- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO. Przypowieści o Królestwie
- WYZWANIA
- WYCHOWANIE - SYSTEM ZAPOBIEGAWCZY. Wychować dobrego obywatela
- WYCHOWANIE - UWAGI PSYCHOLOGA. Powołani do dawania
- WYCHOWANIE - RODZICIELSKA TROSKA. Zostanę prezydentem
- WYCHOWANIE - Z DRUGIEJ STRONY. Trudne pytania
- ROZMOWA Z ... Egzamin z miłości bliźniego
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Wierzący obywatel
- BŁYSKAWICZNY KURS MODLITWY
- GDZIEŚ BLISKO. Zróbmy coś razem
- POD ROZWAGĘ. Karate – ukryta duchowość?
- POKÓJ PEDAGOGA. Dziecięce lęki
- TAKA NASZA CODZIENNOŚĆ
- ZDROWA MEDYCYNA - BIOETYKA. Kościół a polityka
- DUCHOWOŚĆ. Dobre pytanie
- MISJE. Z Kraju Kwitnącej Wiśni
- MISJE. Ewangelia codzienności
- WEŹ KSIĘGĘ PISMA ŚWIĘTEGO. Myśli moje nie są myślami waszymi
- PRAWYM OKIEM. Krajobraz po (?) bitwie
PRAWYM OKIEM. Krajobraz po (?) bitwie
Tomasz P. Terlikowski
strona: 22
To nie jest (nie była) sprawa religijna – powtarzali, komentując spór o krzyż, duchowni, politycy i publicyści. Taka opinia jest prawdziwa tylko przy bardzo wąskim rozumieniu terminu „religijny”. A nawet przy takim rozumieniu, dość szybko sprawa z politycznej stała się religijną.
Pisząc ten tekst nie wiem, na jakim etapie tego sporu będziemy, gdy Czytelnicy będą trzymać w rękach nowy numer Don BOSCO. Czy krzyż zostanie przeniesiony, a jego obrońcy rozejdą się do domów? Czy też, choć zostanie on przeniesiony, ludzie nadal będą gromadzić się w okolicach nowej tablicy i tam będą modlić się i składać kwiaty? Może być też tak, że nic się nie zmieni, i choć tablica będzie wisiała, to ludzie nadal będą się modlić pod krzyżem? Nie wiadomo też, czy ustanie naigrywanie się z chrześcijan i obrażenie religijnych symboli (o czym – znacząca część komentatorów, także tych w koloratkach – milczała)?
W tej chwili wszystko to są pytania otwarte, na które nie znam odpowiedzi. Nie zmienia to jednak faktu, że można już postawić kilka zasadniczych tez. Otóż po pierwsze, choć w sporze o krzyż uczestniczyli politycy i choć rozgrywali go na swoją korzyść, to nie był to spór polityczny (przynajmniej nie w tym sensie, jaki nadajemy powszechnie temu słowu). Był on czymś o wiele głębszym, dotyczył pamięci o ofiarach największej katastrofy w naszych najnowszych dziejach i obecności w sferze publicznej ludzi dotąd z niej wykluczanych. Dotyczył on zatem kwestii moralnych, a odwoływał się do symboliki krzyża, bowiem w naszej kulturze, to on jest symbolem, pod którym gromadzą się odrzuceni, dotknięci niesprawiedliwością czy pozbawieni fundamentalnych praw.
Ludzie pod krzyżem stanęli tam bowiem przez nikogo nie proszeni. Stanęli, by bronić symbolu Krzyża, ale również pamięci o Lechu Kaczyńskim, by nie pozwolić zapomnieć o nim i o pozostałych ofiarach. Ten drugi element często wykorzystywano do uczynienia ze sprawy rozgrywki politycznej. W istocie jednak tak nie było. Oni bronili Lecha Kaczyńskiego, bowiem on dla nich uosabiał ich własną sytuację. Sytuację ludzi wyrzuconych na margines, poniżanych (określenia, jakie stosowano wobec tych modlących się ludzi, trudno nawet na łamach pobożnej gazety wymieniać), wykluczonych. Kwiecień 2010 był dla nich czasem, gdy pokazano prawdziwe oblicze prezydenta i dowartościowano zwyczajnych ludzi. A potem wszystko miało wrócić do normy. Znów pewien typ wrażliwości, pobożności, polityczności miał być zakazany. Ale na to nie było ich zgody. Oni tam stanęli i walczyli o miejsce dla wykluczonych, i dla tych, o których mamy jak najszybciej zapomnieć, by pamięć nie przeszkadzała rządom miłości i budowaniu lepszych relacji z Rosją.
Ten element ważny był tylko na początku. Dość szybko bowiem okazało się, że dla części środowisk wrogiem jest nie pamięć, ale sam krzyż. I zaczęto dmuchać w ten gwizdek. Przed Pałacem Prezydenckim pojawiły się grupy osobistych wrogów Pana Boga, których jedynym celem było sprofanować krzyż i obrazić modlących się ludzi. A na koniec zorganizowano wielką „Akcję Krzyż” przedstawianą jako happening, podczas której ludzie krzyczeli: „wybieramy Barabasza”… Trudno nie dostrzec w tym działalności Złego. I trudno nie dostrzec jawnych wątków religijnych.
Co z tego wynika? Otóż po pierwsze, widać ogromne osamotnienie części Polaków. Nielicznym chciało się rozmawiać z obrońcami krzyża, jeszcze bardziej nieliczni chcieli dostrzegać ich racje. Większość (także medialnych duchownych) odcięła się od hołoty i zajęła potępianiem obrońców krzyża, a nie tych, którzy go bezcześcili. To nie wróży dobrze. Po drugie smutkiem napełnia słabość polskiej katechezy. Słuchając wypowiedzi młodych i starszych katolików, zapewniających, że miejsce krzyża jest w kościele, aż trudno było uwierzyć w to, że większość z nich ma za sobą lata szkolnej religii. I wreszcie po trzecie: ciarki chodzą po plecach, gdy uświadomimy sobie, że „Akcja Krzyż”, krzyki: „wybieramy Barabasza” – są odpowiedzią części Polaków na wielkie znaki, jakich nie szczędzi nam Bóg w ostatnich miesiącach… Obyśmy potrafili odpowiedzieć lepiej…