- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO - Dziesięć słów
- WYZWANIA
- WYCHOWANIE. Blaski i cienie emigracji
- WYCHOWANIE. Czy warto emigrować?
- OKIEM RODZICA. Rodzicielstwo szkoła miłości
- ROZMOWA Z... Powołani dla Polonii
- GDZIEŚ BLISKO. Jak się modlić, to po polsku
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Gdyby nie emigracja
- BŁYSKAWICZNY KURS MODLITWY
- DUCHOWOŚĆ. Psalm emigranta
- DUCHOWOŚĆ. Komu zadośćuczynił Jezus cd.
- POD ROZWAGĘ. Nieprzyjemne skutki przyjemności
- SALEZJAŃSKI RUCH MŁODZIEŻOWY. W świat na rowerze
- MISJE. Kubańska rzeczywistość
- MISJE. Już szósty raz
- RODZINA SALEZJAŃSKA. Błogosławiony ks. Artemides Zatti
- Z ŻYCIA BŁOGOSŁAWIONYCH ORATORIANÓW
- W ANEGDOCIE
- PLACÓWKI SALEZJAŃSKIE. Łódź wspólnota św. Teresy i św. Jana Bosko
OKIEM RODZICA. Rodzicielstwo szkoła miłości
Małgorzata Tadrzak-Mazurek
strona: 7
„Opuści człowiek ojca i matkę”. Niby takie oczywiste, niby wszyscy znamy to biblijne zdanie, ale czy kiedy rodzą się nasze dzieci, to pamiętamy o tym? Trzymając w ramionach taką kruszynkę, czy ktoś z nas myśli, że będzie musiał ją kiedyś oddać światu, że cały trud wielu lat wychowania sprowadza się do takiego ukształtowania tej małej istotki, żeby potrafiła żyć samodzielnie bez nas. Czasami może także z dala od nas, poza granicami naszego kraju. Żeby potrafiła sama – z wyboru, nie przymuszana przez nas, nie z poczucia winy (nie pamiętasz o mnie, nie dzwonisz), prowadząc własne odrębne życie, mieć jednak bliską relację z nami?
Jak pozwolić im żyć po swojemu? Jak oprzeć się pokusie kierowania ich życiem, kiedy już dorosną? Jak rozpoznać ten moment, kiedy już trzeba je powoli wypychać z gniazda i pomóc drugi raz odciąć pępowinę – tym razem tę łączącą ich z domem rodzinnym, tak żeby nie była uwięzią, która nie pozwala stworzyć nowej rodziny. Czym wtedy wypełnić swoje życie, które przez tyle lat koncentrowało się na dzieciach?
Kiedy były malutkie, wszystko było takie oczywiste, potrzebowały wyłączności na nasz czas. Potem szkoła, koleżanki i... pójdę sama, nie dawaj mi już buziaka na pożegnanie pod szkołą, mogę pójść do kina z koleżankami... A potem czekanie, czy szczęśliwie dotrze, czy wróci bez przygód, czy nie zmarzło, czy nie głodne... I ta walka o coraz większą autonomię. Gdzie jest granica między rodzicielską troską a niechęcią wypuszczenia z rąk tego, co było dotąd moje i tylko moje i dawało mi poczucie bycia potrzebnym?
Z podziwem patrzę na rodziców, którzy pozwolili tak naprawdę odejść dzieciom z domu, pozwolili im stworzyć osobny samodzielny dom, nawet jeśli te dzieci nie założyły jeszcze rodziny. Jakiego heroizmu wymaga od nich „niewtrącanie się”, nieoczekiwanie tłumaczenia się z każdej decyzji i każdego kroku. Niekontrolowanie ich życia. Wypuszczenie z własnych rąk na szerokie wody i tylko z daleka otaczanie modlitwą. Jaki w tym ogrom miłości. Kocham cię tak bardzo, że daję ci wolność. Nie chcę cię zatrzymać tylko dla siebie. A jeśli w tej wolności będziesz także pamiętał o mnie, to znaczy, że jesteś już naprawdę dojrzały. Czyż to nie obraz miłości Bożej? Tej, która zaprowadziła Go aż na krzyż.
Takiej miłości jako mama wciąż się uczę. Miłości, która kiedy przyjdzie na to czas, pozwoli moim dzieciom opuścić mnie i mojego męża.