- Franciszek przeniknięty Bogiem
- Jak stworzyć wspólnotę szkolną
- Ukraina Nie patrzymy, czy ktoś jest katolikiem, czy nie
- Zambia. Nasi wolontariusze
- Argentyna. Płaczę, bo to jest nasz papież
- Człowiek nawrócony spojrzeniem Jezusa
- Msza święta w rodzinie
- Co zasiejemy, to z pewnością wyda owoce
- Droga światła przedłużeniem ewangelicznej radości Zmartwychwstania
- Kochajmy biskupa Rzymu
- Apostołowie miłosierdzia
- Mama, tata i miłość na całe życie
- Kultura egoistów
- Bo ja chcę…
- Pascual Chávez Villanueva przypomina nauczanie księdza Bosko
Bo ja chcę…
Tomasz P. Terlikowski
strona: 21
„Prawo do dziecka”, którego uznanie leży u podstaw każdego niemal dyskursu o in vitro, zaczyna rodzić coraz bardziej niebezpieczne owoce. Jeśli bowiem uznać, że takie prawo rzeczywiście istnieje, to w zasadzie nie można go odmówić nikomu, kto dziecka rzeczywiście pragnie. I to nawet jeśli uznanie takiego uprawnienia może zaszkodzić dziecku.
Mocnym, ale nie jedynym tego przykładem z ostatnich tygodni jest zmiana w standardach etycznych, jaką przyjęło Th e American Society for Reproductive Medicine. Największa z organizacji zrzeszających kliniki in vitro do niedawna odradzała stosowanie tej procedury wobec kobiet po menopauzie. Ale teraz standardy się zmieniły… Jeszcze kilka miesięcy temu jasno stwierdzało, że ryzyko dla dziecka związane z zapłodnieniem pozaustrojowym w wypadku matek powyżej 50. roku życia jest zbyt wysokie. Teraz jednak, w nowych standardach etycznych, zapis ten wykreślono, a zamiast niego znalazło się sformułowanie, że wiek 50–54 lat nie jest tak znaczącą daną, by uznawać, że zapłodnienie in vitro komórkami jajowymi od dawczyń jest moralnie nieakceptowalne. I żeby nie było wątpliwości: zmiana ta nie ma nic wspólnego z wynikami badań. Stowarzyszenie przyznaje, że nie wie, jakie jest ryzyko takiego zapłodnienia, bowiem – jak samo stwierdza – brakuje danych na ten temat. Dopuszczenie więc do takich działań oznacza eksperymentowanie na żywych osobach, i to bez ich zgody, a to w każdej innej poza medycyną prokreacyjną dziedzinie medycyny zostałoby nie tylko zakazane, ale wręcz surowo potępione. Tu jednak i Temida, i moralność społeczna są ślepe, bo przecież chodzi o „najgłębsze pragnienia ludzkie”, czyli chęć posiadania potomstwa. A dobro dzieci można schować do kieszeni. Jeśli nie wyniki badań, to co skłoniło bioetyków i ekspertów do zmiany zdania? Odpowiedź jest banalnie prosta: zapotrzebowanie społeczne, czyli mówiąc wprost – kaska. W dokumencie mowa jest o tym, że kobiety po pięćdziesiątce w kolejnych związkach mogą zapragnąć dziecka z nowym partnerem. „Biorąc pod uwagę możliwość, że także po menopauzie para lub jednostka może niezwykle mocno pragnąć potomstwa, byłoby błędem odmawianie kobietom wykorzystania darowanych komórek jajowych czy zarodków wyłącznie z powodu wieku” – oznajmiają autorzy standardów. Dobro dzieci, które będą wychowywane przez osoby w wieku dziadków, czy fakt, że rodzice mogą umrzeć niezwykle wcześnie, wcale nie ruszają autorów dokumentu. Wspominają oni wprawdzie o tym problemie, ale pomijają go milczeniem. I to wiele mówi o stosunku przemysłu zapłodnienia pozaustrojowego do swoich produktów. W zasadzie nie ma w tym nic zaskakującego. Jeśli uznać, że dorośli mają prawo do dziecka bez względu na koszty, to taka decyzja jest tylko prostą konsekwencją tego założenia. I będzie z tym tylko gorzej. Homoseksualiści i osoby samotne (choć nie ma wątpliwości, że dziecko potrzebuje ojca i matki) już spokojnie korzystają z usług klinik in vitro, wynajmują surogatki i „sprawiają” dzieciaczki. We Włoszech dziecko z in vitro „sprawiła” sobie para po siedemdziesiątce, i choć zabrano im ostatecznie dzieci, to nie obyło się bez debaty. W Stanach Zjednoczonych można mieć dziecko z martwym żołnierzem z Iraku, a tylko dzięki wyrokowi sądu rodzice nie pobrali nasienia od martwego syna, bo chcieli mieć z niego wnuka. Powodem jest zaś uznanie, że ktoś może mieć prawo do kogoś innego… To właśnie takie moralne uprzedmiotowienie dziecka leży u podstaw zjawiska, o którym napisałem. Dopóki się od tego założenia nie uwolnimy, to nic się nie zmieni. r