facebook
Audiobook:
O Janku przyjacielu młodzieży
autor: Maria Kączkowska
odcinek 33: Zadanie życia spełnione


W Waszych intencjach modlimy się codziennie
o godzinie 15:00 w Sanktuarium
M.B.Wspomożycielki Wiernych w Szczyrku
O ustanie pandemii corona wirusa
Staszek
2020-05-29 10:06:03
W intencji wszystkich MAM
Ala
2020-05-29 10:04:41
Za Tomka z W
Piotr
2020-03-29 19:05:04
Blogi:
Agnieszka Rogala Blog
Agnieszka Rogala
relacje między rodzicami a dziećmi
Jak nie kochać dzieci.
Karol Kliszcz
pomiędzy kościołem, szkołą a oratorium
Bezmyślność nie jest drogą do Boga
Karol Kliszcz Blog
Łukasz Kołomański Blog
Łukasz Kołomański
jak pomóc im uwolnić się od uzależnień
e-uzależnienia
Andrzej Rubik
z komżą i bez komży
Na dłoń czy na klęczkach?
Andrzej Rubik Blog
Maria Fortuna-Sudor Blog
Maria Fortuna-Sudor
na marginesie
Strach
Tomasz Łach
okiem katechety
Bóg jest czy nie jest?
Tomasz Łach Blog

Archiwum

Rok 2011 - lipiec/sierpień
(nie)zbędna POLITYKA. Realne niebezpieczeństwo władzy

Małgorzata Tadrzak-Mazurek

strona: 20



Rozmowa z WOJCIECHEM MURDZKIEM – prezydentem Świdnicy, związanym z Ruchem Komunia i Wyzwolenie, tatą dwójki dzieci

Dlaczego zaangażował się Pan w politykę?
Trudno, żeby człowiek wierzący nie „angażował się” w jedzenie, spanie, bo to są podstawowe funkcje życiowe. Podobnie jest z polityką, to część rzeczywistości, w której się poruszamy. Jest bardzo realna i trudno być obojętnym. Oczywiście są różne zaangażowania, najpierw zwykłe zainteresowanie polityką i to powinno dotyczyć wszystkich. Natomiast część osób może i powinna się zaangażować w tę rzeczywistość bardzo konkretnie (zgodnie z bardzo jasnym przesłaniem Jana Pawła II), nie zakopując talentów, biorąc odpowiedzialność za wspólne dobro. W moim przypadku historia jest dość jasna, bo całe moje życie, od ministranta i lekcji religii poczynając, poprzez duszpasterstwo akademickie, pielgrzymki, po Ruch Comunione e Liberazione (Komunia i Wyzwolenie) przygotowywało mnie do stwierdzenia, że albo Chrystus jest obecny i ma związek z całym moim życiem, albo kreuję tę obecność według swojej miary. Kiedy w tym czasie pojawiła się zatem propozycja udziału w komitecie obywatelskim i startu w wyborach samorządowych to musiałem zadać sobie pytanie: czy jeśli mowa o pełnym zaangażowaniu chrześcijańskim to czy może być przypadkiem, że słyszę tę propozycję? W związku z tym musiałem podjąć decyzję czy się angażuję, czy nie, bo nie sposób było udawać, że nic się nie wydarzyło, szczególnie, że sprawy społeczne zawsze mnie interesowały a zaangażowanie w Solidarność było oczywiste.

Czyli nie było działalności w samorządach szkolnych, studenckich, młodzieżów-
ek partyjnych, wolontariatu w komitetach wyborczych, tylko „zwykła” formacja?
Na poziomie licealnym, studenckim były raczej zaangażowania wyłącznie kościelne, choć organizowałem też spotkania o prawach człowieka dla młodszych o parę lat ode mnie słuchaczy, a kiedy sam już miałem swoje zdanie to zapraszałem niewielkie grupki i prowadziliśmy rozmowy na różne ważne tematy. Propozycja zaangażowania w politykę przyszła natomiast z zewnątrz, a moja zgoda była niejako wynikiem refleksji nad tym, co ja jako chrześcijanin powinienem zrobić w takiej sytuacji.

