- Są jeszcze dobre wiadomości!
- Od redakcji
- Cezary i Edyta Pazurowie święta spędzają w rodzinnym gronie
- Zambia - To wszystko dzięki Wam
- Uganda Dom dla dzieci ulicy nie może zniknąć
- Bangladesz Renowacja kościoła parafialnego
- Zacząć od pracy nad sobą
- Poświęcić się ofiarom handlu ludźmi
- Mieć kierownika duchowego
- Jednostronna koncentracja uwagi
- Bunt nastolatka
- Dwie drogi, jedna wieczność
- Czy ilość snu ma wpływ na zachowanie nastolatka?
- Po co nam konto bez kąta?
- Wesprzeć rodziców
- Przełamany opłatek
- Po hymnie!
- Katechumenat małżeński
Poświęcić się ofiarom handlu ludźmi
Grażyna Starzak
strona: 14
Z ks. Piotrem Wojnarowskim, salezjaninem i misjonarzem w Ghanie, rozmawia Grażyna Starzak
Czy mieszkańcy Ghany są religijni?
Są, nawet bardzo, ale często nie do końca rozumieją, w co tak naprawdę wierzą. Stąd mamy tu mnóstwo przeróżnych kościołów chrześcijańskich. Tych prostych ludzi jest bardzo łatwo kupić i zmanipulować, co często wykorzystują pseudopastorzy. To, co szczególnie rzuca się w oczy to „świeżość” ich wiary. Dla Ghańczyka wiara, Bóg, zbawienie to wartości tak naturalne, jak chleb, woda, powietrze. A pytanie, czy wierzysz w Boga jest nieco niezrozumiałe. Bóg po prostu jest. Przejawy religijności można zauważyć dosłownie wszędzie. Pierwszym widocznym jej symbolem jest niezliczona ilość budynków kościelnych. Mam wrażenie, że w Ghanie zarejestrowane są wszystkie wyznania świata. Są ich tam blisko 4 tysiące! I każde buduje swoje kościoły, większe, mniejsze bądź wręcz prowizoryczne!
Ilu chrześcijan mieszka w Ghanie?
Obecnie ok. 70 proc. Z tego jakieś 11 proc. to katolicy. Reszta to protestanci. W tym miejscu trzeba wspomnieć, że w Ghanie jest też ok. 20 proc. muzułmanów. Co ciekawe, wszyscy się wzajemnie szanujemy. W wielu miejscowościach kościół stoi obok meczetu, a wierni w harmonii i pokoju odprawiają swoje nabożeństwa, nie przeszkadzając sobie nawzajem.
Co jest najtrudniejsze w posłudze misjonarza w Ghanie?
Chyba to, że mieszkańcy Ghany traktują nas, białych, jako ludzi zasobnych i często patrzą na nas wyłącznie przez pryzmat pieniędzy. Wielu ludziom ciężko jest zrozumieć, że ja tam przyjechałem jako wolontariusz, że nie siedzę na złocie, że utrzymuję się z datków. Oni mają zakodowane, że biały człowiek powinien mieć pieniądze. Być może wynika to stąd, że w dużych miastach – w Temie czy Akrze – jest wielu białych inwestorów, wiele firm budowlanych ze sporym kapitałem. Być może dlatego im się wydaje, że każdy biały człowiek siedzi na dolarach. Często więc, zamiast wsparcia duchowego, oczekują od misjonarza pomocy materialnej.
Z tego, co wiem, Ksiądz jest w Ghanie nie tylko proboszczem parafii, ale także pomaga braciom w ośrodku dla dzieci, które były wcześniej przedmiotem handlu ludźmi. Nam, Europejczykom, ten proceder wydaje się porażający, wręcz nieprawdopodobny…
Kiedy ponad 25 lat temu salezjanie przybyli do Ghany, zaczęli pracować z ubogimi dziećmi i młodzieżą, a ich jedyne marzenie było takie, jakie miał ksiądz Bosko: wychowywać i poświęcić się ofiarom handlu ludźmi. Międzynarodowa Organizacja Pracy szacuje, że ofiarami tej plagi padło ponad 1,2 miliona dzieci. W Ghanie to wciąż trudne do opanowania zjawisko. Salezjanie z Ghany starają się zapobiec temu procederowi, otaczając opieką nieletnich, którzy tego doświadczyli. Stworzyliśmy specjalny ośrodek, w którym przebywają dzieci, które są przedmiotem handlu żywym towarem – „Don Bosco Child Protection Center”. Przebywa tam obecnie ponad pół setki osób w wieku od 7 do 16–17 lat. Często są to dzieci pochodzące z rodzin bardzo ubogich i bardzo licznych, które muszą pracować, wożąc różnorodne materiały na wózkach i taczkach. Są to też dzieci, które są wykorzystywane do pracy w kopalniach złota i diamentów, ponieważ są małe i mogą się z łatwością poruszać w kopalnianych chodnikach. Trafiają tu dzieci uratowane przez policję czy inne organizacje pozarządowe. To też np. nastoletni chłopcy, których przetrzymuje się w rejonie jeziora Wolta, jednego z największych sztucznych zbiorników na świecie. Tam są wykorzystywani do nurkowania, żeby w głębinach mogli naprawić czy odczepić sieci. Oni pracują od rana do wieczora za przysłowiową miskę ryżu. W naszym ośrodku były też nastoletnie dziewczyny, które miały zostać wysłane do Arabii Saudyjskiej, a tam pracować jako prostytutki. Każde z tych dzieci, które znalazły pomoc i opiekę w naszym domu, może opowiedzieć o sobie historię, od której włos się jeży na głowie.
