- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO - Dar życia
- WYZWANIA
- WYCHOWANIE. Wobec agresji
- WYCHOWANIE. Nazwać zło po imieniu
- WYCHOWANIE. Tylko spokojnie
- OKIEM RODZIA. Nie dajmy się zwariować
- ROZMOWA Z... Niechciane rządy
- GDZIEŚ BLISKO. Co z tą przemocą?
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Generał z Carmagnola
- BŁYSKAWICZNY KURS MODLITWY
- DUCHOWOŚĆ. Wymuszony postój
- DUCHOWOŚĆ. Niedzielna msza św.
- POD ROZWAGĘ. Powaga i tajemnica zła
- SALEZJAŃSKI RUCH MŁODZIEŻOWY. Dla nocnych marków
- MISJE. Promyk światła w Odessie
- MISJE. Uśmiech za 1 procent
- RODZINA SALEZJAŃSKA. Pilska Solidarność
- Z ŻYCIA BŁOGOSŁAWIONYCH ORATORIANÓW
- W ANEGDOCIE
- PLACÓWKI SALEZJAŃSKIE. KRAKÓW Wspólnota bł. ks. Augusta Czartoryskiego SDB
GDZIEŚ BLISKO. Co z tą przemocą?
Małgorzata Tadrzak - Mazurek
strona: 10
Zaplanowaliśmy, że numer styczniowy poświęcimy zagadnieniu agresji i przemocy wśród młodzieży. Od razu przyszło nam do głowy, że można napisać o Trzcińcu czy o Różanymstoku, gdzie salezjanie prowadzą Młodzieżowe Ośrodki Wychowawcze. Wyjazd do Trzcińca, choć kilkakrotnie przekładany, w końcu doszedł do skutku.
Pogoda była zupełnie wiosenna, choć zaczął się grudzień, kiedy wyruszyłam w drogę. Przez całą podróż czułam lekki niepokój, bo właściwie co ja tam zastanę. Chuligani? Słowo trochę już niemodne, ale gdzieś mi się kołatało po zakamarkach podświadomości. Łobuzy? Nie, to też nie to, ale myśli wędrują jednak tym tropem... Trudna młodzież? Ale co w ogóle znaczy to określenie?
Pałac i szkoła
Widoki piękne, na dworze właściwie wiosna, a ja wjeżdżam na wąską wiejską drogę, na rozwidleniu której stoi tablica informacyjna – Ośrodek Wychowawczy prosto, szkoła w prawo. Jadę prosto. Przede mną malutka senna wieś. Pałac z pięknym parkiem. I zupełna cisza! Zaskoczenie, bo w głowie wciąż jednak mam lekki strach i oczekiwanie na... No właśnie, niezupełnie wiem na co, ale pewnie na coś nie do końca przyjemnego. Przecież mam pisać o agresji i o przemocy... Wchodzę do Ośrodka. Pusto. W końcu ktoś mnie informuje, że wszyscy są w szkole. Zawracam do rozwidlenia i jadę do szkoły ok. 1,5 km.
Parę nowych budynków, w tym warsztaty i duże podwórze. Pozdrawia mnie, uśmiechając się, kilku chłopców stojących obok bramy. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, przez podwórko biegnie w moją stronę jakiś młody człowiek i zdyszany woła, że ksiądz dyrektor czeka. Odprowadza mnie, opowiadając po drodze, od jak dawna jest w Ośrodku i o swoich planach na przyszłość. Za pół roku wraca do domu i chce się dalej uczyć. Jest bardzo miły. Wchodzę do szkoły, tutaj też spotykam wychowanków, grają w holu w tenisa stołowego. Od razu kierują w moją stronę swoje „dzień dobry”. Jakoś to wszystko podejrzanie mi wygląda... Byłam już w tylu miejscach, gdzie spotyka się młodzież i w tylu szkołach i jakoś nikt się tak nie garnął do pozdrawiania mnie i do pomocy. Coś mi tu nie gra. Miało być przecież o przemocy... Nijak się to ma do moich obaw i „oczekiwań”.
Jacy oni są?
– Przemoc, agresja – odpowiada na moje pytanie ks. Leszek Zioła SDB, dyrektor Młodzieżowego Salezjańskiego Ośrodka Wychowawczego w Trzcińcu – no tak, zdarza się, to nie są aniołki, ale nigdy w stosunku do wychowawców. Czasami chłopcy mają między sobą różne porachunki. I to jest najbardziej dla nas przykre. Staramy się wtedy rozmawiać z nimi o tym. Tłumaczyć. Bywa też, że za karę pozbawiani są przywilejów, np. wyjazdu do kina, na basen.
