- Słuchanie, które jest przyjęciem i osobistym spotkaniem
- Od redakcji
- Jana Pawła II i ludzi młodych łączyła szczególna więź
- Dobra szkoła? Katolicka!
- Niebezpieczeństwa internetu
- BANGLADESZ: Odważ się być dobrym
- BURUNDI PROJEKT CENTRUM EDUKACYJNO-KATECHETYCZNEGO
- Czas Jezusa Chrystusa i czas głoszenia Dobrej Nowiny
- RODZAJE I POSZUKIWANIE autorytetu
- Skuteczni rodzice
- Kultura konsumpcji – dlaczego aż tak medialna?
- B: jak Biblia
- Zaniedbanie w rodzinie
- O mistrzostwie pedagogicznym słów kilka...
- Wobec zagrożeń kulturowych
- Dwa skrzydła do nieba To prawie niemożliwe iść do Jezusa bez Maryi
- Msze św. W INTENCJI BEATYFIKACJI abpa Antoniego Baraniaka
- Czytajmy Sienkiewicza
- Wierność Duchowi Świętemu czy duchowi świata
Czytajmy Sienkiewicza
Piotr Legutko
strona: 28
Dawno, dawno temu, wezwanie zamieszczone w tytule można było porównać z propozycją w rodzaju: jedzcie lody albo grajcie w piłkę. Ale czasy, gdy przygody Stasia i Nel czytało się z wypiekami, minęły, prawdopodobnie bezpowrotnie.
Powieść „W pustyni i w puszczy” miała swoje chwile sławy kilka lat temu, gdy feministki domagały się usunięcia jej z listy lektur. To mogło zainteresować potencjalnych czytelników, nadać obowiązkowi walor zaciekawienia. Ale prawda jest taka, że dziś nawet do przeczytania Trylogii potrzebna jest presja nauczycieli lub rodziców.
Na początku rolę magnesu przyciągającego do powieści Sienkiewicza pełniły… gazety codzienne. Losy Skrzetuskiego, Zagłoby czy Kmicica czytelnicy poznawali codziennie w drukowanych tam odcinkach. Trylogia była pod koniec XIX wieku pochłaniana niczym dzisiejsze seriale Netflixa i to we wszystkich trzech zaborach jednocześnie! Dopiero później pojawiła się jednolita wersja książkowa. W czasach już bardziej współczesnych Trylogię popularyzowały klasyczne filmy i seriale. Premiery „Pana Wołodyjowskiego” czy „Potopu” były w PRL wydarzeniem takim samym jak w III RP wejście na ekrany „Ogniem i mieczem” z dziewczyną Bonda w roli Heleny Kurcewiczówny, promowane przebojem Edyty Górniak i Mietka Szcześniaka.
Niestety doszliśmy już do tego etapu, że ekranizacje literatury nie tyle przyciągają do książek, co je zastępują. Szkoda, bo trzy – może najsłynniejsze – polskie powieści biją atrakcyjnością na głowę zarówno filmy, jak seriale Jerzego Hoffmana. To na stronach Trylogii odnajdziemy sarmackiego ducha, naturę, obyczaj, język i sposób myślenia tamtych Polaków. Szkoda, że nagroda Nobla trafiła do Sienkiewicza za „Quo vadis”, a nie Trylogię, bo wbrew pozorom właśnie w tej serii znajdziemy także opowieść uniwersalną, niezwykle istotną dla zrozumienia nie tylko dziejów Polski, ale całej cywilizacji łacińskiej. Wszyscy wiemy, że Henryk Sienkiewicz pisał swe powieści „ku pokrzepieniu serc”, że chciał współczesnym sobie rodakom żyjącym pod zaborami pokazać, że nie z takich opresji udało się Rzeczpospolitej wyjść obronną ręką. Mniej się dziś pamięta, że Litwos był prawdziwym apologetą chrześcijaństwa. I to jest klucz do zrozumienia jego bohaterów, ich motywacji, przemian czy wręcz nawróceń, jakich doświadczają. Losy Skrzetuskiego, Kmicica, Wołodyjowskiego zawsze mają bezpośrednie odniesienie do Boga. Tylko wiara pozwala namiestnikowi chorągwi pancernej księcia Wiśniowieckiego przejść przez piekło na ziemi, jakim była rebelia Chmielnickiego. To Jasna Góra stała się miejscem, gdzie Kmicic zamienia się w Babinicza, by odbyć swoją pokutę. To na kartach „Potopu” uwiecznione zostały śluby króla Jana Kazimierza (których współautorem był święty Andrzej Bobola), zaś dzięki „Panu Wołodyjowskiemu” rozumiemy, skąd wzięło się pojęcie „przedmurza chrześcijaństwa”.
Lektura Trylogii pozwala z większą pokorą spojrzeć na czasy i dylematy nam współczesne. Zwykło się bowiem uważać, że to, czego doświadczyliśmy w XX wieku – jako naród, ale i kontynent, ze swoją kulturą i cywilizacją – nie da się z niczym innym porównać. Tymczasem straty materialne i ludzkie, jakie ponieśliśmy w trakcie szwedzkiego potopu były porównywalne z hekatombą II wojny światowej, zaś okrucieństwa, jakich polskie kresy doświadczyły w trakcie powstania Chmielnickiego (w połączeniu z późniejszą epidemią cholery) miały rozmiary prawdziwej apokalipsy. W tym świetle inaczej jawi się zarówno upadek I Rzeczpospolitej, jak i fakt, że zamieszkująca jej ziemie wspólnota wiary, kultury i języka przetrwała kolejne kataklizmy. Łatwiej też pojąć, dlaczego i dziś tak licznie trwa przy swoim niełatwym dziedzictwie. A zatem – czytajmy Sienkiewicza. To wielka literatura, także na dzisiejsze czasy. Pełna mocy, zanurzona w polszczyźnie, jakiej tak bardzo nam dziś brakuje.