- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO. Podstawa edukacji
- WYZWANIA
- WYCHOWANIE. Umiesz gwizdać?
- WYCHOWANIE - UWAGI PSYCHOLOGA. Ku wolności
- WYCHOWANIE - RODZICIELSKA TROSKA. Wolny wybór
- ROZMOWA Z ... Nieznośne brzemię wolnej woli?
- GDZIEŚ BLISKO. To był rok cudów
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Wychowywać, czyli zapewnić wolność
- BŁYSKAWICZNY KURS MODLITWY
- POKÓJ PEDAGOGA. Nie założę czegoś takiego
- TAKA NASZA CODZIENNOŚĆ
- POD ROZWAGĘ. 50 milionów lat nienawiści
- RODZINA SALEZJAŃSKA. Św. Jan Bosko w pismach kardynała Augusta Hlonda
- RODZINA SALEZJAŃSKA. Solidarny kapelan
- Z ŻYCIA BŁOGOSŁAWIONYCH ORATORIANÓW
- MISJE. Afryka da się lubić
- MISJE. Za wszystko dziękując
- ZDROWA MEDYCYNA. Transplantacja
- DUCHOWOŚĆ. Nie poddawajcie się niewoli
- DUCHOWOŚĆ. Liczby w Apokalipsie
- PRAWYM OKIEM. Słowa mają znaczenie
TAKA NASZA CODZIENNOŚĆ
mama Ania
strona: 13
Mniam, gorące ziemniaki, surówka, smażona rybka. Cztery parujące talerze czekają na kuchennym stole. Jeszcze szklanki z sokiem i mogę familię wołać na obiad. Talerze nie tylko parujące, ale w dodatku każdy w innym kolorze. Zawsze wyciągam je z szafy z sentymentem, bo to ślubny prezent od przyjaciół. No dobra, koniec tego rozczulania, za chwilę tu wpadną i w ciągu pięciu minut widok niczym z gazety kulinarnej zamieni się w pobojowisko. Nie muszę w zasadzie wołać, bo zapach roznosi się po całym domu. Do kuchni wbiega Olgierd. Dosiada się do najpełniejszego talerza.
– Synek, ale to nie twój talerz, ty nie zjesz aż tyle. Dla ciebie jest tutaj miejsce – pokazuję mu krzesło obok lodówki.
O.: Na czerwonym talerzu nie będę jadł!
– Jak to nie? A co to za różnica? Czerwony jest ładny, jak truskawki!
O.: Ja chodzę do niebieskiej sali i mój jest talerz niebieski!
No tak, jak mogłam zapomnieć. Ten pan ma wszystko na niebiesko, bo chodzi w przedszkolu do niebieskiej sali. Ten drugi z kolei będzie jadł na żółtym talerzu – z identycznych powodów. Całe szczęście, że ich ojciec w ogóle nie zwraca uwagi na kolory. Cóż, kłopoty są po to, żeby je rozwiązywać. Urządzam żonglerkę zawartością talerzy. W ten oto sposób kuchnia wygląda jak po walce, a jeszcze nie zaczęliśmy jeść.
Następnego dnia (pierwszego po wakacjach) panuję nad sytuacją, dobieram właściwe kolory do zawartości i do krzeseł. Szybko się uczę. A tu niespodzianka. Seweryn oznajma mi, że jest już starszy i... będzie chodził do sali czerwonej. Uff, oddycham z ulgą, całe szczęście mam jeden czerwony talerz. Zielony dla Olka też jest. Pokłony w stronę dyrekcji przedszkola, że nie przyszło jej do głowy malować sal w różowe kwiatki na turkusowym tle. No cóż, teraz codziennie, odbierając chłopców drżę czy czasem nie zmienili lokalizacji... Bo przecież trzeba iść z czasem… zwłaszcza swoich dzieci.