- Wspierać, inspirować, motywować
- Ta wspaniała cecha ludzka i religijna, której na imię „wdzięczność”
- Od redakcji
- Uskrzydl swoje dziecko
- Wyrwani z nędzy
- Peru. Misja Lima
- Peru Życie jak w Andach
- Zambia. Oby tak dalej
- Największym bogactwem jest nasza wiara
- Szkoły katolickie muszą pilnować swojej tożsamości!
- Pierwsze kontakty księdza Bosko z Polakami
- Gdy złość komplikuje sprawy
- Nieszczelna amfora
- Motywowanie do rozwoju
- Tora uczy patrzeć i wierzyć
- Jedynki na semestr
- Lekcja 12 Temat: Katecheza ma również na celu kształtowanie postaw.
- Święty Jan Bosko uczynił z dobrego postanowienia narzędzie wychowawcze
- Pedagogia wspierania i budzenia odwagi
- Z dala od praktyk o ukrytym wymiarze duchowym
- Uzdrawianie przez zdradę?
Uzdrawianie przez zdradę?
Tomasz P. Terlikowski
strona: 29
Kolejny znany ksiądz zrzucił sutannę. I znowu usłyszeliśmy, że to wszystko po to, by uzdrowić Kościół. Tyle że nie tędy droga.
Gdy odchodzi znany ksiądz, niemal zawsze słyszymy, że powodem był głęboki kryzys w Kościele w Polsce, że duchowny nie mógł wytrzymać już nacisków, hipokryzji, osłabienia wiary, zamknięcia i duchoty. Uzasadnienia te, które niezwykle są na rękę mediom, są zaś później szeroko rozpowszechniane, a ksiądz (były już) staje się kolejnym bohaterem mediów. I nie inaczej było tym razem, choć - co trzeba oddać bohaterowi tych dni - on sam unikał chodzenia po mediach, by, jak sam mówił, nie dać ponieść się emocjom. Za to należy mu się szacunek, choć sama jego decyzja jest kompletnie niezrozumiała z perspektywy wiary czy zdrowego rozsądku.
Nie chcę wymieniać imienia i nazwiska księdza, o którym ostatnio było głośno. Znamy się sprzed lat, lubiliśmy się, choć od zawsze różniło nas naprawdę wiele w kwestiach politycznych i eklezjalnych. Nie ma ono zresztą znaczenia dla sprawy, bowiem w istocie niemal identyczne uzasadnienia odejścia przedstawiają inni odchodzący kapłani. I każde z nich jest w istocie pozbawione sensu. I to nie dlatego, że nie rozumiem, że czasem można mieć dość, i nawet nie dlatego, bym uważał, że nasi biskupi są idealni, a w Kościele - w jego ziemskim wymiarze - nie ma miejsca na upadki, grzechy i nawet niszczenie ludzi przez przełożonych. To wszystko ma w nim miejsce. Kościół jest miejscem, gdzie wykuwana jest świętość, ale też - co nieuchronne - gdzie upadki bywają nie tylko o wiele bardziej bolesne, ale też trudne. Każdy, kto jest w Kościele wie, że poza świętością jest w jego ludziach także grzech, frustracja, a czasem zwyczajna bierność i przeciętność.
Tyle że to w istocie nie ma nic do odchodzenia z kapłaństwa. To ostatnie jest bowiem niezwykle intymną relacją z Jezusem Chrystusem, jest pójściem z Nim na krzyż. Do tego, i tylko do tego, powołany jest każdy ksiądz. Krzyż zaś, o czym nie wolno zapominać, bardzo często wkładają nam na ramiona nasi najbliżsi: proboszczowie, biskupi, a w przypadku małżonków mąż czy żona. I dlatego „wzruszają" mnie księża, którzy, na znak protestu przeciwko „hipokryzji kleru", „stanowi polskiego Kościoła" albo przeciw złemu traktowaniu przez swoich biskupów (a tym często jest krzyż), porzucają ową intymną relację z Chrystusem. To tak jakbym ja, na znak protestu przeciw temu, że są takie małżeństwa, które nie są najlepsze, i na znak sprzeciwu wobec rozwodów zostawił swoją żonę. Albo, jakbym uznał, że z faktu, że moja żona mogłaby być lepsza (moja akurat jest niemal doskonała), zostawiłbym ją dla nowszego modelu. Moja (czy takiego kapłana) niewierność nie uleczy niewierności innych ani nie uzdrowi Kościoła.
I to jest drugi argument - już czysto zdroworozsądkowy - przeciwko zrzucaniu sutanny na znak protestu. Z faktu, że jakiś biskup jest niewierny swojemu powołaniu (nie rozstrzygam, bo nie mam wiedzy, by stwierdzić, że tak jest w tym wypadku) nie wynika, że ktoś inny, aby uleczyć jego niewierność, ma sam stać się niewierny. Lekarstwem na niewierność ludzi Kościoła jest raczej radykalna wierność Chrystusowi. Wierność, do której wezwany jest każdy z nas. Zarówno kapłan, także ten, który ma poczucie bycia mobbingowanym przez przełożonych, jak i świecki. Zawierzenie, wzięcie swojego krzyża, także takiego, który nakładają przełożeni czy współbracia, jest jedyną drogą. Każda inna prowadzi na manowce i nie tylko nie pomaga Kościołowi, ale wręcz mu szkodzi. Tej lekcji nie wolno nam zapominać. ■
Lekarstwem na niewierność ludzi Kościoła jest raczej radykalna wierność Chrystusowi. Wierność, do której wezwany jest każdy z nas.