- Zeffirino i Dominik
- Wyzwania
- Ksiądz Bosko w przedszkolu?
- Mamy czas?
- U starszaków w Pieszycach
- Czy warto?
- Czerwińsk nad Wisłą
- W oczekiwaniu na święcenia
- Sposób na dobry początek
- Zajęcia formacyjne
- Na drugim końcu Europy
- Wiara ze słuchania
- Przyjaciel
- Listy do redakcji
- Błyskawiczny Kurs Modlitwy
- Zdrowy rozsądek
- Szkoły salezjańskie
Zeffirino i Dominik
ks. Pascual Chávez SDB
strona: 2
W tym numerze zaprezentuję kolejne owoce wychowania salezjańskiego: Zeffirino Namuncura, syna „Pana z Pampy”, kacyka Aruakanów, pokonanego i poddanego wojskom argentyńskim w 1883 r. i Dominika Zamberlettiego, syna hotelarza, organista.
Zeffirino urodził się w Chimpay, 26 sierpnia 1886 r. i został ochrzczony przez salezjanina, ks. Milanesio. Kiedy skończył 11 lat, ojciec zapisał go do szkoły państwowej w Buenos Aires. Chciał uczynić z niego kolejnego obrońcę Aruakanów. Jednakże Zeffirinowi sytuacja ta nie odpowiadała, toteż ojciec przeniósł go do salezjańskiej szkoły Piusa IX. I tak rozpoczęła się historia oddziaływania łaski, która przekształciła serce nieoświecone jeszcze wiarą w heroicznego świadka życia chrześcijańskiego.
Zaraz na początku okazał zainteresowanie szkołą, zakochał się w pobożnych praktykach, stał się pasjonatem katechizmu oraz przyjacielem wszystkich kolegów i przełożonych. Dwa wydarzenia okazały się tu decydujące: lektura życia Dominika Savio, którego stał się naśladowcą, a także I Komunia św., podczas której złożył przysięgę wierności wielkiemu swemu przyjacielowi – Jezusowi. Od tego momentu stał się modelem do naśladowania.
Pewnego dnia, kiedy Zeffirino był aspirantem w Viedma, jeden z jego kolegów zapytał: Czego chciałbyś najbardziej? Spodziewano się odpowiedzi „właściwej” dla Aruakanów, a tymczasem chłopak, powściągnąwszy się, odpowiedział - Zostać księdzem. A było to wtedy, gdy zaczął podupadać na zdrowiu. Zachorował na gruźlicę. Odesłano go do miejsca, z którego pochodził, ale to nie pomogło. Ks. Cagliero wysłał go nawet na leczenie do Włoch. 28 marca został przewieziony do rzymskiego szpitala, na wyspie Tiberina, gdzie zmarł 11 maja 1905 r., pozostawiając po sobie dobroć, czystość, wesołość.
Był dojrzałym owocem salezjańskiej duchowości młodzieżowej. Jego zwłoki znajdują się teraz w sanktuarium Fortin Mercedes w Argentynie, a jego grób pozostaje miejscem pielgrzymowania. 22 czerwca 1972 r. został ogłoszony sługą Bożym.
Dominik urodził się 24 sierpnia 1936 r. we Włoszech w Sacro Monte di Varese w cieniu słynnego sanktuarium maryjnego jako ostatni z trojga dzieci. Modlitwa fascynowała go do tego stopnia, że pewnego dnia pozostawał skupiony, aż do momentu, w którym pewna siostra zakonna rzekła do niego: Dominiku, nie skończyłeś jeszcze modlitwy? Już czas iść? - Nie zdawałem sobie sprawy z upływającego czasu – odpowiedział zadziwiony.
Specjalną skłonność miał do muzyki. Jeszcze jako dziecko uczył się gry na fortepianie. W wieku 9 lat został oficjalnym organistą sanktuarium. Pewnego dnia ojciec powiedział mu, że na każde święto powinien grać coś nowego, a na Podniesienie winien pozwolić „grać” Duchowi, tzn. poddać się temu, co dyktuje serce. Posłuchał tej rady. Muzyka musiała być piękna, skoro pewna kobieta udała się do niego, prosząc o partyturę. Dominik odpowiedział: Ach… nie mam. Muzyka wypływała z mego serca i teraz… nie pamiętam nawet jednej nuty.
Jego rodzina – właściciele hotelu Sacro Monte - była zamożna, toteż mógł pozwolić sobie na wiele. Tymczasem, on – właściciel – gotów był pomagać zawsze służącym. Każdego dnia, najpierw,, jadąc pociągiem, a następnie tramwajem, udawał się do szkoły salezjańskiej w Varese. Inteligentny, bystry, ciekawy, był świadom niebezpieczeństw, które go mogły spotkać, a jednak – korzystając z przewodnictwa duchowego, umacniając się modlitwą, pokutą, a także wykonując radośnie i dokładnie obowiązki – dokonał tego, na co stać niewielu.
Prócz radości i pokoju ducha, charakteryzowały go głębokie życie wewnętrzne oraz miłosierdzie wobec ubogich: różne osoby przybywały do rodzinnego hotelu, a tu Dominik dawał dyspozycje do kuchni – przygotować zawsze jeden posiłek więcej dla „głodnego Chrystusa”. To jest świętość młodzieżowa, której potrzebuje dzisiejszy świat, spragniony społecznego pokoju.
W pierwszych dnia 1949 r. nastąpiły pierwsze symptomy choroby, która przekreśliła jego sny. Zapalenie opłucnej. Modlił się i ofiarował swoją chorobę. Znosił cierpienia aż do 29 maja 1950 r., kiedy to, ostatnim westchnieniem powiedział do mamy: Mamo, jest mi dobrze, idę do Raju. Miał zaledwie 13 lat i 9 miesięcy.