- Marzy mi się Rodzina Salezjańska pełna wiary, pełna Boga
- Od redakcji
- Wychowanie dziecka do przeżywania choroby, fizycznego bólu i cierpienia
- Boliwia: Otwierając oczy ze zdumienia
- Rwanda Toalety dla szkoły zawodowej w Muhazi
- Peru Rok bez Eucharystii
- M jak miłość równa się R jak rodzina
- Czy egzaminy testowe są potrzebne?
- 100 lat salezjanów na Zasolu
- Powiedz to pierwszy
- Jak zmienić negatywne nastawienie
- Jak wychowywać dziewczęta. Milczenie jest złotem, czyli o dyskrecji i zaufaniu
- Jesień życia – to nie musi być „stan spoczynku”
- Jak wspierać nastolatka podczas choroby i śmierci bliskich?
- Temat: Będzie ksiądz dzisiaj pytał ?”
- Cierpienie to życie
- Batonik w wielkanocnym koszyczku
- Wołać demona
- Wielki Post. To lubię!
100 lat salezjanów na Zasolu
strona: 16
Mija 100 lat od powstania dzieła polskich salezjanów w oświęcimskim Zasolu – miejscu najtragiczniejszych wspomnień polskiego narodu.
Kiedy w ostatniej dekadzie XIX w., po dotacji młodego księcia Augusta Czartoryskiego, zakłady salezjańskie na ziemiach włoskich zapełniły się polską młodzieżą, pojawiło się pytanie, jak wykorzystać taką siłę wiary i społecznego zaangażowania. Było jasne, że za samą donacją Czartoryskich, jak i oddaniem się młodego Augusta w duchowe objęcia ks. Jana Bosko, kryła się potrzeba duchowego odrodzenia polskiej młodzieży, która nie tylko straciła ojczyznę, ale w niektórych zaborach nie mogła liczyć na swobodę swojego wyznania.
Skąd salezjanie w Oświęcimiu?
A sygnał z ziem polskich był jasny. Biskup, a wkrótce kardynał Jan Puzyna, wystosował nie tylko zaproszenie, ale wskazał konkretne miejsce. Był to odkupiony z żydowskich rąk zrujnowany klasztor i kościół podominikański w Oświęcimiu. Nie mniej miejsce to, a właściwie jego położenie było wymarzone. Oświęcim znajdował się na styku trzech zaborów, z węzłem kolejowym, a więc łatwą komunikacją, dawał nadzieję na szybką możliwość rozprzestrzeniania się nowych idei edukacyjnych i duchowych. I tak w 1898 r. na gruzach podominikańskiego klasztoru pojawił się ks. Franciszek Trawiński, by, jak pisze ks. Jan Krawiec „rozpocząć salezjańską pracę religijno-patriotyczną wśród polskiej młodzieży”. Zakład w Oświęcimiu stał się casa madre polskich salezjanów, a niedaleko od tego miejsca pojawiło się wielkie wyzwanie.
Wielkie wysiedlenie
Kiedy we wrześniu 1914 r. losy wielkiej wojny przechylały się na stronę Rosji, władze austriackie zarządziły wielką ewakuację ludności w głąb swojego państwa. Dotyczyło to m.in. mieszkańców Krakowa, których w liczbie ok. 60 tysięcy (Kraków liczył wtedy ok. 160 tys.mieszkańców) przymusowo wywieziono do obozów na terenie dzisiejszych Czech. Ewakuacja dotyczyła głównie matek i dzieci, a warunki panujące w tych prymitywnie urządzonych miejscach doprowadziły do śmierci tysięcy osób, głównie dzieci. W obozach pozbawionych jakichkolwiek urządzeń sanitarnych panował głód i choroby. O godność i życie tych ludzi upominał się od samego początku bp Adam Stefan Sapieha, który organizował dla nich pomoc oraz domagał się od władz austriackich zmian warunków pobytu lub przesiedlenia ich na obszary polskie. Po odsunięciu się frontu na wschód i ponownej interwencji bp. Sapiehy, władze austriackie zgodziły się na zbudowanie w części Oświęcimia zwanego Zasolem Osiedla Barakowego będącego częścią miasta. Plany budowy mieli konsultować przedstawiciele bp. Sapiehy.
Biskup Sapieha posyła salezjanina
Budowa rozpoczęła się w grudniu 1915 r. i obejmować miała, oprócz pomieszczeń mieszkalnych, szpital, kościół, cmentarz, wodociąg i kanalizację. Bp Sapieha nie wahał się, komu powierzyć duchowe piecze nad tym wielkim humanitarnym przedsięwzięciem. Po uzgodnieniu tego z władzami Oświęcimia, zwrócił się do ówczesnego zwierzchnika salezjańskiej inspektorii austro-węgierskiej z siedzibą w Oświęcimiu, ks. Piotra Tirone. Historię życia ks. Tirone przeczytać można w numerze 2/2016 „Don Bosco”. Ks. Tirone bez zwłoki skierował do powstającej Stacji Emigracyjnej na Zasolu, zwanej również Osiedlem Barakowym, jednego z najbardziej doświadczonych w pracy społecznej polskiego salezjanina – ks. Jana Świerca. Tymczasem osiedle na Zasolu rosło. 90 baraków drewnianych, 30 murowanych, w nich mieszkania dla ludzi, szpital, szkoła, kuchnie, kantyny, pralnie, łazienki, budowane z zastosowaniem najnowocześniejszych zdobyczy techniki. W końcu kaplica, której poświęcenie stało się wielkim wydarzeniem. I takie to dzieło otrzymał pod duchową opiekę ks. Jan Świerc, a zakres jego obowiązków, odpowiadający obowiązkom proboszcza, osobiście ułożył bp Sapieha.
