- Rodzina Salezjańska jest misyjna
- Od redakcji
- Rewolucja w szkolnych kuchniach
- Madagaskar: Dzieci niczyje
- Peru Miłość z prędkością światła
- Uganda Dom dla chłopców ulicy
- Prawdziwym zadaniem jest powołanie do życia w sakramencie
- Temat imigrantów i prześladowanych chrześcijan powinni podjąć katecheci
- Salezjańska droga św. Alojzego Orione (1872-1942)
- Łaska zdrowego życia
- Tata pod łóżkiem...
- Jak wychowywać dziewczęta. W relacji do Boga, czyli dziewczęta o wierze
- Dorastać do przyjęcia daru wolności
- Jak radzić sobie z agresją słowną w szkole?
- Temat: Darmowy czy dobry podręcznik do katechezy?
- Szum powracających fal
- Miłosierny konkretMiłosierny konkret
- Jak działa zły duchJak działa zły duch
- Nawrócenie aborcjonisty
Madagaskar: Dzieci niczyje
Justyna Kowalska
strona: 10
Dzieci z Madagaskaru sprawiły, że moje uczucia stały się czystsze. Pokochałam te dzieci niczyje, które przez prawie rok uczyły mnie kochać.
Zouzar
Zouzara poznałam w czasie lekcji języka angielskiego. Chłopiec prezentował znacznie wyższy poziom wiedzy niż reszta klasy. – Powiedz mi, skąd ty tak dobrze znasz angielski? – zagadnęłam chłopca po zajęciach. – Czasami, kiedy jadę autobusem, to w radiu leci dużo angielskich piosenek. Wtedy zapisuję wszystkie słowa i potem w bibliotece sprawdzam ich znaczenie – odpowiedział z szerokim uśmiechem na twarzy. Chyba nie muszę opisywać mojego zdziwienia. Od tego czasu spotykaliśmy się codziennie na dodatkowych zajęciach. W czasie zajęć Zouzar wiercił się, bo nie mógł ustawić nogi w bezbolesnej pozycji. Zapytałam, co właściwie się stało. Chłopiec opowiedział mi, że wcześniej mieszkał kilka lat u ciotki w innym mieście. Często go biła. Pewnego razu zgubił swoją gumkę do ścierania i dostał za to karę. Przez 40 minut robił „krzesełko” przy ścianie. Od tamtego czasu zaczęły się problemy z kolanem. Ciągną się już dwa lata. Zouzar każdego dnia przychodził uśmiechnięty. Jego uśmiech zarażał. Po sześciu miesiącach nauki angielskiego jego poziom dorównywał poziomowi uczniów z pierwszej klasy technikum. To jeszcze bardziej motywowało go do pracy i poszerzało uśmiech na jego twarzy.
Christiano
Christiano próbował ułożyć puzzle. Ma 14 lat, ale dwudziestoelementowe puzzle z Kubusiem Puchatkiem były dla niego nie lada wyzwaniem. Na siłę starał się dopasować elementy, które zupełnie do siebie nie pasowały. Nawet maluchy przyglądały mu się ze zdziwieniem. Mój mały przyjaciel był bardzo wycofany. Nie był duszą towarzystwa i rzadko bawił się z dziećmi. Kiedy próbowałam nawiązać z nim kontakt na zajęciach lub w oratorium – świetlicy przy kościele, odpowiadał zdawkowo. Innym razem udawał, że mnie nie zna. Ale kiedy zauważał, że byłam sama, wykorzystywał moment i przychodził, aby wcisnąć mi do kieszeni list. Listy dostawałam regularnie. Płynęły prosto z serca. Kiedy tłum gapiów się rozszedł, my spokojnie układaliśmy puzzle jeszcze raz. Kawałek po kawałku. Christiano relaksował się, kiedy byliśmy sami. Wtedy zaczynał ze mną współpracować. Bezcenne było widzieć dumę w jego oczach, kiedy ułożyliśmy puzzle.
Fidel
Fidel ma 11 lat i najpiękniejszy uśmiech, jaki widziałam w całym moim życiu. Jego uśmiech rozpromieniał cały świat dookoła. Rano czekał na mnie przed furtką do szkoły, aby przywitać się i odprowadzić mnie na zajęcia. Zawsze z dumą pomagał mi nieść książki i przybory, chociaż czasem ważyły więcej niż on sam. Był prawdziwym dżentelmenem. Zawsze dostrzegał, kiedy potrzebowałam pomocy i przepuszczał mnie w drzwiach. Roześmianą buzię Fidela pokrywa wielka blizna, którą nabył w przeszłości. Blizna nie byłaby wielka i brzydka, gdyby opiekunowie jej nie zlekceważyli. Dzieci bardzo często zostają same z problemami i nie mogą liczyć na dorosłych. Nawet kiedy rodzice chcą pomóc dziecku nie mogą go zabrać do lekarza, bo nie stać ich na wizytę w szpitalu. Rany, zakażenia, choroby muszą goić się same. Dzieci niczyje rozweselały mi czas podczas misji. Ich obecność nadawała sens mojej pracy. Przebywanie z nimi dodawało mi sił, wywoływało uśmiech na twarzy i ciepło w sercu. Te dzieci przypominały mi, po co tam pojechałam. Wiem, że to Pan Bóg wysłał mnie do nich. W jakim celu? Może właśnie po to, aby przywrócić blask i radość w ich oczach. ▪
Mahajanga jest miastem portowym i liczy prawie 170 tysięcy mieszkańców. Znajdują się tam dwie salezjańskie placówki: salezjanów i sióstr salezjanek. Wspólnota salezjanów liczy trzech księży, dwóch kleryków i jednego brata zakonnego. W placówce znajdują się centrum młodzieżowe wraz z oratorium, a także parafia, szkoła podstawowa i centrum formacji zawodowej. Dzieło sióstr salezjanek to misja kompleksowa, od przedszkola po liceum techniczne i różnego rodzaju kursy zawodowe. Wspólnota liczy 6 sióstr – pięć Malgaszek i jedną Polkę, s. Krystyna Soszyńska jest dyrektorką wspólnoty. Na misji sióstr w Mahajandze uczy się razem 1 650 dzieci i młodzieży. Wśród uczniów 150 dzieci wymaga szczególnej troski. To dzieci, które uczestniczą w programie alfabetyzacji. Najczęściej są to dzieci opuszczone przez rodziców, żyjące z dziadkami i zarabiające na utrzymanie. Od września 2014 roku do maja 2015 w placówce sióstr salezjanek w Mahajandze pracowały dwie polskie wolontariuszki – Renata Gawarska i Justyna Kowalska.