- Talenty są po to, aby stać się darem dla innych
- Od redakcji
- Oglądam, myślę, czuję
- Gruzja, Białoruś: Ludzie są spragnieni Boga
- Zambia Judyta po terapii
- Boliwia Znaleźć sens w Santa Cruz
- Kibicowanie daje poczucie wspólnoty
- Wartość kibicowania
- Salezjański męczennik z Węgier
- Telewizja – wartość czy zagrożenie
- Czy wiemy, co oglądają nasze dzieci?
- Zabierz dziecko na nabożeństwo majowe
- Czy zwalniać z wychowania fizycznego?
- Lekcja 5 Temat: Czy można na filmie pokazać Pana Boga?
- Formacja religijna i moralna
- Maj księdza Bosko
- New Age w miejsce po chrześcijaństwie
- Tak się rodzi homototalitaryzm
Gruzja, Białoruś: Ludzie są spragnieni Boga
S. Teresa Solniczek, salezjanka
strona: 10
Dzisiejszemu światu nie trzeba dużo słów, ale znaków.
7 lipca 1990 roku razem z s. Leokadią Wojciechowską i ks. Augustynem Dziędzielem, przez Moskwę, poleciałam do Gruzji. Swoją pracę zaczęłam w Tskhaltbili, ormiańskiej wsi nad turecką granicą, 230 km od stolicy kraju Tbilisi. Gościnność tamtejszych ludzi wspominam do dziś. Gdy poszłyśmy pierwszy raz do kościoła na mszę świętą, przy wejściu ludzie zrobili szpaler i każdy w ręku trzymał kwiatek z własnego ogrodu. Niektórzy całowali nasze habity. Bardzo to przeżyłam. W Turtsku, drugiej ormiańskiej wsi, położonej na płaskowyżu na wysokości 1850 m n.p.m., prowadziłyśmy oratorium. Codziennie z nimi chodziliśmy po górach, organizowaliśmy różne gry i zabawy. Wracałam do Polski z myślą, że ci ludzie biedni, ale szczęśliwi, dzielą się tym, co mają.
W 1991 roku, 4 dni po ślubach wieczystych, wyjechałam do Smorgonia, katolickiego miasteczka na Białorusi, gdzie byłam 3 lata. Prowadziliśmy katechezę dla dzieci w wieku od kilku do 18 lat. Uczyłyśmy na dwie zmiany, tak jak młodzież chodziła do szkoły. Życzliwość ludzi i wdzięczność Bogu dzieci i rodziców za naszą obecność były naszą największą nagrodą. Jedna staruszka powiedziała „Czym zasłużyliśmy u Boga, że przysłał do nas siostry”. W tym czasie prawie nic nie było można kupić w sklepach, ale w tej biedocie ludzie dzielili się tym, co mieli, więc nie odczuwałyśmy głodu. Radością, którą mogę się podzielić, jest ta, że jeden chłopiec z ostatniej grupy, którą przygotowałam do Pierwszej Komunii Świętej, będzie miał w tym roku święcenia kapłańskie.
Później pojechałam do Rzymu, żeby przygotować się do ponownej pracy w Gruzji. Miałam pracować wśród Ormian, u których byłam w 1990 roku, ale Pan chciał inaczej. W sierpniu 1997 roku przyjechałam do Tbilisi i poszłam do pracy w nuncjaturze apostolskiej, bo była taka potrzeba. Miałam być trzy lata, a zostałam
8. To nie były dobre czasy dla Gruzji. W stolicy często nie było światła. Ranne modlitwy w kaplicy miałyśmy przy świecach. Ulice i chodniki były pełne dziur. W sklepach czy na bazarze trudno było coś znaleźć.
Prowadziłam też katechezę w parafii Świętych Piotra i Pawła, w kościele, który przez cały okres komunizmu był otwarty. Nazywano go także kościołem polskim. Gruzja była terenem zsyłki i trafiło tu dużo polskich zesłańców, którzy dołączywszy do tutejszych katolików, nie mieścili się już razem w kościele katedralnym. Gruzini i Ormianie pomogli więc wybudować nowy kościół, który został kościołem polskim.
Rodzice przyprowadzali dzieci na katechezę i mówili, że katecheza jest także dla nich, bo oni sami nie mogli jej mieć. Na katechezę przychodzili także i prawosławni, a nawet jedna muzułmanka. Jeździłam z nimi na wakacje do domu naszej diecezji, który znajduje się w wiosce prawosławnej.
Będąc jeszcze w nuncjaturze, miałam radość być blisko Ojca Świętego Jana Pawła II, kiedy przyjechał do Gruzji w 1998 roku. Zatrzymał się w domu wybudowanym przez Caritas dla bezdomnych, który później został przekazany Misjonarkom Miłości – Siostrom Matki Teresy z Kalkuty. Miałam radość przygotowywać posiłki dla niego.
Po opuszczeniu nuncjatury znów wróciłam na 3 lata do Turtska. Prowadziłyśmy tam przedszkole, które jednocześnie przygotowywało do szkoły. Odbywały się tam także codzienne zajęcia w oratorium.
W 2010 roku w Tbilisi świętowałam 25-lecie ślubów. Dziękowałam Bogu za dar powołania i za rodziców, którzy swoim przykładem życia przekazali mi wiarę. Gruzję zostawiłam bogatą, zawsze było światło, sklepy wypełnione produktami i bezpieczeństwo na ulicach, czego nie było wcześniej.
W 2011 roku przyjechałam do Mińska na Białorusi. Pracuję w parafii salezjańskiej pw. św. Jana Chrzciciela. Jestem katechetką, przygotowuję dorosłych do sakramentów, pomagam także w salezjańskim ośrodku dla młodzieży. Jest dużo możliwości, żeby uczestniczyć w katechezach czy spotkaniach poświęconych tematyce religijnej. I zawsze jest na nich dużo ludzi.
Jak w Gruzji tak i na Białorusi ludzie są spragnieni Boga. Dzisiejszemu światu nie trzeba dużo słów, ale znaków.
Proszę o modlitwę, żebym umiała pomóc ludziom przybliżyć się do Boga. ■