Mówi się jednak, że wiara jest prywatną sprawą i nie powinna przenikać do życia publicznego...
Kłamstwo.

Zgoda, ale to przekonanie powszechnie funkcjonuje, Pan natomiast w swoim oficjalnym życiorysie powołuje się na Comunione e Liberazione, wyborcy to akceptują?
W ostatnich wyborach rzeczywiście doświadczyłem głosów bardzo nieprzychylnych, wręcz agresji. Takiej skali agresji przez ponad 20 lat bycia w samorządzie nie spotkałem, nawet za czasów SLD. Teraz środowiska nieprzychylne Kościołowi bardzo się ośmieliły. Ataki na wartości chrześcijańskie i ludzi związanych z Kościołem są traktowane, jak rodzaj zabawy, demonstracji pseudoodwagi. Modne się stało w bezpardonowy, niewysublimowany, brutalny sposób krytykować, atakować i opowiadać niestworzone rzeczy. Jeszcze nie tak dawno kalkulowano, co wypada a co nie wypada, a teraz bywa, że ludzie atakują na oślep, mówią bzdury, myśląc jednocześnie, że są skarbnicą wiedzy i mądrości. Przykłady można by mnożyć. Na Kongresie Regionów, który miał miejsce w Świdnicy (największe wydarzenie samorządowe w Polsce, gromadzące 2000 osób), spieraliśmy się z osobą, która broniła projektu rządowego ustawy o żłobkach. Osoba ta twierdziła, że obowiązkiem rządu jest zapewnić kobietom komfort, żeby poczuły się wolne. Wolne od swoich dzieci jak rozumiem. A przecież najpierw trzeba słowo wolność rozumieć prawidłowo.

Mimo to powtórnie wybrano Pana na prezydenta Świdnicy. Czy takie dążenie do sprawowania władzy nie kłóci się z katolicyzmem, którego główną cnotą jest pokora?
Nie. To są absolutnie nieporównywalne rzeczy. Trzeba zachować pokorę, żeby w tę tzw. władzę nie uwierzyć. Żeby nie uwierzyć, że rzeczywiście ma się władzę. Tu pokora jest niezbędna, bo trzeba pamiętać, że to jest bardziej służba niż rządzenie. Oczywiście bez pokory jest niebezpieczeństwo wyobrażenia sobie, że się ma jakąś niesamowitą władzę. Znam co najmniej kilka osób, które uwierzyły w tę swoją „władzę” i niestety pokomplikowały sobie mocno życie i rodzinne, i zawodowe.

Nie bez powodu mówi się, że władza deprawuje. Pana to nie dotyczy?
Nie mówię, że mnie miałoby to nie dotyczyć, co więcej proszę moich przyjaciół z Comunione e Liberazione, żeby nade mną czuwali i jak tylko zauważą, że mi zaczyna szkodzić to, co robię, to żeby mi to powiedzieli, bo to może będzie sygnał do zakończenia misji. Oczywiście oceniam to jako realne niebezpieczeństwo. Jestem zwykłym człowiekiem i wszystkie powszechne zagrożenia mogą dotyczyć także mnie, ale na szczęście mam środowisko, które może przywracać pełen obraz rzeczywistości, gdybym się niechcący „zafiksował” na kawałku rzeczywistości. Mam także rodzinę, z którą każdorazowo bardzo poważnie wspólnie szukam odpowiedzi na pytanie czy powinienem kandydować na następną kadencję. To zastanawianie się nad kandydowaniem na ogół denerwuje moich przyjaciół, bo oni mówią, że nie ma innej opcji, bo jeśli nie ja, to kto... Czasami myślą, że ja uprawiam jakąś grę i kalkulację. Natomiast dla mnie jest to naprawdę zasadnicze pytanie, bo to także pytanie o koszty rodzinne pełnienia funkcji.

Są duże?
Za każdym razem, kiedy słyszę takie pytanie, to mam ogromne kłopoty z odpowiedzią. Bo niestety muszę odpowiedzieć, że tak. Rodzina na tym bardzo cierpi. Sprawowanie tej funkcji nie byłoby możliwe bez zgody i wsparcia mojej żony, bez jej pomocy. Jest w stanie wiele zrozumieć, ma w sobie gotowość postrzegania tego, co robię jako pewnego rodzaju misji i w jakiś sposób minimalizowania skutków dla rodziny.

