- Talenty są po to, aby stać się darem dla innych
- Od redakcji
- Oglądam, myślę, czuję
- Gruzja, Białoruś: Ludzie są spragnieni Boga
- Zambia Judyta po terapii
- Boliwia Znaleźć sens w Santa Cruz
- Kibicowanie daje poczucie wspólnoty
- Wartość kibicowania
- Salezjański męczennik z Węgier
- Telewizja – wartość czy zagrożenie
- Czy wiemy, co oglądają nasze dzieci?
- Zabierz dziecko na nabożeństwo majowe
- Czy zwalniać z wychowania fizycznego?
- Lekcja 5 Temat: Czy można na filmie pokazać Pana Boga?
- Formacja religijna i moralna
- Maj księdza Bosko
- New Age w miejsce po chrześcijaństwie
- Tak się rodzi homototalitaryzm
Kibicowanie daje poczucie wspólnoty
Grażyna Starzak
strona: 12
Z Przemysławem Babiarzem, aktorem z wykształcenia, z zawodu komentatorem sportowym, rozmawia Grażyna Starzak.
Znajduje Pan czas także na oglądanie zawodów sportowych jako zwyczajny kibic. Co daje kibicowanie? Jakie dobre cechy wyzwala w człowieku?
– Często daje poczucie wspólnoty. Na jednej płaszczyźnie jednoczą się ludzie, którzy wspólnie komuś sprzyjają. Dobrze jest, jeżeli to „sprzyjanie” nie wiąże się z walką z tymi, którzy sprzyjają komuś innemu. To prowadzi do wojen i bijatyk. Ja mówię o takim kibicowaniu, które pamiętam z dzieciństwa, gdy kibicowałem, np. reprezentacji Polski w piłce nożnej za czasów trenera Kazimierza Górskiego. Wówczas, gdy odbywały się mecze, ulice były puste. Ludzie siedzieli albo na stadionie, albo w domach. Pamiętam, że w czasie tych meczów nie wytrzymywałem nerwowo i wychodziłem z domu. Pod oknami, słysząc okrzyki radości lub zawodu, wnioskowałem, co się dzieje na boisku. Ludzie spontanicznie reagowali na każdą akcję, manifestując i zadowolenie, i rozczarowanie. Z tym kojarzy mi się prawdziwe kibicowanie.
Wciąż chodzi Pan na mecze piłkarskie jako kibic?
– Chodzę, ale rzadko. Najczęściej kibicuję w studiu telewizyjnym na boisku. Oczywiście byłem w życiu na wielu meczach piłkarskich. Pamiętam, np. sezon 1995 roku, kiedy Legia grała w Lidze Mistrzów ze Spartakiem Moskwa. Był mroźny dzień, minus 7 stopni Celsjusza, a mój ośmioletni wówczas syn bardzo chciał pójść na ten mecz. Poszliśmy, biorąc śpiwór i termos z herbatą. Owinięci w śpiwór oglądaliśmy ten mecz. Pomyślałem sobie wówczas, że oto uczestniczę wraz z synem w czymś w rodzaju sztafety pokoleń, bo będąc dzieckiem, też chodziłem wraz z ojcem na stadion, żeby oglądać mecze. W Przemyślu, gdzie się wychowywałem, były w tym czasie trzy kluby piłkarskie i to ojciec po raz pierwszy zaprowadził mnie na mecz. Pamiętam do tej pory, że Polonia wygrała wówczas 6 do 1, mimo że do przerwy przegrywała 0:1. Po meczu piłkarze, schodząc do szatni, przechodzili obok mnie. Byłem bardzo dumny, że widzę ich z tak bliskiej odległości.
Czy teraz wybrałby się Pan z synem na mecz piłkarski?
– Pseudokibice to dziś jeden z największych problemów, z jakimi boryka się nasze społeczeństwo. Dotyczy on wielu dyscyplin, nie tylko piłki nożnej. Z czego to wynika? Moim zdaniem młodzi ludzie potrzebują jakiejś identyfikacji, kibicują więc jednej drużynie i walczą z grupą kibiców drużyny przeciwnej. Często ta walka odwraca uwagę od tego, co dzieje się na boisku. Myślę jednak, że jest pod tym względem coraz lepiej, że robimy w tym zakresie postępy. Incydenty niewątpliwie zdarzają się co pewien czas, zresztą nie tylko w Polsce – w Niemczech, Szwajcarii, Włoszech. Nie jest to „polska specjalność”. Zjawisko, o którym mówimy nie jest możliwe do odgórnego opanowania. To musi się wypalić swoim ogniem. Nie da się tego „okratować” i załatwić nakazami czy zakazami.
Czy nie uważa Pan, że część winy leży po naszej stronie – rodziców i wychowawców, szkoły?
– Jeżeli sięgamy tak głęboko, to przyczyn należy szukać w strukturze społecznej. To oczywiste, że wpływ na takie a nie inne zachowania młodzieży na stadionach ma rozluźnienie więzów rodzinnych czy ich zrywanie, o czym świadczy prawdziwa lawina rozwodów. Pozycja nauczycieli jest też, niestety, słaba. Oni praktycznie nie mają sankcji, które mogą zastosować wobec nieposłusznych uczniów. Nauczyciel musi prosić ucznia, aby się uczył, aby wykonał to i tamto. Jesteśmy, niestety, w okresie „rozkręcania się mechanizmu” zwanego wychowaniem. To tak, jakbyśmy rozkręcali dziecięcy samochodzik. Po odkręceniu jednego kółka jeszcze będzie jeździł, przy braku dwóch może być kłopot.
Jest Pan ambasadorem akcji „Nie wstydzę się Jezusa”. Czy nigdy nie spotkały Pana z tego powodu szykany, ostracyzm środowiskowy?
– Nie, niczego takiego nie odczuwam. Zachęcam wszystkich do noszenia tego breloka i spełniania duchowych uczynków miłosierdzia. Pamiętajmy, nawzajem dla siebie jesteśmy świadkami! Bardzo istotną rzeczą dla rozwoju naszej wiary w nas samych jest to, abyśmy potrafili na co dzień uprzytamniać sobie, uobecniać Chrystusa w naszym życiu. Aby On był w naszym życiu postacią centralną, nie drugo czy trzeciorzędną, nie taką, której dajemy to, co nam zbywa, czyli jakiś taki czas, który ostatecznie jakoś wyszperaliśmy. Nie! Postacią centralną, w stosunku do której orientujemy wszystkie nasze wybory i wszystkie nasze działania. ■