- Miłosierdzie jest dowodem tożsamości naszego Boga
- od redakcji
- Bóg pilnuje moich dzieci
- AMERYKA POŁUDNIOWA: Miejsce narodzin misji salezjańskich
- Sudan Południowy Dzieci z miasta Wau
- Generator prądu dla misji Bosconia w Peru
- Z „Iskrą Miłosierdzia” do papieża Franciszka
- Sposób na dobry charakter
- Salezjanie z Moskwy
- Sześć słów o miłosierdziu: „Wzruszył się”
- Boże serce
- Jak wychowywać dziewczeta. Nikt nie może żyć sam, czyli budowanie relacji przyjaźni
- Wierność prawu Bożemu w życiu osobistym i społecznym
- Negatywne nastawienie utrudnia kontakt
- Wywiadówka to czas trudny dla nauczycieli, ale chyba jeszcze trudniejszy dla rodziców.
- Niech ci Pan Bóg w dzieciach wynagrodzi
- Z wiary matki
- Pokój i Radość <”))><
- Sól, która traci smak, jest niepotrzebna
AMERYKA POŁUDNIOWA: Miejsce narodzin misji salezjańskich
Ks. Tomasz Pieróg sdb, ks. Stanisław Brudek sdb
strona: 10
Ameryka Południowa to pierwszy kontynent, na którym salezjanie rozpoczęli swoją działalność misyjną. Ksiądz Bosko wysłał pierwszą salezjańską wyprawę misyjną do Patagonii. Początkowo podróżnicy określili południowy region Patagonii jako Ziemia Ognista. To ze względu na klimat. Wyspa otoczona zorzą z daleka sprawiała wrażenie, jakby ziemia na niej płonęła. Pierwsi salezjańscy misjonarze przybyli do San Nicolas de los Arroyos, miasta położonego niedaleko Buenos Aires w Argentynie. Salezjanie kontynuują swoją pracę, zarówno w Argentynie, jak i innych krajach Ameryki Łacińskiej.
Argentyna: Wszyscy jesteśmy ludźmi
La Boca jest jedną z 48 dzielnic stolicy Argentyny – Buenos Aires. Jest to dzielnica portowa, która leży blisko centrum miasta. Osiedlili się tam emigranci. Głównym problemem jest wysoki poziom przestępczości i uzależnień. W dzielnicy La Boca ludzie żyją w nędzy. Jej skutki najbardziej odczuwają dzieci i młodzież, które często są pozbawione opieki i nie doświadczają miłości. Jako salezjanie staramy się im pomóc. Dajemy jedzenie, zapewniamy wykształcenie, opiekę i poczucie bezpieczeństwa. Czasem jednak ciężko jest wyrwać młodych ze szponów ulicy. Niedawno z placówki misyjnej uciekł najlepszy uczeń naszej szkoły średniej. Wyróżniał się pod względem ocen, a także zachowania. Mieszkał w salezjańskim domu dziecka. W dniu urodzin chłopca poznałem jego rodzinę. Chłopiec miał mamę, która opiekowała się piątką jego młodszego rodzeństwa. Żyli w bardzo ubogich warunkach. Rodzina nie podejmowała działań, by wyjść z biedy. Wymagali od niego, aby także im zapewnił lepsze warunki życia. Nie pamiętali, że po ukończeniu szkoły najstarszy z rodzeństwa owocniej zadba o lepsze jutro. Nastolatkowi ciężko było odzyskać równowagę po tych spotkaniach z rodziną. Nie wiem, gdzie on teraz jest. Chłopak miał 17 lat, był bliski ukończenia szkoły średniej. Prawdopodobnie wrócił na ulicę. Mówi się, że studia, zawód, praca zaowocują w przyszłości. Jednak ciężko myśleć w takich kategoriach, kiedy brakuje wsparcia ze strony najbliższych. Pamiętam jeszcze jedną historię, która mnie bardzo poruszyła. Jednym z naszych podopiecznych jest trzyletni Łukaszek. Często przychodzi do nas i pyta, czy mamy coś do jedzenia. Kiedy dostaje od nas żywność, chowa ją do foliowego woreczka. Ciekawiło mnie, czemu chłopiec tak robi i dla kogo ją zabiera? W końcu zapytałem go, a trzylatek odpowiedział, że to dla jego brata. W tak młodym wieku chłopiec rozumie, że trzeba się dzielić ze swoim rodzeństwem. Poza salezjańskim oratorium odwiedzał też szkoły, piekarnie i tam prosił o jedzenie. Wszyscy dawali mu coś z myślą o nim. On zabierał zdobycz do domu także dla innych. Kiedyś Łukaszek był dość niegrzeczny w oratorium. Zapytałem go, czemu się tak zachowuje. Malec odrzekł: – Bo jestem dzieckiem! To nauczyło mnie, że wszyscy jesteśmy ludźmi. Nikt z nas nie jest aniołem. Czasem rosną nam skrzydła, a czasem obrastamy piórami naszej pychy. Potrzebna jest chwila refleksji, aby nie zboczyć na złą drogę.
Wenezuela: Pod salezjańskim dachem misyjnym
„Bacheros” to nielegalna działalność coraz bardziej powszechna w Wenezueli. W sklepach w całym kraju wciąż brakuje podstawowych produktów. Działalność „Bacheros” polega na odsprzedawaniu niedostępnych produktów w dużo wyższych cenach. Sytuacja w kraju sprzyja takim działaniom. Koszt żywności wzrasta z dnia na dzień. Sklepy są puste. Wenezuelczycy często całymi dniami stoją w długich kolejkach tylko po to, żeby kupić jeden artykuł. Pożądanym produktem jest papier toaletowy. Dawno temu Wenezuela była bogatym krajem. Jednak obecna sytuacja ekonomiczna spowodowała brak stabilności. Często z racji dużej biedy ludzie kradną. Na ulicach można spotkać młodzież odurzoną alkoholem i narkotykami. Szerzy się przemoc, która czasami prowadzi do przypadków śmiertelnych. Młodzież coraz mniej dostrzega wartość życia. Tak dzieje się także na terenie parafii św. Jana Bosko. Parafia znajduje się przy placówce misyjnej, w której jestem dyrektorem. Cała diecezja przy San Felix liczy około 120 tysięcy wiernych. Tradycja katolicka nie jest silnie zakorzeniona u wiernych. Przyczyny są dwie. Po pierwsze wierni pochodzą z różnych szczepów. Po drugie panuje tu wiele innych religii i sekt. Borykamy się z obojętnością religijną, zwłaszcza wśród młodych. Misja w San Felix gromadzi wszystkie pokolenia. Boisko jest wielofunkcyjne. To miejsce nie tylko do gry w piłkę. Prowadzimy tam katechezy, organizujemy przedstawienia z udziałem młodzieży. Boisko wykorzystujemy także w ważnych momentach roku liturgicznego – podczas Bożego Narodzenia, Wielkiego Postu, Wielkiego Tygodnia czy Zesłania Ducha Świętego. Tam odprawiamy msze święte, kiedy nie mieścimy się w kościele. Niektórzy młodzi przebywają na boisku całą noc. Jest to dla nich miejsce rekreacji i odpoczynku. Teren nie jest niczym ogrodzony. Dostęp mają wszyscy, prosto z ulicy. Może to być niebezpieczne dla wspólnoty salezjańskiej. Dlatego mamy w planach budowę ogrodzenia wokół boiska, ale także trybun, aby pomieścić jeszcze więcej naszych parafian pod salezjańskim dachem misyjnym.