- Życie pełne
- Od redakcji
- Jakiego Kościoła chcą młodzi
- Zambia: Adopcja na odległość
- Zambia Budowa centrum dla dzieci ulicy
- Rodzice: „współpracownicy Boga”
- Przed nami drugi rok reformy
- Młodzieży polska patrz na ten krzyż…
- Wychowanie opiera się na przykładzie i słowie
- Kiedyś to była młodzież, nie to, co teraz!
- Dlaczego świat cierpi?
- Czy małe dzieci powinny oglądać telewizję?
- Nie możemy zatracić wiary w młodzież
- Życie jako POWOŁANIE
- Wyzwanie wiary
- Tęsknota za Jordanem. Doktorem Jordanem
- Wiara ateistów
Kiedyś to była młodzież, nie to, co teraz!
Karol Domagała sdb
strona: 20
Kiedyś to byli dorośli wiedzący, czego chcą od młodzieży – chociaż nie zawsze (śmiech). Młodzież nie jest tak naprawdę ani lepsza, ani gorsza. Ona po prostu jest wspaniała!
Ciężko jest porównać młodego człowieka walczącego w Powstaniu Warszawskim z dresiarzem siedzącym na ławce w parku i pijącym piwo lub nastolatkiem spędzającym godziny przed komputerem…
Tak, jak powiedziałem, jeśli nie tragedią to przynajmniej ogromnym wyzwaniem są dzisiejsze czasy, a przede wszystkim fałszywość dzisiejszego świata – świata ludzi dorosłych. To, że młodzież tak pięknie odpowiedziała na zryw narodowy, jakim było Powstanie Warszawskie, wynika właśnie z faktu, iż chce iść za ideałami, że pragnie prawdy, wolności. Że jest nawet w stanie za te ideały umrzeć. A kto ich inspirował? – dorośli. To dorośli wiedzieli, czego chcą, o co walczą.
Co powoduje, że dzisiaj tak mało mamy podobnych przykładów?
Mam wrażenie, że krzywdzimy młode pokolenie poprzez, mówiąc krótko, wciskanie im kitu! Weźmy na przykład edukację. Czy ona jest dzisiaj, poza małymi wyjątkami, nakierowana na to, by młodemu człowiekowi w przyszłości dać pracę? – nie, bo młody człowiek po studiach jedzie na zmywak do Anglii. Edukacja jest dzisiaj nakierowana w znacznej mierze na zapewnienie pracy kadrze wykładowczej. Bo co do poziomu studiów, różnych kursów, szkoleń lepiej się nie wypowiadać, bo choć nie chcę generalizować, to w większości przypadków powiedzieć o nich, że są słabe, to nic nie powiedzieć. Ale nikt dzisiaj nie pyta, gdzie są ci profesorowie, dla których ideałem było przekazywanie wiedzy, samodokształcanie się, odkrywanie wraz z młodym człowiekiem pasji do życia i nowych rzeczy? Nie – problem nadal jest z młodzieżą. To taka grupa społeczna, na którą zawsze można zgonić. Oczywiście miejmy świadomość, że jest także wielu wspaniałych rodziców, nauczycieli i wychowawców, którzy poświęcają siebie i czas dla ludzi młodych.
A czy w rodzicach może się również pojawić taka obłuda?
Myślę, że tu nie chodzi nawet o obłudę, ale o lęk. Kiedy rodzice przyprowadzają mi swojego syna lub córkę do gabinetu i mówią – niech pan coś zrobi, bo tak dalej być nie może, ja zazwyczaj staram się włączyć przynajmniej w jakimś stopniu do pracy ich samych. Wtedy bardzo często dzieje się coś dziwnego. Rodzice, którzy chcą pomocy dla dziecka, nie chcą być jej częścią. Może się w tym kryć ich zupełnie niepotrzebne poczucie winy za zaistniałą sytuację.
Jak zatem rozumieć tak wielkie zapotrzebowanie na wysyłanie nastoletnich dzieci na terapię?
Bardzo często rodzice widzą w swoich nastolatkach źródło problemów całej rodziny. Jednak tak naprawdę te nastolatki poprzez swoje negatywne zachowania w jakiś sposób przyprowadzają rodzinę do terapeuty i zapraszają swoich rodziców, a nawet całą rodzinę do pracy nad sobą. Niestety, często osoby dorosłe nie chcą tego dojrzeć i wolą, kiedy się pracuje tylko z ich synem czy córką. Jest to po prostu dla nich łatwiejsze i bezpieczniejsze. My, jako dorośli, często o wiele bardziej boimy się takiej pracy nad sobą niż nasze dzieci.
