- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO. Bł. Aleksandrina Da Costa (1904-1955)
- WYZWANIA
- WYCHOWANIE - SYSTEM ZAPOBIEGAWCZY. Szczęśliwy dom – marzenie dzieci
- WYCHOWANIE - UWAGI PSYCHOLOGA. Niepełna rodzina
- WYCHOWANIE - RODZICIELSKA TROSKA. Dzieci tracą tak wiele
- WYCHOWANIE - Z DRUGIEJ STRONY. Wybór, którego nie chciałam
- ROZMOWA Z ... Co Bóg złączył
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Muszą wiedzieć, że są kochani
- BŁYSKAWICZNY KURS MODLITWY
- GDZIEŚ BLISKO. Dopóki sąd ich nie rozłączy
- POD ROZWAGĘ. Lek silniejszy, im bardziej go nie ma
- POKÓJ PEDAGOGA. Autorytet nauczyciela
- TAKA NASZA CODZIENNOŚĆ
- BIOETYKA. Historia oszustwa w nauce, czyli tzw. klonowanie terapeutyczne
- DUCHOWOŚĆ. Cząstka Marii
- MISJE. Śmierć naszego misjonarza
- MISJE. Jestem powołany do bycia z tymi ludźmi
- MISJE. ***
- WEŹ KSIĘGĘ PISMA ŚWIĘTEGO. Świat apokryfów
- PRAWYM OKIEM. Aby było miło
PRAWYM OKIEM. Aby było miło
Tomasz P. Terlikowski
strona: 22
Nie mówmy o rzeczach trudnych, zrezygnujmy z przypominania o piekle, wymagania moralne schowajmy w szafie – taki model chrześcijaństwa coraz częściej promowany jest w mediach i w czasie dialogów z niewierzącymi czy wierzącymi inaczej. Szkoda tylko, że z chrześcijaństwem niewiele ma on wspólnego.
Najwyraźniej widać to w dialogu ekumenicznym. Kilka tygodni temu opublikowałem w portalu Fronda.pl, a później w nieco zmienionej formie w „Gazecie Polskiej”, krótki tekst z jasno sformułowaną tezą, że celem ekumenizmu jest jedność. Jedność zaś dla katolika nie jest jakimś stanem wzajemnego uznawania różnorodnych struktur, czy niedostrzegalnym gołym okiem stanem ducha, ale zjednoczeniem chrześcijan pod przewodnictwem Następcy św. Piotra i Zastępcy Jezusa, czyli biskupa Rzymu. Wydawało mi się, że sprawa jest tu całkowicie oczywista, że ekumenista – przynajmniej jeśli ma myśleć po katolicku – nie może zakładać innych celów ostatecznych ekumenizmu. A nasi partnerzy w dialogu także powinni to nie tylko wiedzieć, ale i akceptować.
I jak zwykle pomyliłem się. Okazało się bowiem, że tekst wywołał w czasie agap ekumenicznych organizowanych podczas Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan spory skandal. Jeden z biskupów wyznań mniejszościowych (miłościwie pominę jego nazwisko) publicznie zapytał jednego z duchownych katolickich, czy taką moją opinię można uznać za oficjalne stanowisko Kościoła. Duchowny ów odetchnął z głęboką ulgą, bowiem tak zadane pytanie pozwoliło mu uniknąć niewygodnej odpowiedzi i mógł spokojnie odciąć się od tego, co napisałem. Inni oczywiście gorliwie potakiwali, zapewniając, że mojego myślenia nie można uznać za myślenie katolickie. I aż żałuję, że mnie tam nie było, bo chętnie zadałbym owym ekumenicznie nastawionym duchownym krótkie pytanie: czy ich zdaniem celem ekumenizmu rzeczywiście nie jest jedność, albo jeśli jest, to czy jako katolicy rozumieją ją inaczej niż ich własny Kościół?
Ale nie o tym miałem pisać. O wiele bardziej interesujące jest zrozumienie, dlaczego duchowni ci przyjęli takie, a nie inne stanowisko. Moim zdaniem odpowiedź jest boleśnie prosta. Otóż chodzi o to, „aby było miło”. Jedność, wierność tożsamości własnego wyznania nie liczą się, gdy chodzi o to, by sprawić przyjemność innym. Jasne powiedzenie (a tak przecież wierzymy), że Kościół Chrystusowy trwa w pełni w Kościele katolickim – zepsułoby atmosferę. Wyrażenie nadziei, że kiedyś wszyscy będziemy jedno (czyli ostatecznie, że wszyscy chrześcijanie uznają zwierzchnictwo biskupa Rzymu, odkryją pełnię życia sakramentalnego czy prawdę o Maryi Matce Pana), mogłoby zakłócić przyjemność agapy. I jeszcze ktoś poczułby się urażony. I dlatego od takich stwierdzeń się ucieka, a tych, którzy je przypominają, oskarża się o antyekumenizm czy nieznajomość nauczania soboru watykańskiego II (choć to on naucza, że w pracy nad jednością chrześcijan chodzi o ich jedność).
Problem uciekania od tematów trudnych nie dotyczy jednak tylko ekumenizmu. Hasło: „aby było miło” przyświeca również wielu innych dyskusjom. Część hierarchów czy księży nie ma ochoty przypominać politykom, że mają oni pewne obowiązki wobec Pana Boga i jeśli ich nie wypełniają, to sami sobie odbierają prawo do komunii świętej, i dlatego nie mogą do niej przystępować. Nie ma zaś takiej ochoty, bo gdyby o tym przypomnieć, to nagle przestałoby być miło. Niemiło jest też przypominać ludziom, że pewne działania mogą ich doprowadzić do piekła (oj, już słyszę te postękiwania: po co takie straszenie, duszpasterstwo strachu się skończyło) albo że coś może się Panu Bogu nie podobać. I dlatego nie robi się tego.
Ale efektem takiego stylu działania jest nie tylko brak prawdziwego dialogu (bo ten zakłada, że dwie strony różnią się i o tych różnicach rozmawiają, bez ściemniania i bez udawania), nie tylko udawanie rozmowy, ale przede wszystkim skazywanie ludzi (w imię tego, żeby było miło) na możliwość wiecznego potępienia. Piekło nie jest bowiem czymś, czym straszymy niegrzeczne dzieci, nie jest babą Jagą, która może nas porwać, ale jest przerażającym rewersem naszej własnej wolności. Rolą ludzi Kościoła, biskupów, księży, ale także zwykłych świeckich, jest przypominanie o tym, że taka możliwość istnieje,
i ostrzeganie przed nią. Udawanie, że jej nie ma, że Pan Bóg jest nie tyle sprawiedliwy i miłosierny, ile milusi, jest skazywaniem ludzi na groźbę potępienia. A to jest bardzo niebezpieczna zabawa. Dlatego lepiej czasem mówić rzeczy bolesne, niż w imię miło(ści) odmawiać ludziom prawdy.