facebook
Audiobook:
O Janku przyjacielu młodzieży
autor: Maria Kączkowska
odcinek 33: Zadanie życia spełnione


W Waszych intencjach modlimy się codziennie
o godzinie 15:00 w Sanktuarium
M.B.Wspomożycielki Wiernych w Szczyrku
O ustanie pandemii corona wirusa
Staszek
2020-05-29 10:06:03
W intencji wszystkich MAM
Ala
2020-05-29 10:04:41
Za Tomka z W
Piotr
2020-03-29 19:05:04
Blogi:
Agnieszka Rogala Blog
Agnieszka Rogala
relacje między rodzicami a dziećmi
Jak nie kochać dzieci.
Karol Kliszcz
pomiędzy kościołem, szkołą a oratorium
Bezmyślność nie jest drogą do Boga
Karol Kliszcz Blog
Łukasz Kołomański Blog
Łukasz Kołomański
jak pomóc im uwolnić się od uzależnień
e-uzależnienia
Andrzej Rubik
z komżą i bez komży
Na dłoń czy na klęczkach?
Andrzej Rubik Blog
Maria Fortuna-Sudor Blog
Maria Fortuna-Sudor
na marginesie
Strach
Tomasz Łach
okiem katechety
Bóg jest czy nie jest?
Tomasz Łach Blog

Archiwum

Rok 2008 - lipiec/sierpień
NIEBEZPIECZEŃSTWO NEW AGE. Chciałam tylko, żeby syn nie chorował

Hanna

strona: 22



Kiedy poważnie zachorowałam, zaproponowano mi niekonwencjonalny masaż. Po dwóch takich sesjach okazało się, że nie potrzebuję szpitala. Zaczęłam myśleć, że rzeczywiście coś w tym jest. Później zaczął chorować mój mąż i syn. Znalazłam się więc u bioenergoterapeuty. Ten człowiek powiedział, że syn ma tyle energii, że nie musimy do niego przychodzić, tylko możemy sobie nawzajem pomóc. Mnie dał wahadełko. Próbowałam leczyć wahadełkiem. Potrafiłam zdiagnozować chorobę. Korzystałam ze zdjęć, wiedziałam na odległość, biorąc zdjęcie, co się dzieje z danym człowiekiem. Bardzo chciałam uzdrawiać, więc bez wiedzy zainteresowanych ingerowałam w życie innych ludzi. Mój wujek był wtedy bardzo chory. Wahadełko zrobiło znak krzyża nad jego zdjęciem. Przyjęłam to jako zapowiedź śmierci. To był przełom, dało mi to do myślenia, czym się zajmuję.

Wcześniej myślałam, że jeśli komuś pomagam, daje mi to jakąś władzę. Poza tym uzdrawianie wydawało mi się bezpieczne, bo wahadełkiem posługiwał się mój znajomy, który należał do jednej ze wspólnot kościelnych. Właśnie on, podchodząc do mnie i machając wahadełkiem powiedział, że mierzy poziom mojej wiary. Zaczęłam po prostu robić to samo. Nie myślałam wtedy, że może to być jakaś magia, że to czary. Kiedyś na rekolekcjach pewien kleryk nie bardzo dowierzał działaniu wahadełka. Napisał coś na kartce, odwrócił ją, a ja miałam odczytać, co tam jest napisane. Przeczytałam i… byłam zaskoczona, ponieważ zobaczyłam, że to nie tylko wahadełko zaczyna działać, ale coś więcej. Wchodziłam coraz głębiej, coraz dalej.

Potrafiłam np. za pomocą wahadełka dobrać odpowiednie zioła leczące daną chorobę. Wtedy moc tych ziół przesyłałam choremu. Można było też przesłać aspirynę, moc leku bez łykania, bez niszczenia wątroby. Wydawało mi się to bardzo dobre. A gdy wiedziałam np., że ludzie nie chodzą do kościoła, to wymyśliłam sobie, że nic innego nie mogę zrobić, tylko wziąć różaniec i przekazać moc różańca danemu człowiekowi. Robiłam to wszystko w imię dobra, nie, żeby komuś zaszkodzić.

I rzeczywiście działy się rzeczy, których racjonalnie wytłumaczyć się nie da. Na przykład użyłam wahadełka nad osobą, która miała widoczny guz i po dwóch dniach guz zniknął. Czułam wtedy przepływ jakiejś dziwnej energii przez moje ciało. Jakbym to nie ja trzymała wahadełko. To były momenty, kiedy zaczęłam myśleć, że to już nie ja to robię, nie ja trzymam wahadełko, że to ktoś mną steruje.

