- Dla mnie Bóg był zawsze dobrym tatą
- Od redakcji
- Katecheza: Nauka człowieczeństwa
- Okiem katechety
- CZAD: Bukiet życiodajnej wody
- Wenezuela Dwa etaty Pana Boga
- Sudan Południowy Jesteśmy tu na większą chwałę Bożą
- Hej, kolęda, kolęda ...
- Dziedzictwo prymasa Hlonda
- Pokazywać istotę chrześcijaństwa
- Marzy mi się taka katecheza…
- Praca, która nigdy się nie kończy
- Zwolnienie z religii
- Lekcja 1 Temat: Czemu sluży nauczanie religii w szkole?
- Nauka i wychowanie
- Nauczanie religii
- Pozór zła też warto odrzucić
- Między ateistą a wrogiem Pana Boga
Między ateistą a wrogiem Pana Boga
Tomasz P. Terlikowski
strona: 25
Ateistów nie rozumiem, ale spoglądam na nich z pewnym podziwem. To bowiem odwaga uznać, że nie ma nic po śmierci, a mimo to zachować zasady moralne i chęć życia. Tyle że takich ateistów niemal w Polsce nie ma. Jest za to, i to niemało, wrogów Pana Boga i Kościoła.
Przykładem, i to doskonałym, takiego właśnie osobistego wroga Boga i Kościoła, jest Jerzy R., który kilka tygodni temu przekonał Sąd Najwyższy do tego, że złamano jego wolność sumienia, bowiem w szpitalu, gdy był nieprzytomny, otrzymał – na prośbę pielęgniarek, które obawiały się o jego życie – sakrament namaszczenia chorych. Jakiś czas później wyzdrowiał i przez przypadek dowiedział się o tej sytuacji. I wtedy obruszył się straszliwie i ruszył na bój sądowy, żeby udowodnić, jak strasznie go skrzywdzono, odbierając mu wolność sumienia i wyznania, i dokonując nad nim obrządków katolickich.
I aż trudno nie dostrzec, za Szymonem Hołownią, że w ten sposób Jerzy R. pokazał, że ateistą nie jest w najmniejszym stopniu. Dla prawdziwego, szczerego ateisty namaszczenie olejami świętymi nie ma najmniejszego znaczenia, jest tylko pustym gestem, i nie może w jakikolwiek sposób skrzywdzić. Krzywdą może to być tylko dla człowieka, który – nie mnie oceniać, z jakich powodów – uznał, że Pan Bóg, a może jeszcze bardziej Kościół, jest jego osobistym wrogiem. Aby jednak być czyimś wrogiem trzeba istnieć, a zatem ateista taki, wciąż na nowo zajmując się Bogiem i walcząc z nim, w istocie potwierdza istnienie tegoż ostatniego...
A żeby to pokazać jeszcze lepiej to odwołam się do prostego przykładu. Ja na przykład nie wierzę w Latającego Potwora Spaghetti. To dla mnie zwyczajny ludzki wymysł, zgrywa i kpina, która nie ma najmniejszego wpływu na moje życie i na rzeczywistość. I dlatego mogę spokojnie zapewnić, że jeśli kiedykolwiek, w jakimkolwiek szpitalu jakiś „kapłan” owego potwora namaści mnie sosem bolognese, albo nawet carbonara, to nie będę wytaczał procesów. A powód jest niezmiernie prosty. Jako człowiek realnie, a nie tylko deklaratywnie niewierzący w Potwora uważam, że jakiekolwiek czary mary odprawiane nade mną przez spagheciarzy, nie mają najmniejszego znaczenia. Są pustym gestem albo zgrywą. I tym samym byłoby ostatnie namaszczenie dla człowieka rzeczywiście niewierzącego.
Inaczej rzecz jasna podszedłbym, gdyby jakieś podobne „obrządki” chciał nade mną odprawić satanista czy nawet szaman. W pierwszym przypadku nie mam bowiem wątpliwości, że działania odwoływałyby się do istoty, która rzeczywiście istnieje i w związku z tym może mi realnie zaszkodzić, a w drugim miałbym poczucie, że również istnieje sfera, do której ów szaman się odwołuje, i która jest nie tylko realna, ale też może bardzo poważnie, choć bez woli samego szamana, mi zaszkodzić. I z tych dwóch powodów nie zgodziłbym się na jakiekolwiek obrządki nade mną. Powodem jest zaś wiara w realność duchowych sił, z którymi mam do czynienia.
I wiele wskazuje na to, że i Jerzy R. realnie i całkiem prawdziwie wierzy w istnienie Boga, a przynajmniej uznaje, że jest On realną siłą. Tyle że rozpoznaje w Nim nie tyle Prawdziwego Boga, Jedyną Nadzieję, a zagrożenie swojej wolności. Nie wykluczam też, że człowiek ów boi się w istocie, a może nienawidzi Kościoła, ale i to oznacza, że nie jest prawdziwym pełnym ateistą. Taki człowiek bowiem podszedłby zarówno do Kościoła, jak i do Boga z całkowitą obojętnością. Mniej więcej taką, z jaką ja podchodzę do pastafarian, wyznawców UFO czy wielbicieli Rycerzy Jedi... Ich istnienie ani mnie ziębi, ani grzeje, co najwyżej współczuję im z lekka, że nie wierzą w coś nieco bardziej rozsądnego lub że nie spotkali jeszcze Chrystusa. Ale żeby ciągać ich po sądach? Co to, to nie!