Dzieci też są takie wyrozumiałe?
Dzieci uznały, że jeśli tata z mamą rozmawiają i podjęli taką decyzję, to jest to dobra decyzja. Ja natomiast cieszę się, że nie jestem jakimś szczególnym „balastem” dla dzieci w ich kontaktach z rówieśnikami, bo wiem, że czasami nie jest to łatwe być „dzieckiem prezydenta”.

Widzi Pan jakieś zagrożenia dla własnego sumienia związane z funkcją, kiedy np. musi Pan wybierać „mniejsze zło”?
Bywa, że miewam dyskomfort. Szczególnie, kiedy przyjmuję interesantów. Przychodzi na przykład mama, ma chore dzieci, problem mieszkaniowy, skomplikowaną sytuację i chciałbym wtedy móc powiedzieć, że za tydzień, za miesiąc dostanie mieszkanie, że naprawimy tę nieszczęśliwą historię jej życia. A to niestety jest lekcja pokory. Po ludzku trudno się nie odnieść, nie reagować, w zasadzie trzeba by było pomóc od razu, a z drugiej strony jest jasne, że takich sytuacji jest kilkadziesiąt, żeby nie powiedzieć kilkaset, że nie wszystkim można pomóc natychmiast. I części z nich trzeba powiedzieć, że niestety niewiele mogę teraz zrobić. To bardzo przykry obowiązek poinformowania człowieka w potrzebie, że dziś jego problemu nie rozwiążę. W takich sytuacjach jasno widać, że nie jestem panem i władcą, że są ograniczenia. Nie mogę powiedzieć nieprawdy, by „dobrze wypaść” jako polityk. Trzeba mówić prawdę, nawet, jeśli wywołuje to uczucie niesprawiedliwości.

Modli się Pan czasami w takich momentach albo przed podjęciem trudnych decyzji?
Jeśli wymiarem modlitwy jest takie odniesienie do Pana Boga, „Panie Boże co można zrobić?”, to tak. Często po takich rozmowach ludzie wychodzą wyciszeni, uśmiechnięci, choć nie udało się rozwiązać ich problemu. A tego się nie da wyreżyserować, to tajemnica relacji z drugim człowiekiem. Czasami mam poczucie, że może moja praca mogłaby być o wiele bardziej misyjna niż jest.

I tak niektórzy mówią, że miewa Pan lepsze kazania od biskupa...
(Śmiech). A później wynikają z tego nawet kłopoty, bo proszą mnie o wersję pisaną, a ja nigdy takiej nie mam, bo nie przygotowuję przemówień. I nie dlatego, że jestem jakoś szczególnie leniwy i nie chciałbym popracować, ale bardzo poważnie traktuję pomoc Ducha Świętego, zawsze mówię takie wezwanie: “Przyjdź Duchu Święty, przyjdź przez Maryję”, a jak jest cięższy kaliber przemówienia to ze trzy razy.

Jest jakieś przełożenie Pana katolicyzmu na konkretne możliwości realizacji, np. zlikwidowanie pornografii.
Czasami nie ma możliwości prawnych. Wtedy zwyczajnie protestuję jako obywatel tego miasta np. przeciw sklepowi z pornografią, idę jak przeciętny obywatel na przesłuchania do prokuratora i jak przeciętny obywatel wściekam się, że prokurator sobie kpi z poczucia przyzwoitości i umarza sprawę, bo brakuje mu definicji pornografii.

