- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO. Sto sposobów komunikowania
- WYZWANIA
- WYCHOWANIE. W pogoni za sukcesem
- WYCHOWANIE - UWAGI PSYCHOLOGA. Oko w oko z porażką
- WYCHOWANIE - RODZICIELSKA TROSKA. Łatanie dziur
- ROZMOWA Z ... Komu potrzebny sukces
- GDZIEŚ BLISKO. Umieranie nie jest ciekawe
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Umiarkowanie
- BŁYSKAWICZNY KURS MODLITWY
- POKÓJ PEDAGOGA. Płacić – nie płacić
- TAKA NASZA CODZIENNOŚĆ
- POD ROZWAGĘ. Ręce zwisały mi do nóg
- SALEZJAŃSKI RUCH MŁODZIEŻOWY. Warto się czasem zasłuchać
- RODZINA SALEZJAŃSKA. Salezjanie grekokatolicy
- Z ŻYCIA BŁOGOSŁAWIONYCH ORATORIANÓW
- MISJE. W rytm szamańskiej pieśni
- MISJE. Wczoraj, dziś i jutro
- MISJE. Prosto z Hawany
- ZDROWA MEDYCYNA. To nie komórki, to człowiek
- DUCHOWOŚĆ. Kilka myśli o miłości, co nie umiera
- DUCHOWOŚĆ. Bracia (cioteczni) Jezusa
- PRAWYM OKIEM. Nieludzkie miłosierdzie
GDZIEŚ BLISKO. Umieranie nie jest ciekawe
ks. Andrzej Godyń SDB
strona: 10
„Pokażę księdzu piękny plakat” – Renata Bakuła, wicedyrektor w salezjańskich liceum i gimnazjum w Mińsku Mazowieckim prowadzi mnie wąskimi schodami. „Sami go zrobili do »Hioba«. Pani reżyser wybrała go, bo był bardzo pogodny, słoneczny. Dający nadzieję”.
Temat hospicjów po raz pierwszy pojawił się w szkole podczas rekolekcji, po obejrzeniu spektaklu w Teatrze Telewizji „Oskar i Pani Róża”, opowiadającego o chłopcu umierającym na raka. Następnie pod opieką jednej z mam uczniowie wystawili „Hioba” Karola Wojtyły. Jednak decydująca okazała się wizyta pana Jarka.
Wolontariusz sukcesu
Dla wielu pan Jarek jest przykładem człowieka sukcesu: pracodawcą, właścicielem firmy w Warszawie, ojcem rodziny. Nieliczni wiedzą, że od kilku lat jeden dzień w tygodniu poświęca pracy w hospicjum jako wolontariusz. Mimo długiej znajomości, także dla pani Renaty było zaskoczeniem, kiedy we wrześniu ubiegłego roku zaproponował jej, by zabrała do szkoły plakat o międzynarodowym dniu hospicjów. Wzięła kilka, porozwieszała, ale serce jej mówiło, że trzeba zrobić coś jeszcze. Sama o hospicjach nie wiedziała prawie nic, uczniowie również nic nie wiedzieli, a pewnie i wielu dorosłych: nauczycieli, rodziców…
„Pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy, to że można zebrać na ten cel pieniądze. Porozstawiamy puszki, zrobi się jakieś nalepki i zawsze parę groszy będzie, choć Jarek o żadną pomoc nie prosił. Na zebraniu rodziców zaapelowałam, żeby jeśli mogą, wrzucili jakiś grosik. A jak mają pomysły, jak rozpropagować tę hospicyjną ideę, to niech podpowiedzą. Po spotkaniu została mama jednego z uczniów, która jest nauczycielką muzyki w innej szkole w Mińsku. Powiedziała, że prowadzi chór i żeby zabrać chętnych z obu szkół i pojechać do hospicjum. A ja pomyślałam, że koniecznie trzeba zaprosić Jarka na spotkanie do szkoły, żeby opowiedział o swojej pracy”.
Szansa na przełamanie
Pan Jarek mówił o cierpieniu, umieraniu i samotności oraz o wielkiej potrzebie miłości w ostatnich chwilach: „Opowiadał, że ludzie potrzebują ciepła, żeby ktoś przy nich był, wtedy, kiedy będą umierać, żeby ktoś trzymał ich za rękę i modlił się razem z nimi” – w pamięci Oli i chyba wszystkich z drugiej klasy liceum ta lekcja utkwiła mocno w pamięci. „To ścisnęło mi serce. Straszna jest myśl, że są osoby, które odchodzą w osamotnieniu”. Ewelina zapamiętała, że mówił, jak zostać wolontariuszem. „No i my nawet chciałybyśmy, ale mamy daleko, nie ma jak dojechać”.