Zdecydowanie woli jednak opowiadać o tym, co się dzieje dobrego, że zatargi z miejscową młodzieżą przełamała zorganizowana przez Ośrodek liga piłkarska dla okolicznych wiosek, w której bierze udział siedem drużyn, że jest kurs tańca, na który przychodzą też miejscowe dziewczęta, że nie ma krat, ścisłej kontroli, że miejsce zamieszkania jest oddalone od szkoły o 1,5 km i wychowankowie chodzą sami, bez opieki i nigdy nie zdarzył się żaden incydent, że byli na Jasnej Górze i chłopcy bardzo to przeżyli, że wystawili przedstawienie o piątce błogosławionych oratorianów z Poznania...
I wreszcie, że 70 % wychowanków po opuszczeniu Ośrodka nie wraca już do złych zachowań, tylko się uczy, wychodzi na prostą, zakłada rodziny.
– No dobrze, ale do takiego Ośrodka trafia się z orzeczeniem sądu, to jednak taka ostatnia szansa przed poprawczakiem – nie daję za wygraną, bo przecież wciąż mam w głowie tę nieszczęsną przemoc, o której mam pisać.
– My nie traktujemy ich jak przestępców, kiedy do nas przychodzą, to są jak biała karta, o przeszłości zapominamy, zaczynamy od nowa, od zera, jak nowo narodzeni. Oczywiście pracujemy nad tym, co w przeszłości było złe, ale dajemy nową szansę. Ci chłopcy w większości są bardzo zdolni, ale zaniedbani edukacyjnie, niedopilnowani, z domów dziecka. Teraz często osiągają dobre wyniki w nauce. Kładziemy ogromny nacisk na naukę. Pamiętam jednego z nich, Krzysia, który w wieku trzech lat został zaprowadzony do sądu z powieszoną na piersi kartką od rodziców: Już go nie chcemy. Nie było wiadomo, co z nim zrobić. Tułał się po ośrodkach, domach dziecka, aż w końcu trafił do nas. Skończył tu gimnazjum i mógł odejść, bo był już pełnoletni, ale on chciał się dalej uczyć. I teraz kontynuuje naukę. Dwa lata temu udzielałem ślubu Michałowi, był u nas przez cztery lata. Wcześniej brał narkotyki, wagarował, kradł. W wieku siedemnastu lat nie miał ukończonego gimnazjum. Wydawało się, że nic z niego nie będzie. A jednak okazało się, że ukończył u nas szkołę. Miał wtedy 20 lat. Później kontynuował naukę poza Ośrodkiem. Nie był idealnym wychowankiem, a jednak się udało.
Obiad
Idziemy na obiad. Niepokój jeszcze mnie nie opuścił zupełnie. Tam będą większą grupą, może być jednak coś nie tak... A oni, jak na złość, mówią chóralnie „dzień dobry” i klaszczą na powitanie. Później ks. Leszek prosi któregoś o przyniesienie klucza do świetlicy, a ten odpowiada „dobrze” i zaraz go przynosi. Tego już mi dość, zazdrość dopada mnie na całego, bo moja córka na podobną prośbę zwykle za pierwszym razem odpowiada „zaraz”. Pytam więc o receptę. – Nic nadzwyczajnego – odpowiada ks. Leszek – nasza zwykła, prosta salezjańska asystencja. Wychowanie w duchu księdza Bosko. Osobista relacja z wychowankiem. Jedność wychowawców, salezjanów i świeckich, którzy starają się tworzyć po prostu dom. I na pociechę słyszę jeszcze, że także wychowawcy z innych Ośrodków są pod wrażeniem osiągnięć Trzcińca.
Myślę sobie, że pewnie tak musiało wyglądać oratorium księdza Bosko, że zgromadził wokół siebie chłopców, którzy być może bez niego zeszliby na złe drogi, a on dał im swój czas, miłość, troskę, zaufanie. Dał im nową szansę. Oni byli mu niezmiernie wdzięczni. Jedni z tego skorzystali, inni nie.
– Czy są wdzięczni? O tak – odpowiada ks. Leszek – niektórzy bardzo, ale nie od razu, najpierw muszą dojrzeć, zrozumieć i zauważyć, co dla nich robimy. Ale po jakimś czasie zwykle to do nich dociera i wtedy tę wdzięczność okazują. Utrzymują z nami kontakt na długo po zakończeniu pobytu w Ośrodku.
***
Wyjeżdżam w poczuciu, że podróże kształcą. Moje pojęcie o „chuliganach” z ośrodków wychowawczych zupełnie się skompromitowało. Stereotypy, uprzedzenie, lęk opuszczają mnie. Tylko już naprawdę nie mam czasu, żeby znaleźć nowy temat do artykułu... Bo coś mi się zdaje, że ten niezupełnie pasuje do tego numeru.