- Zeffirino i Dominik
- Wyzwania
- Ksiądz Bosko w przedszkolu?
- Mamy czas?
- U starszaków w Pieszycach
- Czy warto?
- Czerwińsk nad Wisłą
- W oczekiwaniu na święcenia
- Sposób na dobry początek
- Zajęcia formacyjne
- Na drugim końcu Europy
- Wiara ze słuchania
- Przyjaciel
- Listy do redakcji
- Błyskawiczny Kurs Modlitwy
- Zdrowy rozsądek
- Szkoły salezjańskie
Na drugim końcu Europy
Marta Charytoniuk MWDB
strona: 17
W miejscowości Bilaj, gdzieś na drugim końcu Europy, gdzie pracuję jako wolontariuszka Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco właśnie dochodzi północ. Słychać tylko obroty łopatek wiatraka, ograniczającego uczucie duszności, choć nie wiadomo na jak długo... Dopóki dają prąd.
Albania – to piękny, choć pełen kontrastów kraj. Mieszkańcy z jednej strony gościnni, otwarci, przyciągający niczym magnes, z drugiej - zakompleksieni, chcieliby być znaczący a nie mają kompetencji. Ale jest tu tak spokojnie, sielsko, cicho... Oprócz odwiedzania chorych i pracy w ambulatorium, zajmuję się też pracą z dziećmi i młodzieżą – prowadzę lekcje angielskiego, a w piątki rozważania Ewangelii albo modlitwy Taize.
Wśród dzieci
Dzieciaki tutaj są świetne. Najtrudniejsze to spamiętać ich imiona. Wiele z nich ma jakieś znaczenie: Marjeta - dająca życie albo Drita - światło. Praca z nimi daje dużo radości. Rozbrajają mnie takie sytuacje, kiedy 6-latek rysuje w gronie swoich kolegów swoją rodzinę i pyta mnie, kto jest premierem Polski, oznajmiając, że premierem Albanii jest Fatos Nano. Albo szczerbaty Aleksy, który tak strasznie stara się poprawnie wymawiać angielskie słowa z niespotykanym przejęciem; ujął mnie tym nieprzeciętnie. Amarildo jest bardzo zdolny i aktywny, przy okazji tak pięknie się uśmiecha. Edison jest najstarszy, bardzo pomaga mi objaśniać zabawy i opanować harmider. Romina przychodzi do mnie wieczorami pogadać.
3 dni temu widziałam ją z krową i kosą. Taka mała dziewczynka i 2 razy od niej większa
kosa, ciężka jak diabli. Rodzeństwo Rominy leży w szpitalu, tato pracuje za granicą, mama jest chora, a ona zajmuje się gospodarstwem. Jej 12-letnie dłonie są szorstkie i spracowane.
Przy okazji jest nad wiek dojrzała, rezolutna i bystra. Bardzo lubię z nią rozmawiać po albańsku.
Oprócz angielskiego chętnie przychodzą na Mszę Świętą codziennie o 19! W planach mamy przedstawienie teatralne - być może Kopciuszek. Ale najpierw musimy stworzyć scenariusz albański. Liczę na pomoc ks. Artana.
Bywają i sytuacje przygnębiające, jak ta kiedy przyszła do nas mama 15-letniego chłopca, który pobity przez pijanego ojca uciekł z domu. Wszczęliśmy poszukiwania, wszak chłopiec oberwał kłodą w głowę i istniało niebezpieczeństwo, że leży gdzieś nieprzytomny. Został odnaleziony u wujostwa, a cała sprawa została zatuszowana przez ojca, który twierdząc, że to jego syn i jego sprawa, nie pozwalał dotrzeć do chłopca i zbadać. Całe szczęście po 2 dniach chłopiec chodził już po wiosce i oprócz sińców, zadrapań i bólu głowy nic mu nie dolegało. Problem jednak pozostał i w zasadzie w albańskich realiach nie ma dla niego żadnego rozwiązania. Czasem przychodzi do mnie mama chłopca pogadać albo zaprosić na kawę, przynosi ogórki albo mleko prosto od krowy.
