- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO - Dziesięć słów
- WYZWANIA
- WYCHOWANIE. Blaski i cienie emigracji
- WYCHOWANIE. Czy warto emigrować?
- OKIEM RODZICA. Rodzicielstwo szkoła miłości
- ROZMOWA Z... Powołani dla Polonii
- GDZIEŚ BLISKO. Jak się modlić, to po polsku
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Gdyby nie emigracja
- BŁYSKAWICZNY KURS MODLITWY
- DUCHOWOŚĆ. Psalm emigranta
- DUCHOWOŚĆ. Komu zadośćuczynił Jezus cd.
- POD ROZWAGĘ. Nieprzyjemne skutki przyjemności
- SALEZJAŃSKI RUCH MŁODZIEŻOWY. W świat na rowerze
- MISJE. Kubańska rzeczywistość
- MISJE. Już szósty raz
- RODZINA SALEZJAŃSKA. Błogosławiony ks. Artemides Zatti
- Z ŻYCIA BŁOGOSŁAWIONYCH ORATORIANÓW
- W ANEGDOCIE
- PLACÓWKI SALEZJAŃSKIE. Łódź wspólnota św. Teresy i św. Jana Bosko
POD ROZWAGĘ. Nieprzyjemne skutki przyjemności
ks. Aleksander Posacki SJ
strona: 14
„Człowiek kieruje się przyjemnością, jak każde zwierzę” (rewelacja, oznajmiona przez pewną panią psycholog w „Pytaniu na śniadanie”, w programie 2 TVP). Tylko że to, co dobre dla zwierzęcia, dla człowieka jest poziomem piekła.
W dziele „Psychoanaliza rytu” J.J. Walter dokonał świetnej analizy psycho-mitycznego schematu Wielkiej Bogini (której obraz propagował Dan Brown w „Kodzie Leonarda da Vinci”). Pomimo zastrzeżeń, jakie można żywić wobec psychoanalizy, jego praca dobrze opisuje powiązania zachodzące między materią i nieświadomością, charakterystyczne dla pogańskich rytów, takich jak: transy, orgie, fuzje, mediumizm, eksterioryzacje czy w końcu opętania.
Walter pisze, że zasada przyjemności jest oczywistą częścią popędu śmierci, a nawet jest samym dążeniem do śmierci. Zasada ta stoi w diametralnej opozycji do chrześcijaństwa i ujawnia radykalną różnicę pomiędzy obydwoma rodzajami „ja” i ich dwoma rodzajami „śmierci”. W chrześcijaństwie „ja duchowe” zwycięża „ja cielesne” poprzez ofiarę na wzór krzyżowej ofiary Chrystusa. W rytach pogańskich „ja cielesne” zabija „ja duchowe” poprzez przyjemność.
O ile przyjemność złożoną w ofierze Bogu można nazwać chrześcijańską inicjacją (chrzest jako zanurzenie w ofiarę Chrystusa), o tyle ofiarę dla przyjemności można nazwać kontrinicjacją, czyli wejściem w świat kultu bałwochwalczego. Pozwala to zrozumieć słowa M. Eliade (znawcy jogi): „To, co charakteryzuje jogę, to nie tylko jej strona praktyczna, lecz także struktura inicjacyjna, jogi nie uczy się samemu; potrzebne jest do tego prowadzenie mistrza (guru)”.
Nie chodzi tu więc o zwykłą przyjemność. Poziom i rodzaj przyjemności w jodze jest bardziej subtelny niż w rytach nastawionych na bezpośrednią gratyfikację zmysłową. Jogin zaczyna wyrzekać się świata profanum (rodzina, społeczeństwo) i stara się stopniowo, prowadzony przez swego guru, przewyższać wartości należące do świata. Przymusza się do tego, aby „umrzeć dla tego życia”, by odrodzić się do nowego sposobu bytowania, który hinduskie szkoły określają rozmaitymi
nazwami: nirwana, moksha czy asamskrata itp. Nie jest to jednak podobna chrześcijaństwu inicjacja, ale kontrinicjacja. Ten nowy stan, uznawany za „duchowy”, jest w rzeczywistości nasycony duchem „piekielnym”. Powtórzmy więc za Denisem Clabainem, chrześcijańskim krytykiem jogi, że tryumfem Złego jest tutaj fakt, że pozwala człowiekowi umrzeć na poziomie materii „ciężkiej” po to, aby pozwolić mu rzekomo „zmartwychwstać” na poziomie materii-energii, dużo bardziej subtelnym, gdzie znajduje się pod dużo większą kontrolą „sieci i łańcuchów diabła” (św. Ignacy), a ponadto oddaje mu cześć, której ten tak bardzo pragnie.
Już Freud zauważył związek między opisywanym przez siebie „popędem śmierci” a religiami wschodu. Komplementarnej dla popędu śmierci „zasadzie przyjemności” nadał nazwę „zasada nirwany”. Patanjali natomiast definiuje jogę jako „tłumienie stanu świadomości”. Celem jogi jest tłumienie zwykłej świadomości na korzyść innej, różnej jakościowo. Ta zasada nirwany, która jest w rzeczywistości dążeniem do antyrozwoju, do przyjemności i śmierci, jest dążeniem destrukcyjnym dla prawdziwego „ja”. Próbuje przeszkodzić rozwojowi „ja”, aby sprowadzić go na powrót do stanu niemocy, a potem do stanu pierwotnego niebytu.
