). Po kolędowaniu przyszedł czas na ostatni punkt programu, czyli prezenty! I chociaż nie spędzałyśmy świąt w swojej placówce misyjnej, to siostry nie zapomniały o nas i dla każdego został przygotowany mały podarunek. Najwspanialszy był jednak sposób, w jaki odbierałyśmy swoje prezenty. Przy akompaniamencie muzyki osoba wybrana przez poprzedniczkę wstawała i tańcząc, jak najdłuższą drogą podążała w kierunku choinki, pod którą leżały podarki.
W Boże Narodzenie odwiedziłyśmy rodaków, a właściwie jedną rodaczkę siostrę Martę ze Zgromadzenia Sióstr Służebniczek, która posługuje na placówce oddalonej o kilkanaście kilometrów od misji Eweliny. Siostra Marta nie tylko przywitała nas staropolską gościnnością, ale też ubogaciła nasz czas niezwykłymi historiami z jej misyjnego życia. Zwieńczeniem tego wieczoru było wspólne podzielenie się opłatkiem, który siostra zachowała specjalnie na nasz przyjazd. Było to wypełnienie jednego z najbardziej brakujących świątecznych zwyczajów. Nawet tu w Afryce miałyśmy więc namiastkę polskich świąt!