Czy jednak kiedyś rodzina nie była zdrowsza? Raczej nie było wówczas potrzeby pracy terapeutycznej…
To, że ktoś mówi, że kiedyś było z rodziną lepiej, to wcale nie zawsze jest prawda. Moje doświadczenie pracy z rodzinami nie pozostawia złudzeń, że kiedyś w rodzinach nie zawsze działo się dobrze. Niejednokrotnie było wręcz publiczne przyzwolenie na alkohol, na przemoc. Z jednej strony więzi były silniejsze, a z drugiej uważano rzeczy, które krzywdziły zarówno małżonków, jak i ich dzieci, za coś pospolitego, a przede wszystkim jako coś, co powinno pozostać w czterech ścianach. Dawano również zewnętrzne przyzwolenie na całą tę krzywdę. A mimo to z ust tych osób słychać – kiedyś to była inna (czyt. lepsza) rodzina.
Czemu te osoby tak mówią?
Bo my bardzo silnie mamy nie tyle kontakt z rodziną, co bardziej z pewną fantazją o rodzinie, z pewnym pragnieniem, żeby w domu była kochająca matka i opiekuńczy ojciec. A więc siłą rodziny jest ogromne pragnienie jej posiadania wyryte głęboko w naszych sercach. Ta potrzeba powinna być motorem działania, aby ta najważniejsza i zarazem najbardziej czuła jednostka naszego społeczeństwa była odpowiednio chroniona i wzmacniana.
A żeby tak było, co jest potrzebne?
Jedna bardzo ważna rzecz, aby nie traktować rodziny jako źródła patologii, ale jako potencjał i przyszłość nas wszystkich. Druga kwestia, nie mniej ważna, aby wszystkie instytucje, takie jak szkoła, ośrodki kultury, sportu szukały, wraz z rodzicami, współpracy dla dobra młodego człowieka.
Czy to oznacza, że nie ma tej współpracy?
Dzisiaj, jak przyjrzymy się działaniom wielu instytucji, to tam sensownych działań jest niewiele, natomiast papierów, potwierdzeń, że niby uruchomiono jakieś działania, mnóstwo. A w żaden sposób się to nie przekłada na dobro dla drugiego człowieka, w jakimś sensie podobna sytuacja jest w szkole.
Czyli jaka?
Kiedy prowadzę szkolenia dla nauczycieli, często pojawia się tęsknota za dawnymi czasami. Często ktoś mówi „kiedyś jak nauczyciel zdzielił ucznia, to jeszcze ojciec poprawił i było dobrze”! Ta sytuacja, choć nie pochwalam przemocy, była faktycznie o tyle „lepsza”, że uczeń w jakimś sensie miał jasność i poczucie współpracy osób dorosłych. Dzisiaj bardzo często jest walka między rodzicami a nauczycielami o to, kto ma rację, nie ma natomiast poszukiwania wspólnej płaszczyzny oddziaływań na młodego człowieka. A przecież to jest podstawą w pracy z młodym człowiekiem – współpraca i konsekwencja. I to, niezależnie, jakie nowe techniki odkryjemy w pracy z uczniem, się nie zmienia. Młody człowiek chce po prostu wiedzieć, że świat ludzi dorosłych jest jasny, klarowny i stabilny.
Dlaczego tak jest?
Bo on sam w sobie jest niestabilny, nie wie, czego chce, więc jak my jeszcze do tego dołożymy naszą bezradność i niepewność, a przede wszystkim brak współpracy, to będzie dramat.
Jak to wytłumaczyć?
W bardzo prosty sposób. Zadam pani pytanie. Co leczy w psychoterapii?
Wiedza terapeuty, jego umiejętności, techniki?
Tak, one są ważne, ale nie one w główny sposób pomagają. W dużej mierze pomaga setting.
Czyli?
To, że jest jakaś stabilność tej pracy terapeutycznej, stałość, systematyczność. Co to oznacza? Że spotykamy się zawsze raz na tydzień, zawsze w środy, zawsze o 18.00, zawsze w tym samym miejscu. To głównie leczy. I że zawsze osobą, z którą rozmawia klient jest ten sam terapeuta, a nie jego kolega czy koleżanka. Ten terapeuta też nie jest idealny – nawet mówi się, że jednym z czynników, po których można zaobserwować „zdrowienie” pacjenta jest fakt, że zacznie postrzegać swojego terapeutę już nie jako idealnego, bez skazy, ale jako człowieka, który może i ma sporą wiedzę, ale też nie jest pozbawiony wad. Zresztą, czy wie Pani, jak poznać to, iż młody człowiek staje się pomału dojrzalszy?
Po czym?
Kiedy zauważa bardziej obiektywny obraz swoich rodziców, kiedy nie przeżywa ich tylko jako idealnych albo totalnie beznadziejnych. Kiedy mówi: moja mama często mnie wkurza i irytuje, ale jednak są momenty, kiedy jest mi z nią fajnie.