- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO. Społeczne znaczenie salezjańskiego wychowania
- WYZWANIA
- WYCHOWANIE - SYSTEM ZAPOBIEGAWCZY. Świat duchów
- WYCHOWANIE - OKIEM RODZICA. Aniele Boży
- WYCHOWANIE - UWAGI PSYCHOLOGA. Duchowość, czyli mądrość
- GDZIEŚ BLISKO. Pod sztandarem Walczącego Anioła
- Błyskawiczny kurs modlitwy
- NIEBEZPIECZEŃSTWO NEW AGE. Każdy może błądzić
- NIEBEZPIECZEŃSTWO NEW AGE. Uważnie patrzeć na znaki
- NIEBEZPIECZEŃSTWO NEW AGE. Bóg leczy
- NIEBEZPIECZEŃSTWO NEW AGE. Zniewalające moce
- NIEBEZPIECZEŃSTWO NEW AGE. Rozczarowała mnie medycyna
- NIEBEZPIECZEŃSTWO NEW AGE. Byłem „wywoływaczem” duchów
- NIEBEZPIECZEŃSTWO NEW AGE. Chciałam tylko, żeby syn nie chorował
- NIEBEZPIECZEŃSTWO NEW AGE. Od różdżki do uzależnienia
- NIEBEZPIECZEŃSTWO NEW AGE. Nauczycielka magii
- NIEBEZPIECZEŃSTWO NEW AGE. Żal mi ludzi, którym wróżyłam
- NIEBEZPIECZEŃSTWO NEW AGE. Pseudopotęga umysłu
- NIEBEZPIECZEŃSTWO NEW AGE. Moim bogiem była homeopatia
- DUCHOWOŚĆ. Ogromna czartu jesteś
- DUCHOWOŚĆ. Prawdziwa rodzina Jezusa
- SALEZJAŃSKI RUCH MŁODZIEŻOWY. Eurizon 2008
- MISJE. W gorącym sercu Afryki
- MISJE. Razem w działaniu
- RODZINA SALEZJAŃSKA. Błogosławieni ks. Władysław Błądziński i ks. Wojciech Nierychlewski
- CHOWANIE. Cena zdrowia
- TAKA NASZA CODZIENNOŚĆ...
NIEBEZPIECZEŃSTWO NEW AGE. Żal mi ludzi, którym wróżyłam
Beata
strona: 25
Swoją pierwszą wizytę u wróżki „zawdzięczam” mojej chrzestnej. Miałam wtedy 15 lat. To było niesamowite. Mówiła, że mam też talent i że powinnam się zająć wróżeniem. Kupiłam więc sobie karty i zaczęłam się bawić. Zaczęłam wróżyć swoim koleżankom. Okazywało się, że to się sprawdza. To były drobiazgi – jakie dostaną oceny z klasówki, czy jakiś chłopak ją kocha, czy się z nią spotka... Później zaczęły przychodzić do mnie ich mamy. Zaczęłam mieć prawdziwych klientów. Dzięki temu zaczęłam grać na giełdzie. I nie przegrywałam.
Gdy przychodziła jakaś osoba, żebym jej powróżyła, to wiedziałam, co ją spotka, kiedy tylko do mnie weszła. Ale przecież nie mogłam powiedzieć, że nie muszę kłaść kart, żeby przepowiedzieć przyszłość. Więc kładłam karty, po czym okazało się, że budziłam się po godzinie. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Budziłam się podczas ostatniego zdania, które wypowiadałam. Nie wiedziałam, co mówiłam, widziałam tylko przerażone oczy kobiety czy mężczyzny i było mi głupio zapytać, co powiedziałam, że są tacy przerażeni.
Później zaczęłam widzieć w domu duchy. Najpierw zobaczyłam dwie osoby, kobietę i mężczyznę. Myślałam, że coś ze mną nie tak, że wariuję. Ale wytłumaczyłam sobie, że to może są duchy ludzi, którzy tu kiedyś mieszkali. Nawet się do nich przyzwyczaiłam. Ale były momenty, kiedy się złościłam, np. kiedy wracałam i kobieta biegła w moim kierunku i krzyczała, a ja nie słyszałam co. Moje dzieci, pomimo że były bardzo małe (jedno pół roku, drugie 3 lata) były przerażone, nie spały spokojnie. Widziały rzeczy, których my nie widzieliśmy i nie mogliśmy nic z tym zrobić. Mówiły o jakichś potworach, które im się śnią. Mój syn po wstaniu rano opisywał dokładnie jakąś panią, w co jest ubrana, gdzie jest teraz. Byłam przerażona, sama nie widziałam tej osoby. Wpadałam w coraz większy dołek psychiczny, nie chciało mi się wychodzić z domu, nie chciało mi się ruszyć, nie chciało mi się nic robić. Siedziałam i płakałam. Po prostu myślałam, jak tu się zabić. Mój mąż pewnego razu już nie wytrzymał i powiedział: „Ja nie wiem, czego to jest wina, ale spalę wszystko, co masz związanego z wróżeniem, może to jest to”. Więc pozbierał wszystkie rzeczy – stroje, kapelusze, książki, karty – i spalił.
To co mnie zaskoczyło, to to, że od razu przestałam widzieć, duchy w moim domu. Tydzień czy dwa tygodnie później mój mąż wyjechał. Byłam sama w domu z dziećmi. Pamiętam, że uczyłam się, czytałam jakieś książki do późna w nocy. I nagle poczułam, że wokół mnie coś się dzieje, nie wiedziałam co, ale strasznie się bałam, tak potwornie, że w pewnym momencie pomyślałam, że zadzwonię do męża. Niestety nie odbierał. Więc po prostu zaczęłam płakać. Pomyślałam, że może ostatnią deską ratunku będzie jakaś modlitwa, ale nic nie pamiętałam, ani Ojcze nasz, ani Zdrowaś Mario, nic po prostu mi do głowy nie przychodziło. I jedyne, co mi wtedy przyszło to: Ojcze ratuj!, po prostu: Ojcze ratuj! I w tym momencie poczułam, że wszystko odeszło. Od tego czasu skończył się okres lęków.
Zdaję sobie sprawę, że ktoś, kto czegoś takiego nie doświadczył, może podejrzewać czy też sugerować chorobę psychiczną, załamanie, depresję, ale jestem osobą wykształconą i staram się ciągle poszerzać swoją wiedzę, także w tej materii. Nic nie wskazywało wówczas na to, ze lęki, obawy, strach wynikają z jakichś zaburzeń somatycznych czy psychicznych ciała czy umysłu. To była sprawa duchowa.
Teraz jest mi bardzo żal ludzi, których „zaraziłam”, którzy mają przeze mnie problemy.