Walter twierdzi, że wejście w nicość jest tym, co Wielka Bogini oferuje swoim zwolennikom, i zarazem tym, co hinduscy metafizycy wbudowali w swój system. Ponieważ mediumiczna fuzja jest ostatnim etapem nicości. To fuzyjne zlanie się jest freudowską nirwaną. Daje uciszenie, głęboką rozkosz, wolność od cierpienia i od rozeznawania. Jednakże za fasadą szczęścia kryje się – podstawowy warunek atrakcyjności całego zjawiska, zgodnie z dogmatyzowaną przez Freuda zasadą przyjemności – śmierć „ja duchowego” na rzecz „ja cielesnego”.
Trzeba pamiętać, że cel jogi sięga bardzo daleko. Dyscyplina ćwiczeń oddechowych ma prowadzić do tego, aby oddychać tak mało, jak to tylko możliwe. Przyczyna jest prosta: pomiędzy oddychaniem a stanami mentalnymi zawsze istnieje powiązanie. W jodze próbuje się oddziaływać na to, co duchowe, na psychikę. Rytm oddychania zwalnia się aż do rytmu snu (przy czym jednak pozostaje się w stanie czuwania); spowolnienie rytmu oddychania wydłużane jest potem aż do „stanów kataleptycznych”, dzięki temu jogini potrafią pozostawać wiele godzin pod wodą bez oddychania lub przez wiele dni być żywcem pogrzebani.
Praktyki te są niebezpieczne dla zdrowia fizycznego i psychicznego. Zagrożone jest zdrowie fizyczne, gdyż we krwi i układzie nerwowym brakuje tlenu, co może prowadzić do istotnych zmian we krwi, w układzie nerwowym, w gruczołach... W mózgu brak tlenu wywołuje analogiczny skutek jak działanie narkotyków, dochodzi do nadstymulacji rezerw witalnych. Dokonuje się to za cenę wyczerpania tych rezerw i za cenę zniszczenia substancji nerwowej. Prawdą jest, że taki trening doprowadza organizm do wytworzenia mechanizmów obronnych, i to poprzez przestawienie zwykłych systemów na rzecz pierwszoplanowego imperatywu przeżycia. Mechanizmy te zmieniają tak bardzo normalny program zdrowego systemu, że osłabione zostaje także zdrowie fizyczne. Joga bowiem nie szuka zdrowia człowieka. Wręcz przeciwnie, szuka warunków, aby stworzyć „nadczłowieka”, „człowieka paranormalnego”. Tak więc jogi nie można uważać za normę, ani w kontekście gimnastyki, ani oddechu, ani z jakiegoś innego punktu widzenia; joga jest paranormą.
Te i podobne próby rozdzielenia duszy od ciała prowadzą do zaburzeń umysłowych. Formy i stopień tych zaburzeń są bardzo różne – od banalnego roztargnienia po otępienie i katalepsję. Nie na darmo organizm ludzki, a szczególnie mózg, wyposażony jest w zdolność rozróżniania.
Odnajdujemy tu ponownie nasz punkt wyjścia. Wszystkie te nirwaniczne programy regresji, inwolucji, antyrozwoju, destrukturalizacji, rozpadu tożsamości właściwej prawdziwemu „ja” i wszystkiemu, co posiada jakość – to tak, jakby zegarek i samochód wrzucić razem do wielkiego pieca i będzie fuzja. Po fuzji stopione urządzenia nie nadają się już do niczego. Techniki nirwany są właśnie takimi wielkimi piecami dla psyche, przy czym istota duszy i jej rzeczywiste zdolności są niezniszczalne, za to złe obchodzenie się z ciałem może być bardzo niebezpieczne czy wręcz grozić śmiercią.
„Wy macie diabła za ojca i chcecie spełniać pożądania waszego ojca. Od początku był on zabójcą…” (J 8,44). Przychodzi tu na myśl egzaltowana fascynacja słowami biblijnego węża, który przedstawia atrakcyjność jako życie, mimo że wszystkie swoje dzieła zaznacza śmiercią. Próbuje on przedstawić to nihilistyczne zniszczenie czy nicość jako Nad-Byt. Przedstawia regres jako postęp, fałszywą dumę, mającą na celu ubóstwienie siebie jako skromność i chęć pozostania w cieniu. Twierdzi, że ta zależność (od niego i od impulsów) jest uwolnieniem, że ta super-śmierć jest super-życiem (śmierć w rozumieniu psychologicznym, a przede wszystkim duchowym).
Uczniowie czarnoksiężników, operatorzy wielkich pieców nirwany, pracują w kierunku stopienia się i zalania „ja” z uniwersalną, nieosobową materią, aż po zemstę molocha, ryczącego lwa, „który szuka, kogo pożreć”(1P 5,8). Tak dopełania sie logika „ucieczki od krzyza”.