Stosowałam też odpromienniki. Ładowałam je „pozytywną energią”, jak wtedy się to nazywało. Trzeba było je wkopać w czworokącie wokół domu, żeby odpromieniować cały budynek. Oczywiście robiłam to w imię dobra, żeby nie było promieniowania żył wodnych, żeby ludzie mogli spokojnie i zdrowo spać.

Z czasem w moim domu zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Przestałam sypiać w nocy, byłam wybudzana, podenerwowana, a cała rodzina nie mogła mnie znieść, nie mogłam się z nikim porozumieć. To były trudne chwile w moim życiu. Nie mogłam się modlić. Kiedy byłam wyrywana ze snu, brałam wahadełko do ręki, zdjęcia, jakbym musiała to wykonywać. Później zaczęłam chorować. Zachorowałam na chorobę, która wyniszczyła mój organizm do tego stopnia, że schudłam 25 kg w ciągu jednego miesiąca. Wszystko się rozwaliło – moje małżeństwo, straciłam zdrowie, zostałam sama z dziećmi, praktycznie bez żadnej przyszłości, tylko ze złą przeszłością. Wszystko zaczęło uciekać, wymykać się z rąk. Modliłam się i w trakcie modlitwy chciałam popełnić samobójstwo. Wiedziałam, że to jest złe, wiedziałam, że mam z tym skończyć, ale demon obiecał, że mnie zniszczy. Przyszedł do mnie. To się działo w nocy, kiedy byliśmy jeszcze razem z mężem. Zupełnie nie wiedziałam, co się dzieje, więc pytałam się męża czy ja śpię, czy jestem ubrana. To było na zasadzie wizji – snu i rzeczywistości jednocześnie. Demon nie miał twarzy. Trzymałam wtedy w ręku krzyżyk franciszkański, który nosiłam na szyi i powiedziałam, że nic mi nie zrobi, ponieważ mam to, a on rwał Pismo Święte na moich oczach. Pokazał mi też wizję mnie samej, dlatego bardzo się bałam skończyć z tym. To była walka o życie.

Zaczęłam szukać pomocy, chciałam z tego wyjść. Pojechałam na rekolekcje. Nie wiedząc o tym, trafiłam do egzorcysty. Początkiem uwolnienia była spowiedź. Później była eucharystia i modlitwa wstawiennicza nad moją osobą. Nie mogłam wypowiedzieć, że Jezus Chrystus jest moim Panem. Nazwałabym to szczękościskiem… Pamiętam, że moje wnętrze chciało, a usta nie mogły. Dopiero, kiedy ksiądz poprosił, żebym odmówiła „Pod Twoją obronę”, zaczęłam bardzo powoli wymawiać „Je-zus-Chrys-tus”, tak bardzo powoli, jakbym się uczyła mówić. Wymówiłam to i pamiętam moją wewnętrzną radość.

Dokonałam paktu i diabeł nie chciał mnie puścić. On po prostu działa przez te rzeczy. Po co? Po to, żeby zachęcić ludzi, żeby brnęli dalej. A brną, bo widzą efekty. Kiedy już rzuciłam wahadełko miałam bardzo chore dłonie, praktycznie zgniłe do kości. Lekarze nie wiedzieli, co to jest. Nic nie pomagało. Któregoś razu po Bożym Ciele obudziłam się z nową skórą. Pan Bóg przyszedł do mnie w ogromnej miłości, cichości, przez sen i zwrócił mi moje dłonie. Wyrywanie się ze szponów złego ducha, to ogromne cierpienie. Mnie np. pojawił się na szyi znak czerwonej obroży. W czasie modlitwy wspólnotowej byłam cała rozpalona, jakbym płonęła. To były ogromne cierpienia. Przeciwnik próbował nie wpuścić mnie z rąk.

Ludzie nie wiedzą o tym, że zabijają nie tylko siebie, ale innych. Zabijają rodzinę, jedność. Dla mnie teraz znakiem, czy ktoś chodził z dziećmi do bioenergoterapeuty są rozbite rodziny, uzależnienia. Ja zaczęłam dlatego, że dziecko chorowało. Zostałam oszukana. Na chwilę się poprawiło, a później rodzina się rozpadła i przyszły cięższe choroby.

W trakcie tych praktyk chodziłam oczywiście do kościoła. Byłam w dwóch miejscach: wahadełko i kościół. Bardzo wielu radiestetów, bioenergoterapeutów mówi, że to co robią jest dobre, bo przecież chodzą do kościoła. Teraz wiem, że trzeba wybrać – albo Pan Bóg albo magia.