- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO. Życie jako powołanie
- WYZWANIA
- WYCHOWANIE - SYSTEM ZAPOBIEGAWCZY. Lepiej zapobiegać
- WYCHOWANIE - UWAGI PSYCHOLOGA. Karać, nie karać?
- WYCHOWANIE - RODZICIELSKA TROSKA. Zakazane narzędzie wychowawcze
- WYCHOWANIE - Z DRUGIEJ STRONY. Karna chusteczka
- ROZMOWA Z ... Kształtowanie cnót
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Miłość wymagająca
- BŁYSKAWICZNY KURS MODLITWY
- GDZIEŚ BLISKO. Pomoc nie za karę
- POD ROZWAGĘ. Nie-myślenie
- POKÓJ PEDAGOGA. Granice dzielenia się
- TAKA NASZA CODZIENNOŚĆ
- BIOETYKA. O kryteriach bycia człowiekiem
- DUCHOWOŚĆ. Zobaczyć słowo
- MISJE. Broda w Puszczy Amazońskiej
- MISJE. Dziękujemy, odbudowa kaplicy ruszyła
- WEŹ KSIĘGĘ PISMA ŚWIĘTEGO. Pismo Święte a Kościół
- PRAWYM OKIEM. Za słabo o nich pamiętamy
MISJE. Broda w Puszczy Amazońskiej
Kamila Maśluszczak
strona: 18
Ksiądz Józef Kamza brodę zapuścił, będąc jeszcze w seminarium, początkowo miała „odstraszać dziewczyny” Z czasem stała się przedmiotem żartów wśród półdzikich Indian, ludów, które genetycznie nie mają zarostu.
Usadowiony głęboko w fotelu, z uśmiechem na twarzy młody salezjanin opowiada o życiu misjonarza. Z mroźnej, zimowej Polski przenosimy się do gorących regionów peruwiańskiej Amazonii, gdzie ksiądz Kamza trafił w 2004 r., zaraz po święceniach kapłańskich. Jego parafia (obejmująca 21 tys. km2 powierzchni) znajduje się w San Lorenzo, miasteczku położonym w środku dżungli w północno-
-wschodnim Peru. Swoją działalnością obejmuje cztery plemiona, z których jedno jest w pełni chrześcijańskie.
Do wszystkich plemion misjonarz dociera łodzią. Ma do dyspozycji peque-peque, która robi hałas jak odrzutowiec, ale płynie z prędkością syrenki. Pod dachem z blachy znajduje się cielo raso, czyli boazeria, która podczas silnych upałów zatrzymuje wysoką temperaturę. W środku leżą trzy proste deski. Nocą, gdy nie uda się dotrzeć do wioski, deski stają się łóżkiem. Za dnia kuchnią, w której można przygotować posiłek. Wśród plemion niekatolickich deski służą za kaplicę.
Ksiądz Kamza podróżuje zazwyczaj ze sternikiem. Podczas podróży czyta książki, przygotowuje katechezy lub po prostu odpoczywa. Jest to również czas na modlitwę. A ta bardzo się przydaje, szczególnie wśród plemionach, które nie są katolickie. Tam salezjanin głosi Słowo Boże, a tubylcy nie zawsze je przyjmują. Bywa, że patrzą na niego wzrokiem w stylu ,,wybierz rodzaj śmierci, którą zginiesz’’. Mimo to powoli nabierają zaufania.
Kiedy ks. Józef dopływa do wioski, zawsze zwraca się do wodza, czyli do wa’an albo apu, w zależności od plemienia. Potem chodzi od domu do domu. Rozmawia z tubylcami. Pyta o chorych. Jeśli są tacy, to ich błogosławi, nawet jeśli nie są katolikami. W chrześcijańskich wioskach rozmawia z katechetami i przygotowuje spotkania dla wiernych. Katecheci to wybrane osoby po specjalnych kursach, które prowadzą wśród ludu katechezy. Z racji wielkiej liczby wspólnot, księża docierają tam raz, najwyżej dwa razy w roku.
