- Wiatr wciąż wieje
- Od redakcji
- Sposobów NA TANIĄ WAKACYJNĄ ROZRYWKĘ jest mnóstwo!
- BOLIWIA: Dać szansę na dobrą pracę i przyzwoite życie
- RWANDA Dostarczmy wodę!
- Kim jest nauczyciel, kim jest dyrektor szkoły?
- Wybaczanie jest BEZCENNE
- Stulecie pracy salezjanów w Aleksandrowie Kujawskim
- Empatia a werbalizacja
- Ojcze dlaczego mnie zostawiłeś?
- Złe rzeczy i dobrzy ludzie
- Doceniajmy rolę ojca w wychowaniu
- To on nie dostał szóstki?
- Przebaczenie
- Uczyć się przebaczać
- Polska szkoła
- Nowy antysemityzm
Nowy antysemityzm
Tomasz P. Terlikowski
strona: 29
CZAS UŚWIADOMIĆ SOBIE, że bycie katolikiem oznacza obecnie bycie „innym”/„obcym” dla liberalnego świata. A to może otwierać przestrzeń dla prześladowań, jak to w liberalnym świecie, pluszowych, ale realnych.
Liberalne elity mają świadomość, że obecnie nie wypada być antysemitą, mizoginem czy rasistą, a jednocześnie wiedzą, że człowiek aspirujący do bycia w klasie wyższej potrzebuje wroga, Innego, wobec którego może się określić, i kozła ofiarnego, na którego może zrzucić własne winy. I dlatego znalazły sobie nową ofiarę, którą jest… Kościół. To bezpieczna forma nienawiści, którą można kultywować nawet w najbardziej światłych środowiskach. Ma ona także tę zaletę, że pozwala poczuć się (nie ma znaczenia, czy słusznie, bo chodzi o emocje, a nie o fakty) bardziej nowoczesnym, światłym, otwartym i tolerancyjnym. A że przy okazji kultywuje zwyczajną nienawiść to przecież nie ma znaczenia.
Katolicy są jej wygodnym obiektem, tak jak niegdyś zasymilowani Żydzi, bo z jednej strony niespecjalnie różnią się od innych, a jednocześnie przyjmują zasady i normy (choć często do nich nie dorastają) odmienne od współczesnych. To pozwala obsadzić ich w roli kozła ofiarnego, który niszczy i przeszkadza. A najwygodniejszą metodą ich zestygmatyzowania jest oskarżenie o grzechy, które popełniają wszyscy, ale oni stają się ich personifikacją. Tak jest z pedofilią i przestępstwami seksualnymi. Przestępców seksualnych znajdziemy i wśród reżyserów, i wśród dziennikarzy, i dyrektorów chórów. Instytucje, z których się oni wywodzili i ich środowiska często broniły ich do upadłego, ale o to nikt nie miał do nich pretensji. Jedynym winnym pozostaje Kościół.
Dlaczego? Wcale nie chodzi tylko o to, że ma on szczególny autorytet, ale o to, że głosi naukę, która jest kamieniem zgorszenia dla świata, a żeby ją odrzucić, najprościej jest zanegować autorytet instytucji. I właśnie się to robi. Jeśli ktoś ma nadzieję, że Polsce scenariusz takiej walki z Kościołem czy katofobii nie grozi, to niech posłucha wstępu do wykładu Donalda Tuska, jaki wygłosił Leszek Jażdżewski na Uniwersytecie Warszawskim. On jest najsmutniejszym dowodem, że christianofobie i wrogość wobec katolików stała się już w Polsce faktem. Wiem, że to mocna teza, ale trudno z nią polemizować, gdy obserwowało się z zapałem bijących brawo na tezy niesprawiedliwe, nieprawdziwe, a przynajmniej w sposób nieuprawniony uogólniające pewne kwestie polityków, celebrytów czy liderów opinii. Owszem, kilkanaście godzin później zaczęto się z owych oklasków wycofywać, sugerować, że – wicie rozumicie – on to jednak odrobinę przesadził, że wszyscy szanujemy Kościół, a Jażdżewski to tak wszystko sam z siebie, nikt – a już na pewno nie Donald Tusk – nic nie wiedział. I może bym w to nawet uwierzył, ale musiałoby to oznaczać, że przewodniczący Rady Europejskiej kończy się jako polityk, bowiem pozwala, by jego show skradł młody publicysta aspirujący do miana liberalnego sumienia narodu, który, co więcej, narzucił Koalicji Europejskiej wizerunek, od którego się ona dystansuje. W to zaś, z szacunku dla umiejętności politycznych Tuska, nie jestem w stanie uwierzyć. I z tej właśnie niewiary wyprowadzam wniosek, że wystąpienie Jażdżewskiego, którego poglądy na temat nowoczesności, Kościoła i koniecznych reform są znane, było balonem próbnym, który miał sprawdzić, czy wyborcy KE są gotowi na wskazanie nowego kozła ofiarnego, na wytyczenie – ale już na ostro – sporu światopoglądowego i religijnego jako istotnego elementu starcia partyjnego. Jak dotąd politycy obu głównych sił unikali tego jak ognia, a teraz nadszedł czas, by spróbować i tego. Tym razem się nie udało, więc Jażdżewski został wycofany, a jego poglądy delikatnie potępione (nawet Adam Michnik uznał wystąpienie za „mało inteligentne”), ale wcale nie oznacza to, że pomysł ten nie wróci i to niebawem.
Dlaczego? Bo Leszek Jażdżewski ma rację. Młodsze pokolenie wyborców rzeczywiście w błyskawicznym tempie się laicyzuje i liberalizuje. I nawet jeśli trochę się myli, odrobinę przelicytował, bo owych po nowemu myślących jest wielu na nowych osiedlach w wielkich miastach, ale to nadal nie oni stanowią większość, to trafnie rozpoznał trend. Laicyzacja młodych w Polsce przebiega – co wynika z badań Pew Research Centre – najszybciej na świecie. I to do nich miało trafić przemówienie Jażdżewskiego. Z ich perspektywy problemem wcale nie jest PiS, ale fakt, że katolicyzm, chrześcijaństwo, a szerzej Kościół nadal są głównym elementem tożsamości moralnej Polaków, a co za tym idzie stanowi on tamę dla postulatów rewolucji obyczajowej.