Czy wściekłość prezydenta ma inną wagę niż wściekłość przeciętnego obywatela?
Czasami jest tylko poczucie większej bezsilności, czasami mam wrażenie, że powinienem więcej, więcej się ode mnie oczekuje, ale nie mogę działać wbrew prawu. A jak nic nie można, to pozostaje większa frustracja i to jest taka trudna lekcja pokory.
Zastanawia się Pan nad tym, że wyborcom może się nie podobać taka Pana postawa?
Zawsze mogą oddać swój głos na kogoś innego. Ja natomiast muszę brać odpowiedzialność  osobistą, zastanawiać się także, co jest dla mnie ważne jako dla człowieka, a nie tylko jako urzędnika. To nie jest tak, że funkcja powinna powodować zmiany moich zachowań, bo wtedy byłby sygnał, że nie warto pełnić funkcji publicznej, bo trzeba grać, uczestniczyć w przedstawieniu.

Czyż nie jest to powszechne?
A ja rozumiem, że warto zagłosować na kogoś, kto się nie wstydzi, że się przeżegnał publicznie.

To dlaczego takie ciężkie, a może wstydliwe stało się przeniesienie wiary na życie publiczne?
Mnie się wydaje, że w życiu publicznym po prostu bardziej widać tę skazę, natomiast ona jest obecna wszędzie. Zaczyna się od decyzji w życiu osobistym, człowiek niepostrzeżenie ulega mentalności powszechnej, wpływom, opiniom, brakuje metody, która pomagałaby się z tego otrząsnąć, spojrzeć z perspektywy. Brakuje kryterium oceny.

Co mogłoby pomóc nabrać odwagi, wspólnota?
To chyba nie jest kwestia odwagi, ale odpowiedzi Panu Bogu na Jego plan względem nas. Wspólnota natomiast ułatwia, bo prowokuje poprzez obecność drugiego człowieka do zadawania sobie trudnych pytań, do konfrontacji z Panem Bogiem, do zastanowienia się nad tym, jaki jest plan Boga względem mnie.

Wydaje się, że na razie planem na Pana życie jest rządzenie Świdnicą, biorąc pod uwagę różne rankingi...
Żeby nie ulec zbytnio złudzeniu, rankingi są różne...

Ale stoi tu nagroda europejskiej przedsiębiorczości...
Tak, od Ministra Gospodarki, który uznał, że dynamika rozwoju Świdnicy jest tak duża, że warto to pokazać nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Bywa jednak różnie, ale na pewno jest tak, że w dużej mierze zażegnaliśmy wizję ogromnego strukturalnego bezrobocia, bo sięgało już 28%, a tuż przed kryzysem zeszliśmy poniżej 5%, choć kryzys nas trochę zatrzymał. Wiem, że nasz rozwój to zasługa wielu osób, a część zasług zbieram z racji urzędu. Myślę, że w Świdnicy udaje się budować takiego ducha utożsamiania się z miastem, który zachęca, prowokuje do stawiania sobie wyzwań czy przez firmy czy przez osoby prywatne, a to z kolei przekłada się na dobre rzeczy.

Co w najbliższym czasie jest najważniejszą kwestią do rozwiązania w Świdnicy?
Z ankiet wynika, że świdniczanie chcą kina i aquaparku i oba projekty są już w fazie realizacji.

Jeśli nie ma bardziej naglących problemów, to rzeczywiście musi się tu dobrze żyć...
Oczywiście pozostają nierozwiązane trudne kwestie mieszkaniowe, ale 90% chce aquaparku, a my po to jesteśmy, żeby próbować zrealizować to, o co proszą mieszkańcy, a co jest w granicach naszych możliwości. Rzecz jasna chcielibyśmy mieć same dobre drogi, wszystkie kolorowe kamienice, natomiast najbardziej bolesne jest, kiedy nie ma dachu nad głową. Ale samorządy, bez spójnego na dziesiątki lat do przodu rozpisanego programu rządowego, same tego problemu nie rozwiążą. Jak się tylko pojawia jakaś możliwość urzędowa, to korzystamy z niej, trochę już wybudowaliśmy, ale to i tak jest  za słabe tempo. I choć wiemy, że kolejka w Świdnicy nie jest tak wielka, jak w innych miastach, to nas jednak nie zadawala.

Ma Pan siły i chęci na kolejną kadencję?
Pewnie za trzy i pół roku powtórzę sprawdzoną już procedurę rozmów z rodziną, przyjaciółmi i zobaczymy, co Pan Bóg postanowi...