Tymczasem doszedł do skutku pomysł z chórem. Pan Jarek nie tylko przygotował spotkanie, ale uczestniczył w nim razem ze swoją rodziną. W hospicjum najpierw była msza, potem koncert kolęd. Kto z chorych był w stanie, przyszedł o własnych siłach, innych przywieźli na wózkach, a pozostali mogli słuchać przez głośniki. Niby nic wielkiego, ale reakcja godna była sali koncertowej. Ze wzruszenia płakali nie tylko chorzy, ale i pracownicy. „Jeden z obłożnie chorych uparł się, że musi zobaczyć, kto tak śpiewa. No i zaśpiewali mu jeszcze raz przy łóżku. „Też chciałam iść z nimi, ale było za mało miejsca” – wspomina Iwona.
„To było dla mnie niesamowite doświadczenie – opowiada Renata Bakuła. – Bardzo się bałam tych tematów, zresztą do dzisiaj się boję. Wizyta w hospicjum kosztowała mnie wiele nerwów, bo wcześniej nie miałam kontaktu z ludźmi umierającymi i obłożnie chorymi. W pierwszym momencie byłam tak przerażona, że chciałam mówić: wy sobie jedźcie, a ja zostanę w domu. Ale to była dla mnie też szansa na przełamanie czegoś w sobie, bo od śmierci, cierpienia i odchodzenia najbliższych nie ucieknie się”.
Kwesta na koncentrator
Wkrótce okazało się, że nie trzeba wyjeżdżać, aby zrobić coś pożytecznego, bo hospicjum – choć nieco inne, domowe – jest także w Mińsku. Chorzy pozostają w domach i tam przychodzą do nich pielęgniarki, rzadziej lekarz. Pielęgniarki robią to z oddaniem, same muszą dbać np. o utrzymanie aut, którymi dojeżdżają. Ale pomysł, by odwiedzać chorych w domach szybko upadł. „Trzeba pamiętać, że to ludzie starzy, samotni, a przez to bezbronni – tłumaczy pani Renata. – Większość z nich wizytę w domu traktuje jako naruszenie prywatności. Z trudem się oswajają nawet z pielęgniarką”.
Kierowniczka hospicjum zaproponowała, żeby raczej zrobić dla chorych kartki świąteczne. Zatroszczyła się o nie młodzież z gimnazjum. Kierowniczka była zaskoczona, bo – jak mówiła – nikomu wcześniej nie przyszło do głowy, żeby się zainteresować potrzebami hospicjum, a już na pewno finansowymi. Zorganizowany kiermasz dla rodziców, na którym sprzedawano kartki i ozdoby świąteczne, przyniósł niemałe pieniądze, choć nowy samochód był jednak poza zasięgiem. Ale pani Renata miała już następną ideę: „Ponieważ znam proboszcza jednej z dużych parafii w Mińsku, wymyśliłam kwestę w kościele. Wiadomo, że kwest jest od metra, ale jakoś się dogadaliśmy”.
Od pierwszej mszy o godzinie 6.00 do ostatniej o 18.00 nauczyciele i uczniowie razem zbierali pieniądze. „Nie myśleliśmy, że zbierzemy taką dużą kwotę. Reakcja parafian była niesamowita. Po każdej mszy podchodzili ludzie, którzy wcześniej nie zdawali sobie sprawy, że w Mińsku jest hospicjum”.
Za zebrane pieniądze hospicjum kupiło koncentrator tlenowy – urządzenie, które pozwala na podawanie tlenu w warunkach domowych.
Jak jest naprawdę
Do inicjatywy, która wyszła z salezjańskiej szkoły, dołączyły też inne. Organizowano kiermasze, sprzedawano ciasta, pojawił się nawet pomysł, by dochód z biletów na dyskotekę przeznaczyć na hospicjum. A przecież nie wszystkie owoce pomocy hospicjom są wymierne. Być może najpiękniejsze dokonują się w uczniach, którzy ofiarnie się w nią zaangażowali. Już wiedzą, że chcą w życiu służyć innym, jak Weronika, Iwona czy Ola, która marzy, by zostać lekarzem („ale nie takim oschłym, co tylko leki przepisze, ale takim, który nawet jak skończy dyżur, to zapyta o pacjenta”). Kiedy pytam, dlaczego chciały pojechać do hospicjum, Ewelina odpowiada: „Żeby zobaczyć jak to tak naprawdę jest”. „Z ciekawości?” – dziwię się. „Umieranie raczej nie jest ciekawe. Po prostu, żeby zobaczyć, jak można tym ludziom pomóc”.