Wieczorem i rano w wiosce odbywa się spotkanie. Ksiądz czasem zabiera ze sobą generator prądotwórczy, projektor i wyświetla film o Panu Jezusie lub jakimś epizodzie z Pisma Świętego. Słuchacze często nie pamiętają słów, ale pamiętają obrazy. Gorzej jest z konferencjami, trzeba je przerywać żartem czy anegdotą. Ci ludzie nie są przygotowani na dłuższe pogadanki, ciężko im się skupić. Bywa też, że trudność sprawia bariera językowa. Ksiądz Kamza, jeszcze jako diakon, wstawał codziennie o piątej rano i przez pół godziny, zaspany, przyswajał sobie hiszpańskie słówka. Jednak znajomość hiszpańskiego to nie wszystko. Indiańskie plemiona rozumieją ten język na zasadzie ,,Kali jeść, Kali pić’’. Wprawdzie liturgia odbywa się po hiszpańsku, ale pieśni wierni śpiewają w swoim języku. Nawet ks. Józef nauczył się ich, choć bywa, że nie bardzo rozumie, co śpiewa. Jak sam twierdzi, jest to dla niego mistyczne przeżycie.
Przeżyciem nieco bardziej przyziemnym była przygoda, jaka spotkała go w pewnej wiosce. Katecheta Julio przybiegł do księdza z nowiną, że znalazł mu dom na te kilka dni jego pobytu u nich. Misjonarz zauważył, że dwie części dachu domku, w którym miał spać, są pokryte liśćmi, ale w środku nie ma la cumba – czyli wierzchniej części dachu. Zapytał katechetę, co będzie, jeśli w nocy spadnie deszcz. Nawet ksiądz, który jest gringo, zauważył, że zapowiada się ulewa. Julio zapewnił, że tej nocy na pewno nie będzie padało. Salezjanin rozgościł się i ułożył do snu. O północy rozszalała się taka burza, że padało i z boku, i z góry, i z drugiego boku chatki… Misjonarz nie spał całą noc. Wszystko przemokło. Inni katecheci, którzy rano towarzyszyli księdzu, byli równie zniechęceni i przemoczeni. Każdy inny na miejscu Julio przyszedłby skruszony, ale on śmiało spojrzał na wszystkich i powiedział: ,,No księże, to popadało w nocy...’’.
Ksiądz Józef zdążył już przywyknąć do mentalności swych wiernych. Cierpliwość potrzebna jest nie tylko w rozmowie. Bywało, że na zaplanowaną na 7.00 mszę świętą wierni zbierali się dopiero o 9.30. Próbowano nawet skorumpować księdza misjonarza. Pewien mało wierzący Indian prosił o chrzest dla swojego dziecka. Ksiądz Józef tłumaczył mu spokojnie, że udzieli sakramentu dziecku, gdy tylko jego ojciec zacznie chodzić do kościoła, a do chrztu przyjdzie ze swoją rodziną. Wierny obiecał, że to zrobi, ale pojawił się dopiero za rok, przy następnej wizytacji. Sytuacja powtórzyła się w kolejnym roku. Cierpliwy salezjanin odmawiał, prosząc o wypełnienie obietnic. W końcu Indianin nie wytrzymał. Znów przyszedł sam, ale tym razem zaproponował misjonarzowi kurę w zamian za ochrzczenie jego dziecka. Ksiądz misjonarz pozostał jednak nieugięty.
Aby poradzić sobie w misyjnych warunkach, ks. Józef musi pokonywać samego siebie. Przewrażliwiony na punkcie insektów musiał przyzwyczaić się do setek komarów, nawet pod moskitierą. Musiał też przeboleć piętnastocentymetrowe bąble po ukąszeniach mrówek. Wrodzona ciekawość pomogła przełamać bariery. Tak było z jedzeniem świnki morskiej. Pewnego razu miejscowy góral sympatycznie przyjął misjonarza. Przez cały czas obserwował księdza z uśmiechem. Wiedział, że Polacy nie jedzą świnek morskich. Z miernym skutkiem salezjanin próbował mu wytłumaczyć, że dla nas to jest zwierzątko domowe, taka maskotka. A on z ironią zapytał: ,,Wy tego nie jecie, bo wam nie smakuje, czy dlatego, że nie potraficie tego przygotować?”. Kiedy napisał rodzinie, że jadł świnkę morską, kazano mu wracać do Polski. Nie wrócił. Wciąż ewangelizuje Indian.