facebook
Audiobook:
O Janku przyjacielu młodzieży
autor: Maria Kączkowska
odcinek 33: Zadanie życia spełnione


W Waszych intencjach modlimy się codziennie
o godzinie 15:00 w Sanktuarium
M.B.Wspomożycielki Wiernych w Szczyrku
O ustanie pandemii corona wirusa
Staszek
2020-05-29 10:06:03
W intencji wszystkich MAM
Ala
2020-05-29 10:04:41
Za Tomka z W
Piotr
2020-03-29 19:05:04
Blogi:
Agnieszka Rogala Blog
Agnieszka Rogala
relacje między rodzicami a dziećmi
Jak nie kochać dzieci.
Karol Kliszcz
pomiędzy kościołem, szkołą a oratorium
Bezmyślność nie jest drogą do Boga
Karol Kliszcz Blog
Łukasz Kołomański Blog
Łukasz Kołomański
jak pomóc im uwolnić się od uzależnień
e-uzależnienia
Andrzej Rubik
z komżą i bez komży
Na dłoń czy na klęczkach?
Andrzej Rubik Blog
Maria Fortuna-Sudor Blog
Maria Fortuna-Sudor
na marginesie
Strach
Tomasz Łach
okiem katechety
Bóg jest czy nie jest?
Tomasz Łach Blog

Archiwum

Rok 2013 - listopad
Zacznijmy ich natychmiast nauczać o brzydocie grzechu i szlachetności cnoty

Pascual Chávez Villanueva

strona: 2



Często powtarzałem chłopcom:
Mądrość jest sztuką opanowania własnej woli.

