- Zeffirino i Dominik
- Wyzwania
- Ksiądz Bosko w przedszkolu?
- Mamy czas?
- U starszaków w Pieszycach
- Czy warto?
- Czerwińsk nad Wisłą
- W oczekiwaniu na święcenia
- Sposób na dobry początek
- Zajęcia formacyjne
- Na drugim końcu Europy
- Wiara ze słuchania
- Przyjaciel
- Listy do redakcji
- Błyskawiczny Kurs Modlitwy
- Zdrowy rozsądek
- Szkoły salezjańskie
Przyjaciel
Julia
strona: 18
Pochodzę z rodziny katolickiej – wierzącej, praktykującej. Rodziny w zasadzie nie różniącej się od innych, ze swoimi problemami, lękami, nieporozumieniami. Bóg w moim życiu był zawsze, tyle tylko, że jako tradycja, kult, obowiązek, trochę jako „praca” (byłam katechetką). W tamtych czasach szukałam innych źródeł szczęścia. Myślałam, że poczucie spełnienia zapewni mi udane małżeństwo, perfekcyjne macierzyństwo czy dobrze wykonywana praca. Bardzo się starałam sprostać tym wszystkim rolom i wkładałam w to całą siebie. Starałam się sama sobie ze wszystkim radzić. Z boku wyglądało, jakbym sobie świetnie ze wszystkim radziła, a ja zaczęłam smutnieć, złościć się, gniewać, gorzknąć i coraz częściej pytać Boga: Dlaczego? , bo nic nie było takie, jakie chciałam, żeby było. Wszystko szło nie w tym kierunku, co trzeba. Zastanawiałam się, gdzie właściwie jest Bóg...
Pewnego dnia jednak całe moje dotychczasowe życie runęło - całe ludzkie poczucie stabilności i bezpieczeństwa. Mąż, który sam utrzymywał naszą rodzinę stracił pracę. Zaczęły się konflikty, rozpacz i beznadzieja. Rosły długi. Ale paradoksalnie, to stało się przełomowym momentem w moim życiu. Miałam do wyboru albo oszaleć, albo umrzeć, albo paść na kolana i błagać: Jezusie, synu Dawida, ulituj się nade mną! Sama nic uczynić nie mogłam. Właśnie wtedy na mojej drodze pojawił się magazyn Don BOSCO - Koronka do Miłosierdzia Bożego i różaniec odmawiany w małej wspólnocie co piątek.
Poczułam się jak ślepiec, który odzyskał wzrok, jak głuchy, który nagle słyszy i rozumie słowa (choć znane wcześniej). Pamiętam Msze św., na których płakałam. Wiem, że to były łzy oczyszczenia, wtedy docierała do mnie prawda o mnie samej, o świecie, o Bogu, który był tylko abstrakcją, dodatkiem, a nie istotą mojego życia. Odkryłam, że Bóg mnie kocha i nie muszę wszystkiego sama, bo On się o mnie troszczy. I naprawdę zaczęłam tego doświadczać! Rozpoczął się proces uzdrawiania mnie i mojej rodziny. Doświadczamy na co dzień obecności i troski Boga, tego, że Jezus naprawdę żyje i czyni cuda tu i teraz! Odkrywamy na czym polega miłość Boga i że pomoc przychodzi zawsze, choć nie zawsze taka, jaką sobie wyobrażamy. Na pewno jednak te Boże rozwiązania są zawsze lepsze, niż te, które sami wymyślamy.
Trudno jest mi jednak nadal tak zupełnie oddać siebie Jezusowi, choć wiem, że to czego On chce dla mnie jest o wiele lepsze od tego, czego ja oczekuję. Trudno jest żyć dniem dzisiejszym, cieszyć się nim i nie wybiegać w przyszłość, nie szukać „zabezpieczeń” a wszystko powierzać Jezusowi.
Teraz wiem, że to doświadczenie, które dotknęło moją rodzinę było błogosławieństwem tak naprawdę. Dzięki temu odmieniło się moje życie, a Jezus stał się w nim naprawdę obecny. Jest naprawdę najlepszym Przyjacielem.