Podejrzewam, że nie jest łatwo zdobyć zaufanie tych tak poranionych w przenośni i w sensie dosłownym dzieci…
To trudna praca. Trzeba sobie zdać sprawę, że te dzieci były wcześniej bite i wykorzystywane, traktowane czasami gorzej niż zwierzęta. Trudno się więc dziwić, że na początku, po przyjeździe do ośrodka, są agresywne. Potem bardzo powoli zaczynają nam się układać wzajemne relacje. Niektóre z tych dzieci nie umieją czytać i pisać. Istniejąca przy ośrodku szkoła to dla większości z nich pierwszy w życiu szczebel edukacji. Przykładamy dużą wagę do zajęć sportowych. Mamy boisko, na którym nasi wychowankowie prawie codziennie grają w piłkę. W ten sposób odreagowują i mogą rozładować swoją energię.
Chciałabym zapytać o najbardziej wzruszające chwile?
Przychodzą mi na myśl ci uczniowie mojej szkoły, którzy, gdy zaczynali edukację, praktycznie nic nie umieli albo mieli bardzo słabe oceny. A potem, współpracując z nauczycielami, tak ciężko pracowali, że pokończyli studia i bardzo dobrze im się wiedzie. Jeden z naszych byłych uczniów ukończył politechnikę w Akrze Sunyani, ma rodzinę i swoją firmę. Takie przypadki mamy też w ośrodku dla „dzieci ulicy”. Jeden z wychowanków ośrodka ukończył nawet uniwersytet i współpracuje z nami. Wielką satysfakcją dla nas jest już samo obserwowanie, jak te dzieci się zmieniają, czy to w ośrodku czy w szkole. Jak zmienia się ich zachowanie, sposób patrzenia na innych ludzi, na świat itd. To są dla misjonarza najbardziej wzruszające momenty. Wtedy człowiek się przekonuje, że ta praca ma sens, że to, co dla nich robimy, przynosi dobre owoce. Miałem w swojej szkole m.in. dwoje młodych ludzi – dziewczynę i chłopaka, którzy chodzili do jednej klasy. Oboje dostawali stypendium. Potem pobrali się, urodziła się im córka, a gdy trochę podrosła, przyszli do dyrektora pobliskiej szkoły podstawowej z prośbą, żeby wybrał dwóch najbiedniejszych uczniów, którzy potrzebują pomocy. Oni uznali, że skoro sami otrzymali u nas pomoc, czują się zobowiązani do pomocy innym. Stąd ta propozycja. Bardzo mnie wzruszyła ich postawa.
Niebawem święta Bożego Narodzenia. Jak spędzacie je w Ghanie?
Co jest u Was na wigilijnym stole, proszę Księdza? Gdy tu przyjechałem, największym zaskoczeniem dla mnie było to, że dużo więcej ludzi przychodzi do kościoła przywitać nowy rok niż na pasterkę czy w święta Bożego Narodzenia. Ponieważ Boże Narodzenie to u nich pora sucha, więc wielu pierwszy dzień świąt spędza z rodziną na plaży. Wśród wiernych w Ghanie nie ma więc czegoś takiego jak „stół wigilijny”. W wieczór poprzedzający Boże Narodzenie jemy normalną kolację, a potem idziemy na pasterkę. W ich kulturze bardziej ceni się obrzędy związane z pożegnaniem starego i powitaniem nowego roku. Oni wierzą, że jak się dobrze pożegna stary okres to nowy przyniesie coś dobrego. To przejście czasowe jest dla nich bardzo ważne. W Polsce w święta ludzie są w kościołach, a w sylwestra w dyskotekach. Tutaj jest odwrotnie…
Dziękuję za rozmowę.