- Dla mnie Bóg był zawsze dobrym tatą
- Od redakcji
- Katecheza: Nauka człowieczeństwa
- Okiem katechety
- CZAD: Bukiet życiodajnej wody
- Wenezuela Dwa etaty Pana Boga
- Sudan Południowy Jesteśmy tu na większą chwałę Bożą
- Hej, kolęda, kolęda ...
- Dziedzictwo prymasa Hlonda
- Pokazywać istotę chrześcijaństwa
- Marzy mi się taka katecheza…
- Praca, która nigdy się nie kończy
- Zwolnienie z religii
- Lekcja 1 Temat: Czemu sluży nauczanie religii w szkole?
- Nauka i wychowanie
- Nauczanie religii
- Pozór zła też warto odrzucić
- Między ateistą a wrogiem Pana Boga
Dla mnie Bóg był zawsze dobrym tatą
Pascual Chávez Villanueva
strona: 2
Pozwoliłem się prowadzić słowom, które wielokrotnie pojawiały się na ustach mojej matki: Jesteśmy w rękach Pana, który jest najlepszym z ojców.
Niezbędne wprowadzenie
Wśród wielu pozycji, jakie napisałem, na próżno mógłbym szukać mojego duchowego dziennika, opisu mojej wewnętrznej drogi, autobiografii, będącej odbiciem mojej duchowości. To nie było w moim stylu. Wolałem w swoim sercu pielęgnować pamięć o wielu doświadczeniach, walkach i apostolskich dokonaniach, zamiast wyrażać to publicznie. I dlatego nie znalazłbym w moich książkach i moich rozmowach ani wyznań, ani świadectw, które mówiłyby o mojej osobistej relacji z Bogiem i Jego tajemnicą.
A jednak mogę zapewnić, że jeśli świat był moim poligonem doświadczalnym, wiara była moją odpowiedzią jako człowieka wierzącego. Zwykłem twierdzić: Pośród najcięższych prób potrzebna jest wielka wiara w Boga.
Pewniki, które mnie podtrzymywały
Zawsze o jednym byłem przekonany: w każdej sprawie mogłem liczyć na wsparcie z wysoka. Chociaż byłem świadomy swoich ograniczeń, odczuwałem w moim sercu zapał biblijnego sługi, powołanie proroka, który wie, że nie może uchylić się od Bożych zamiarów. Chociaż, kiedy mówiłem o moich „snach”, nigdy nie użyłem biblijnego terminu „zwiastowanie”, to jednak zawsze utrzymywałem, że były to autentyczne znaki z góry, które należało ocenić z rozsądną pokorą i ufnym wsłuchaniem się. Gdy już w pełni dojrzałem, odczytując na nowo swoje doświadczenie apostolskie, odczuwałem pewnego rodzaju zawrót głowy, ewangeliczne zdumienie, które kazało mi wykrzyczeć: Byłem biednym księdzem, osamotnionym, opuszczonym przez wszystkich, lekceważonym i prześladowanym, marzącym o czynieniu dobra... Zdawało się to wówczas tylko marzeniem biednego księdza, a jednak Bóg je urzeczywistnił i spełnił pragnienia tego biedaczyny. A jak to się stało? Doprawdy nie umiem sam zdać sobie z tego sprawy. Wiem tylko, że Bóg tak chciał.
I zachęcałem moich pierwszych salezjanów, których wychowywałem jeszcze jako chłopców, tymi słowa¬mi: Bóg od was oczekuje wielkich rzeczy: widzę je wyraźnie… Bóg zaczął i będzie kontynuował swoje dzieła, w których wy wszyscy będziecie mieć udział… Od Boga wszystkie te rzeczy wzięły początek. On nadał im kierunek i rozwój. On w przyszłych latach je podtrzyma. On doprowadzi je do końca. Bóg jest gotów uczynić te wielkie rzeczy… Ale jednej rzeczy Bóg od nas żąda, żebyśmy nie stali się niegodnymi Jego wielkiej dobroci i miłosierdzia.
Pozwoliłem się prowadzić słowom, które wielokrotnie pojawiały się na ustach mojej matki: Jesteśmy w rękach Pana, który jest najlepszym z ojców, który czuwa nieustannie nad naszym dobrem i wie, co dla nas jest najlepsze, a co nie jest.
Potrzebna była spora dawka wiary, odwagi i oddania się Opatrzności Pana. Tej mi nie brakowało, chociaż pod koniec mojego życia wyznałem: Jeśli miałbym stokroć większą wiarę, uczyniłbym stokrotnie więcej niż uczyniłem.
Ścierałem się z życiem we wszystkich wyzwaniach, jakie niosło, czyniąc to z pogodną i synowską ufnością w Panu. Pisałem do moich chłopców w 1847 r. w tej książeczce modlitw i formacji chrześcijańskiej, którą zatytułowałem Młodzieniec zaopatrzony, a która stała się prawdziwym bestsellerem: Nie jesteś na świecie jedynie po to, by używać, stać się bogatym, jeść, pić i spać, jak czynią to zwierzęta, ale twoim celem jest kochanie twojego Boga.
Przedstawiłem chrześcijanina jako wędrowca w drodze ku Niebu. Dla mnie Pan i Niebo w zasadzie były równoznaczne. Istotnie, chciałem, aby moi
chłopcy byli szczęśliwi teraz i w wieczności. Kiedy mówiłem o Bogu jako Ojcu miłosiernym i opatrznościowym, moja modlitwa zmieniała tonację, bo normalnie moja modlitwa była prosta i serdeczna, bez przesadnej modulacji głosu. Ale kiedy wypowiadałem słowa Ojcze nasz, wymawiałem je z takim akcentem, który – mówili mi o tym z wielką szczerością tam obecni – zdradzał niezwykły poryw serca.
Stałe zobowiązanie
Chcę coś ujawnić z mojego wewnętrznego świata. Być może był to jeden z tych niewielu promyków światła, w blasku których ukazałem siebie samego. Uczynię to własnymi słowami, które skreśliłem w 1854 roku. Kiedy oddałem się tej części świętej posługi, zamierzałem poświęcić każdy mój trud na większą chwałę Bożą i pożytek dusz; zamierzałem dołożyć starań, by uczynić dobrych obywateli na tej ziemi, tak by pewnego dnia stali się godnymi mieszkańcami Nieba. Niech Bóg mi pomoże, abym mógł czynić tak aż do ostatniej chwili mojego życia. Niech tak się stanie.
Są to słowa zobowiązujące, które stały się ostatecznym programem całego mojego życia, któremu pozostałem wierny do końca. Dlatego też we wprowadzeniu do książki Młodzieniec zaopatrzony mogłem umieścić to odważne, ale przede wszystkim prawdziwe stwierdzenie: Moi drodzy, kocham was z całego serca, i wystarczy, że jesteście młodzi, abym was bardzo kochał. Wprawdzie znajdziecie książki osób zdecydowanie bardziej cnotliwych i bardziej uczonych ode mnie, ale z trudem będziecie mogli znaleźć kogoś, kto by was bardziej ode mnie kochał w Jezusie Chrystusie i kto by bardziej pragnął waszego prawdziwego szczęścia. Ufałem Bogu, Temu, który był zawsze moim dobrym tatą.■