Duchowe życie barakowe
W Stacji Emigracyjnej mieszkało do 15 tysięcy osób. Nie tylko osób wysiedlonych. Wkrótce miejsce to stało się też centrum emigracyjnym, w którym na styku trzech dawnych zaborów spotykali się ludzie opuszczający swe rodzinne strony w poszukiwaniu lepszego życia – jadący do Niemiec, Francji, USA. Im wszystkim, korzystając z pomocy oświęcimskich salezjanów i sióstr serafitek, posługiwał ks. Świerc. Kapłan wytrwały i pełen poświęcenia. Zajmował się szczególnie samotnymi, dziećmi i osobami starszymi, które najgorzej znosiły to życie na wygnaniu. Młodych kierował do oświęcimskiego salezjańskiego oratorium, gdzie znajdowali rozrywkę fizyczną przez gry i zabawy, umysłową przez prelekcje i przedstawienia oraz duchową. I trzeba też powiedzieć, że bez sióstr serafitek to wielkie dzieło humanitarne nie byłoby pełne. To siostry zajmowały się szpitalami, chorymi i cierpiącymi. To one pomagały starszym. To one w końcu, na wzór salezjańskiego oratorium, zorganizowały na terenie stacji zajęcia dla dziewcząt.
Tragiczne losy kaplicy na Zasolu
Wojna się kończyła, baraki pustoszały, ludzie wrócili do swych domów. Jeszcze tylko w czasie konfliktu o Zaolzie do stacji napłynęli Polacy wypędzeni stamtąd przez rząd niepodległych Czech, jednak Osiedle Barakowe przestawało mieć swój humanitarny charakter. Ks. Świerc objął już nową placówkę w Kielcach, ale salezjanie na prośbę bp. Sapiehy wciąż prowadzili na Zasolu działalność, głównie katechetyczną. Starali się też o pozyskanie opustoszałych już baraków i przeniesienie ich do oświęcimskiego oratorium jako budynków dla młodzieży. Kaplicę na terenie osiedla opuścili w 1926, a duszpasterstwo tu objęli księża diecezjalni. Po wybuchu wojny, właśnie tu na Zasolu hitlerowcy urządzili obóz koncentracyjny, a w kaplicy magazyn. Budynek został kompletnie zdewastowany, a w 1950 r. na polecenie władz zdewastowany.
Wielki powrót
Salezjanie nie opuścili jednak tego miejsca. Tym bardziej że wyzwania były jeszcze większe. Już nie dziesiątki, ale setki osieroconych dzieci. Salezjanie od razu zaczęli starać się o odstąpienie części murowanych bloków obozowych i jeszcze pod koniec lat 40. urządzili w nich Salezjańską Szkołę Zawodową i dom dziecka. Na terenie warsztatów szkolnych powstała też kaplica, która służyć miała m.in. przybywającym do obozu Auschwitz pierwszym zwiedzającym. Znalazła się ona w miejscu szczególnym, niedaleko od bramy obozowej z napisem „Arbeit macht frei”. A od 1948 r. zaczęły się starania o powstanie samodzielnego domu zakonnego na Zasolu, co też się staje, a dom przyjmuje za patronów Wszystkich Świętych. Komuniści nie chcieli dopuścić do rozwoju salezjańskiego dzieła i natychmiast zaczęli działania zmierzające do likwidacji szkoły i domu. Wkrótce przy salezjanach zostały tylko dwa bloki, w jednym z nich mieściła się kaplica, w drugim stolarnia i mieszkało ok. 70 wychowanków domu dziecka i szkoły. I to skończyło w 1952 r. Jednak wspólnota zakonna trwała. Jak roślina na pustyni, uczepiona życiodajnej kropli wody, oparta o kaplicę w dawnym obozowym bloku i poświęcenie kapłanów, rozwijała działalność duszpasterską w porozumieniu z tutejszą parafią. Rok za rokiem salezjanie powiększali, głównie duchowo, swe dzieło mierzone ludzkim zaufaniem i liczbą wiernych przybywających do kaplicy. W 1982 r. oficjalnie erygowano na Zasolu salezjański Dom Zakonny pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego, a w 1983 r. parafię pod tym samym wezwaniem. Tak salezjanie trwają w tym niezwykłym miejscu od 100 lat.▪
Na podstawie książki ks. Jana Krawca, Działalność duszpastersko-wychowawcza salezjanów w Oświęcimiu na Zasolu (1916-1983).