- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO. Drzewo wyboru
- WYZWANIA
- WYCHOWANIE. Oblicza ubóstwa
- WYCHOWANIE. Nadzieja i wsparcie
- OKIEM RODZICA. Obok nas
- ROZMOWA Z... Obiad z Pajacykiem
- GDZIEŚ BLISKO. Granice pomagania
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Dobroczynność
- BŁYSKAWICZNY KURS MODLITWY
- DUCHOWOŚĆ. Bogactwo ubogich
- DUCHOWOŚĆ. Miłość czy nienawiść?
- POD ROZWAGĘ. Zła energia czy złe duchy
- SALEZJAŃSKI RUCH MŁODZIEŻOWY. Szkolne rekolekcje
- MISJE. ANGOLA jeden z najbiedniejszych zakątków świata
- MISJE. Pomoc nic trudnego
- RODZINA SALEZJAŃSKA. Błogosławiony ks. Michał Rua
- Z ŻYCIA BŁOGOSŁAWIONYCH ORATORIANÓW
- W ANEGDOCIE
- PLACÓWKI SALEZJAŃSKIE. Gdańsk
OKIEM RODZICA. Obok nas
Ewa Rozkrut
strona: 7
Zbyt wiele wokół widać biedy, smutku, dotykają one w różnym wymiarze niemal każdego człowieka. Jednym brakuje pieniędzy, innym godności, a jeszcze innym miłości i szczerej przyjaźni. Zastanawiałam się, czy próbuję mieć na to jakikolwiek wpływ. Czy uwrażliwiam swoje dzieci, by nie przechodziły obok tego obojętnie? Wrażliwość to wspaniała zaleta, pomaga żyć w harmonii z innymi, zauważać potrzeby drugiego, bliskiego czy obcego. Jednak ta predyspozycja, jeśli nie jest rozwijana, wygasa.
Wiem, że najlepiej wdrażać dziecko do jakichkolwiek umiejętności łagodnie, ciepło, konsekwentnie, koniecznie bez pośpiechu. Ujmując lakonicznie, „dotykać jego serca”, a nie prawić kazania.
Rozpoczęłam od siebie, starałam się uporządkować swoje przyzwyczajenia, oderwać się choćby na chwilę od własnych spraw. Nie było to wcale łatwe, gdyż przy wielodzietnej rodzinie jest sporo pracy. Daje to doskonałe usprawiedliwienie przed sobą i zwyczajnie usypia czujność. Chciałam, by to moje przeobrażenie objęło od razu więcej osób, choćby dlatego, że w grupie łatwiej wykonuje się różne zadania. Zapytałam dzieci, czy ktoś w naszym domu, a może w rodzinie czy wśród znajomych potrzebuje wsparcia. Może jest smutny lub zwyczajnie zmęczony. Zastanawialiśmy się, co moglibyśmy zrobić, czy wszyscy razem, czy też indywidualnie.
Nie ukrywam, że gdy zauważyłam wreszcie takie osoby, to było mi wstyd z powodu mojej dotychczasowej ślepoty i nie potrafiłam się z tego przed nimi wytłumaczyć. Gdy się w końcu odważyłam coś zrobić, nie wiedziałam, jak się do tego zabrać. Nie chciałam hałasu, zamętu, tryumfu, nie chciałam też w dzieciach wzbudzać oczekiwania na pochwały bądź nagrody za tzw. dobre uczynki. Dobroć nie potrzebuje świateł reflektorów.
Z pomocą przyszła opowieść o Marii w Kanie Galilejskiej. Pokazuje ona idealny sposób reagowania w tego typu sytuacjach. Maria po prostu obserwowała gości weselnych, gdy zauważyła brak wina, dyskretnie poprosiła Syna o pomoc, po czym wskazała sługom, co mają robić. Sama nie zdobyła przy tym żadnego uznania. Oczywiście to jest jednoznaczna wskazówka dla dorosłych, ale wprowadzenie dzieci w ten pożądany styl działania nie wydaje się łatwe. Zatem rozglądałam się dalej i zauważyłam, jak mama św. Jana Bosko, Małgorzata, poradziła sobie z tym. Okazuje się, że ilekroć pomagała innym, nawet w nocy, to zabierała ze sobą jedno dziecko. Nie towarzyszyły jej wszystkie dzieci, ale jedno. Zapewne dlatego, by relacje między nimi nie zakłócały podjętego zadania. Myślę, że to dobra metoda. I sama zaczęłam ją wykorzystywać. W mojej rodzinie też przynosi dobre rezultaty.
Wydaje się, że łatwiej jest pomagać komuś dalej, niż w swoim domu. Trudniej jest pomóc najbliższym. Staram się więc zwracać na to uwagę moich dzieci. Wykorzystuję zwykłe sytuacje, gdy boli mnie głowa albo jestem zmęczona, wówczas proszę dzieci o zajęcie się sobą w innym pokoju, bym w ciszy mogła odzyskać siły. Myślę, że nie trzeba przesadnie ich za to chwalić.
Chodzi o to, by dziecko dostrzegło, że nie jest samo na świecie, ale obok niego znajduje się ktoś jeszcze i należy go zauważyć.