- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO. Sługa Boży Attilio Giordani (1913-1972)
- WYZWANIA
- WYCHOWANIE - SYSTEM ZAPOBIEGAWCZY. Jakie życie, taki sakrament
- WYCHOWANIE - UWAGI PSYCHOLOGA. Jak pomóc dzieciom przyjąć sakrament
- WYCHOWANIE - RODZICIELSKA TROSKA. Dzielenie się wiarą
- WYCHOWANIE - Z DRUGIEJ STRONY. Drugie podejście
- ROZMOWA Z ... Nasz Mistrz nie widział owoców
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Sakramenty
- BŁYSKAWICZNY KURS MODLITWY
- GDZIEŚ BLISKO. Młodzież, Perfect i detale
- RODZINA SALEZJAŃSKA. Męczennik Różańca
- POD ROZWAGĘ. Kiedy egzorcyzm?
- POKÓJ PEDAGOGA. Błędy nauczyciela
- TAKA NASZA CODZIENNOŚĆ
- BIOETYKA. Dlaczego „nie” klonowaniu?
- DUCHOWOŚĆ. Aby byli
- MISJE. Być z moim ludem
- MISJE. Głos młodzieży świata
- WEŹ KSIĘGĘ PISMA ŚWIĘTEGO. Przed lekturą Ewangelii
- PRAWYM OKIEM. Walka o mądrą pamięć
MISJE. Być z moim ludem
Tomasz P. Terlikowski
strona: 18
Parafia męczenników z Ugandy w jednej z najuboższych dzielnic Chartumu Mayo obejmuje gigantyczny obóz dla uchodźców. Domy zbudowane są tu z kawałków dykty, zawieszonych szmat, a niekiedy kawałków bram czy siatek. A między nim setki dzieciaków. Uśmiechniętych, choć ze smutnymi oczami. I kobiety w kolorowych szatach, które w ten świat w kolorze piasku wnoszą barwy i radość.
Klasztor w Mayo znajduje się obok szkoły. Za potężną bramą. Nasz kierowca naciska klaskon. Brama otwiera się i wjeżdżamy na teren parafii, a zaraz potem klasztoru. I od razu wpadamy w ramiona siostry Teresy Roszkowskiej. Niebieskooka, z siwymi włosami, mówi niemal bez przerwy. We wszystkich możliwych językach. W zdania po polsku wtrąca zwroty po arabsku i angielsku. Może godzinami opowiadać o tym, co dzieje się w Sudanie. Ale przede wszystkim o Sudańczykach z Południa, których uwielbia. „Proszę zwrócić uwagę, jacy oni są piękni” – uśmiecha się.
Jej przełożoną w zgromadzeniu jest siostra Julliet. Córka polityka sudańskiego, którego chciano zmusić do zmiany wyznania i przejścia na islam. Nie zgodził się. Z dnia na dzień stracił pracę. Ale pozostał przy Chrystusie. Takie decyzje to w Sudanie niemal codzienność. Może nie od razu na poziomie polityków, ale na poziomie tego, czy będzie co do garnka włożyć, czy nie. Muzułmanin ma łatwiej. Łatwiej mu znaleźć pracę, łatwiej utrzymać rodzinę, łatwiej kupić wodę. A mimo to na islam przechodzą nieliczni. To jest takie chrześcijańskie męczeństwo w codzienności.
Nie zawsze tak było. Tu w Mayo opowiadają nam historię burzenia obozów i postawionych tam kościołów. Jeden nawet udało się buldożerami z zaskoczenia zniszczyć. Ale w kolejnych zgromadzili się już ludzie. Kobiety, dzieci, siostry zakonne, księża. Śpiewali i modlili się, czekając, aż rozjadą ich gigantyczne koła buldożerów. I gdy jeden z nich był już zaledwie kilka metrów przed malutką, ubogą świątynią, przed koła wyskoczył chłopak (już nie żyje – relacjonują nam). Rozdarł koszulę na piersiach i stanął przed pojazdem. Mógł zginąć. Powstrzymał jednak jadących. Kierowca buldożera nie chciał być mordercą. Zatrzymał się. Kościół przetrwał.
W Mayo ubodzy razem walczą o przeżycie (tu słowa „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj” – brzmią ze szczególną mocą). Odwiedzają się, pomagają sobie. Są razem. Jednak im bardziej na północ kraju, tym gorzej. Chrześcijanie są w Sudanie (na Północy) obywatelami drugiej kategorii. Z powodu religii, ale także z powodu koloru skóry. Czarny ma zawsze trudniej, nawet jeśli jest muzułmaninem. Jesteś ciemny, jesteś gorszy, pozbawiony części praw, które zarezerwowane są dla ludności arabskiej rządzącej Sudanem.
Większość z mieszkańców tego miejsca (coraz mniej licznych, bo ogromna rzesza wraca na Południe) to ludzie znikąd. Oni nie są z Chartumu, bo wciąż myślami, korzeniami, marzeniami tkwią na Południu Sudanu, w czarnej, zielonej Afryce. Ale prawda jest taka, że nie są także stamtąd. Do Chartumu przybyli – uciekając przed wojną – ich rodzice, a niekiedy dziadkowie (średnia wieku w Afryce jest o wiele niższa niż w Europie). Oni są drugim lub trzecim pokoleniem. Nie znają tamtych miejsc, mówią po arabsku, a jako że często żenią się między sobą, nie zważając na różnice plemienne – są wykorzenieni z tamtych tradycji. Nie znają też świata zieleni. Cały ich świat to pustynia.
A uciekają, bo tam ma być lepszy świat. Tu nawet bogate domy są z gliny. A większość to szałasy zrobione z patyków (za które trzeba słono płacić) i szmat. W takich miejscach żyją, umierają, rodzą się tysiące ludzi. Kolor (inny niż piaskowo-gliniany kolor pustyni) w te miejsca wnoszą wyłącznie stroje kobiet. Ich barwne chusty i fryzury dają radość. A ciężka praca, zaangażowanie, walka o codzienność sprawiają, że wiele z tych rodzin w ogóle ma co do garnka włożyć.
I właśnie w takich warunkach pracuje siostra Teresa. Wchodzi w świat, w którym Bóg jest zwyczajnie potrzebny. Próbuje zanieść odrobinę nadziei ludziom, którzy stracili wszystko. I wciąż się uśmiecha. Ale nie jest to uśmiech prosty. Siostra ma świadomość, że pomóc może tylko nielicznym. I jak sama mówi, często wstydzi się tego, że ma czysty habit, że może wrócić do klasztoru i tam spędzić spokojną noc. Wstydzi się, bo chciałaby być w pełni z cierpiącymi Sudańczykami, którzy z wyboru są jej bliskimi, jej rodakami. I opowiada historie, które mrożą krew w żyłach, a jednocześnie pokazują, że nawet tam, gdzie wydaje się, że nie ma już nadziei, można odnaleźć prawdziwie ludzkie zachowania. To właśnie siostra Teresa opowiadała nam o losach siedmiolatki, która uratowała swojego brata od głodowej śmierci, karmiąc go porcjami mleka, które podawała mu w łusce po pocisku karabinowym. Jej postawa pokazuje, że prawdziwa miłość może nawet posłużyć się narzędziem mordu, by uratować komuś życie. A siostra Teresa łuskę po tym pocisku ma zawsze przy sobie.