U chorych
W pierwszy piątek czerwca wybraliśmy się z księdzem z Komunią Świętą do chorych w wiosce. Ksiądz wziął Pana Jezusa i oleje, a ja stetoskop i ciśnieniomierz. Wszędzie przyjmowano nas chętnie i bardzo gościnnie. Częstowano piwem, winem i
”czym chata bogata”. I choć czasem wcale nie bogata, tylko bieda aż piszczy, to obfitująca w serdeczność. Podstawowe pytanie gospodarzy zwykle brzmiało, czy jestem mężatką. Najstarszy mieszkaniec Bilaj postanowił nawet znaleźć mi męża.
Bieda tutaj uderzyła mnie porządnie, choć nie ona jest najgorsza., ale to, że są chorzy, którzy mimo całej rodziny za ścianą, nie interesują nikogo. Córka pewnej sparaliżowanej kobiety miała wręcz pretensje, że przyszliśmy. Po co jej lekarz, po co jej ksiądz? – mówiła. Inna chora kobieta leżała zaniedbana, okryta stertą szmat. Rodzina się nią nie interesowała.
Przy okazji badałam także pozostałą rodzinę. Najwdzięczniejszą pacjentką była Diana
8-letnia dziewczynka, która jak mnie tylko ujrzała popadła w spazmatyczny płacz, a gdy okazało się, że mam ją osłuchać, bo kaszle, uciekła do sąsiedniego domu. Nie ma to
jak urok osobisty odnalazłam ją razem z jej mamą, przekonałam do siebie, połaskotałam i palnęłam parę głupot łamaną albańszczyzną. Spazmatyczny płacz przerodził się w
spazmatyczny śmiech. Osłuchałam płuca i świszczało, że hej. Na kontrolne wizyty Diana przychodzi uśmiechnięta od ucha do ucha, a uśmiecha się tak pięknie i często, że mnie po prostu rozbraja. Co najważniejsze - już nic nie słychać w oskrzelach.
Są jednak i inni pacjenci. Kiedyś przyszedł pewien mężczyzna w ciężkim stanie. Wg mnie kwalifikował się tylko do szpitala, ale zbagatelizował swój stan. Być może nie przez
ignorancję, ale brak pieniędzy i ograniczone możliwości pomocy w szpitalu. Bardzo mnie to przejęło, ale z drugiej strony nie jestem tu, żeby bawić się w dr Quinn i podejmuję decyzje z
największą roztropnością na jaką mnie stać.
Nie tylko praca
Pobyt w Albanii to nie tylko praca. Bardzo polubiłam Marianne, która zaprosiła mnie do siebie. Młodzież jest bardzo energiczna, otwarta i wyrozumiała względem potknięć językowych. Klodi uczy mnie albańskiego w zamian za angielski. Dzieci bardzo lubią spacery ze mną i Bugą. Od nich uczę się najwięcej. Umiejętności gry w kalambury bardzo się przydają. Ostatnio podłapały polskie słowo: „masklusze” i pytają mnie, co to, pokazując otwieranie drzwi kluczami. Okazało się, że podsłuchały „masz klucze?”.
Zwiedzałam Kruję, a tam muzeum etnograficzne. Rewelacja!, Robiłam się na mahoń na plaży w Durres i zwiedzałam Tiranę. Byłam też u sióstr Matki Teresy. Miłe te siostry i ładne mają sari, aczkolwiek wizyta tam utwierdziła mnie w przekonaniu, że chcę być żoną i matką.
Dużo czasu upłynęło na przygotowaniach do prymicji księdza Artana z Bilaj. Wydarzenie historyczne. Pierwszy ksiądz z tej wioski, jeden z pierwszych albańskich księży wyświęcony po obaleniu reżimu Hodży. Na Mszy św. prawie cały kościół płakał ze wzruszenia. Ludzie zaangażowali się w przygotowanie przyjęcia - przynosili tradycyjne ciasta byrek czy przesłodką baklawę. Tradycję prymicji, przenieśliśmy z Polski, bo tutaj takiej nie było.
***
Jest tak gorąco i parno, że nie ma czym oddychać, ale za to wieczorem znowu zjem arbuza z cytryną, dla uzupełnienia płynów. A Albania na pewno zawsze już będzie mi się kojarzyła z arbuzami, herbatą ze świeżą miętą, chmarami komarów i własnoręcznie robionym serem.