Mówienie teraz o Jezusie, „ukazanie” Go, jest rzeczą trudną, ale nie niemożliwą. Młodzi ludzie wydają się rozproszeni przez tysiąc spraw, wydają się prawie że nieprzystępni, gdy chodzi o tematy religijne. Ale jest to tylko pozorne wrażenie. Gdy byłem młody, podobnie jak obecnie, problemem nie tyle było mówienie o Jezusie, ile sposób, ton, podejście. Może ci się wydawać dziwne, ale niektóre z moich spotkań z chłopcami nie odbywały się w zakrystii czy w cieniu wieży kościoła. Wręcz przeciwnie! Musiałem dotrzeć do chłopców w ich środowisku, tam, gdzie się gromadzili. Gdybym na nich czekał w kościele, traciłbym tylko cenny czas i wiele okazji. Musiałem spotkać się z nimi na ich terenie, pod gołym niebem.
Czarna sutanna
Byli wulgarni, na pierwszy rzut oka – beztroscy, czasem gwałtowni, skłonni do bójek i użycia noża. Wydawało mi się, że poszukują wszelkiej formy rozrywki, ponieważ, prawdę mówiąc, nie umieli się cieszyć. Chichotali, ale się nie śmiali. Po jakimś brzydkim słowie czy przekleństwie, po jakimś wyczynie, który wyzwalał chwilowe wrzaski i śmiechy, nagle pojawiało się niesamowite milczenie, pustka. Po początku, kiedy musiałem przemilczeć ich zachowania i wypowiadane słowa, przychodziła kolej na mnie, bym coś powiedział. Byli wprawdzie zaciekawieni, ale nie wydawali się zakłopotani widokiem czarnej sutanny. Często wszystko kończyło się w knajpie, przed jedną lub większą liczbą butelek wina. To, co w oczach tradycjonalistów uchodziło za brak kościelnej ogłady, było wspaniałą okazją, której nie mogłem zmarnować za żadne skarby świata. Interesowałem się ich życiem, zasięgałem informacji o ich rodzinach, dowiadywałem się, czy i gdzie pracowali. Potem rzucałem im pytanie na temat życia chrześcijańskiego, a kończyłem, zapraszając ich do oratorium. I wiele razy to chwytało.
Przebywając wśród nich, coraz bardziej zdawałem sobie sprawę z tego, że ci chłopcy czekali na odpowiedzi, oczekiwali prawdziwego i poważnego spotkania ze światem ludzi dorosłych. Nie poszukiwali jedynie osób, które groziły palcem, dając wyraz swojej dezaprobaty albo jeszcze gorzej – potępienia. Poszukiwali dorosłych, którzy byliby w stanie ich „sprowokować”, zaczepić. Ale przede wszystkim– zdolnych ich zrozumieć i pokochać. Dlatego chcieli obecności dorosłych w swojej codzienności, nie tylko przez chwilę; wymagali czasu, sporego czasu. I to bez pośpiechu. Bez etykiety. Pracować wśród młodych oznaczało dla mnie realizować pasjonujący ideał, który wypełniał całe moje życie. Rozumiałem, że jedyną możliwą tęsknotą była tęsknota za przyszłością, a więc tęsknota nadziei. Aby osiągnąć ten ideał, mówiłem: Trzeba, abyśmy starali się poznać nasze czasy i dostosować się do nich. Twierdziłem tak nie z jakichś fatalistycznych pobudek, ani z braku celów, ale dlatego, że chciałem ukazać im życie jako drogę wolności, którą należy zdobywać dzień po dniu. Tak by umieli przyjąć i podjąć walkę, wyzwanie. Często powtarzałem chłopcom: Mądrość jest sztuką opanowania własnej woli.
Bóg tak chciał
Wszystko zaczęło się 30 lat temu w tej małej szopie Pinardiego [w Valdocco – przyp. red]. Z sercem pełnym emocji i wdzięczności na nowo przeżyłem to doświadczenie, które rozpoczęło się u boku mojej mamy. Co było tutaj, gdzie teraz jesteśmy?
Nic, dosłownie nic! Jakaś chata, a właściwie rudera, nędznie wyglądająca z zewnątrz, a jeszcze gorzej wewnątrz. Biegałem za chłopcami swawolnymi i roztrzepanymi, którzy nie chcieli słyszeć o jakimś porządku czy dyscyplinie; śmiali się z religii, o której nie mieli pojęcia, przeklinali i bluźnili. Nie bardzo wiedziałem, w jaki sposób tutaj, właśnie w tym miejscu, świadczyć dobro tym biednym chłopcom. Myśl ta kierowała każdym moim krokiem, każdym moim działaniem. Chciałem czynić dobro, czynić wiele dobra, ale czynić go tutaj. Zdawało się to wówczas tylko marzeniem biednego księdza… A jak to się stało? Doprawdy sam nie mogę zrozumieć. Wiem tylko, że Bóg tak chciał. I nadzieja, zasadzająca się na zaufaniu i rozsądku, podtrzymywała mnie w tych początkach tak delikatnych i trudnych.
Chłopcy, których poznałem i którzy stanowili część mojego życia, domagali się, marzyli o ideałach. Ten, kto pojawił się pierwszy, ich zdobywał. Po tym, jak poświęciłem im całe moje życie, mogę stwierdzić, że nie można uogólniać, zarzucać im brak zapału, jakby wszyscy nie mieli serca. Człowiek młody, tak wczoraj, jak i dzisiaj, rozleniwia się i zastaje, gdy nie ma ideałów. Młodzi nie kochają poświęcenia, ponieważ ukazuje im się ofiarę bez miłości. A kto lepiej od księdza, kto lepiej od wychowawcy może zaoferować godny i odpowiedni ideał tym młodym? To wszystko, co jest dobre, właściwe, szlachetne i piękne w innych ideologiach, jest stale obecne w chrześcijaństwie. Oto dlaczego, znajdując oparcie w św. Franciszku Salezym, mogłem ofiarować młodym pewną formę humanizmu wyniesioną do nieskończoności. Byli w stanie sami zrozumieć „brzydotę grzechu”, kiedy ukazywało się im „piękno cnoty”.