- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO. Marsz świeckich
- WYZWANIA
- WYCHOWANIE - SYSTEM ZAPOBIEGAWCZY. Czcij ojca i matkę swoją
- WYCHOWANIE - UWAGI PSYCHOLOGA. Cześć rodziców warunkiem błogosławionego życia
- WYCHOWANIE - RODZICIELSKA TROSKA. Mała szkoła dużego szacunku
- GDZIEŚ BLISKO. Wylewanie dziecka z kąpielą
- POKÓJ PEDAGOGA. Nastolatki i pornografia
- TAKA NASZA CODZIENNOŚĆ
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Ponad prawa i obowiązki
- BŁYSKAWICZNY KURS MODLITWY
- DUCHOWOŚĆ. Nadzieja Boga
- DUCHOWOŚĆ. Ekskomunika za aborcję
- GDZIE SIĘ PODZIAŁY PRAWA RODZICOW. Kocham – nie pobłażam
- GDZIE SIĘ PODZIAŁY PRAWA RODZICOW. Czy unikniemy szwedzkiego raju?
- GDZIE SIĘ PODZIAŁY PRAWA RODZICOW. Nieuporządkowane myśli o rodzinie
- GDZIE SIĘ PODZIAŁY PRAWA RODZICOW. Niełatwa przygoda rodzicielstwa
- GDZIE SIĘ PODZIAŁY PRAWA RODZICOW. Posłuszne dzieci? To możliwe! To konieczne!
- POD ROZWAGĘ. Żenada za duże pieniądze
- SALEZJAŃSKI RUCH MŁODZIEŻOWY. Poznać MGS
- MISJE. Kabor, czyli witajcie
- MISJE. Czas dawania
- ZDROWA MEDYCYNA. Motywacja do życia jako dar Boży
- PRAWYM OKIEM. To moja kariera
GDZIE SIĘ PODZIAŁY PRAWA RODZICOW. Niełatwa przygoda rodzicielstwa
Tomasz i Małgorzata Terlikowscy
strona: 22
Bycie rodzicem, to fantastyczna przygoda. Daje niezwykłe poczucie szczęścia, ale też boleśnie uświadamia, jakie konsekwencje ma każdy, nawet najdrobniejszy, nasz błąd.
Nasze rodzicielstwo wciąż się zmienia. Teraz jesteśmy na kolejnym zakręcie, bo właśnie w naszym domu pojawił się nowy lokator, czyli nasze trzecie dziecko, synek Mikołajek. I choć mogłoby się wydawać, że to dla nas nic nowego, bo przecież ostatecznie mamy już dwójkę dzieci, to byłby to błąd, bowiem każde kolejne dziecko zmienia układ sił w domu i powoduje, że pewne przyzwyczajenia, zwyczaje i sposoby działania trzeba tworzyć na nowo, bez możliwości powrotu do tego, co było. I tak jest też u nas. A że Mikołaj ma dopiero dziesięć dni, to trudno powiedzieć, jak będzie wyglądać ten nowy „układ sił” w naszej rodzinie za miesiąc czy dwa.
Jedno się jednak nie zmieni. To my będziemy „szefowali” całemu kramowi. Marysia (najstarsza) chętnie by to zmieniła, chętnie zaczęłaby sama ustalać reguły – i przekonywanie jej do tego, że to jednak my pozostajemy za nich odpowiedzialni i w związku z tym my decydujemy, kto i co będzie robił, jak i dlaczego spędzimy weekend (po konsultacjach z zainteresowanymi) – pozostaje zadaniem trudnym. Kłótnie, awantury i (niestety) kary (u nas zdecydowanie nie fizyczne) są na porządku dziennym. Ale powoli zaczyna się ucierać pewien kompromis, w którym niemały udział ma Mikołaj, do pomagania przy którym Marysia wręcz się rwie. Przeciąganie liny, testowanie nas prowadzi także Zosia (roczek i dwa miesiące), ale tu sprawa jest nieco prostsza: wystarczy zdecydowanie i zazwyczaj córeczka ustępuje. A jeśli nie, to (na razie) i tak jest po naszemu.
Wychowanie to jednak nie tylko dyscyplinowanie (którego szczerze mówiąc nie lubimy, i do którego przystępujemy z niechęcią, choć niekiedy zmuszeni), ale przede wszystkim wspólne poznawanie świata. Wspólnie zdecydowaliśmy, że nasze dzieci świat i życie poznawać będą z książek i spotkań z ludźmi, a nie z telewizji. I dlatego nie mamy w domu kabla, ani anteny, a odbiornik służy nam tylko do tego, żeby raz w tygodniu (a niekiedy rzadziej) obejrzeć jakiś dobry film. Zamiast tego wspólnie czytamy. Nasza starsza córka (pięciolatka) ma już za sobą w zasadzie wszystkie lektury szkoły podstawowej: w tym ukochane przez nią i przez nas „Opowieści z Narnii”. I chociaż przekonywano nas, że przez Lewisa pięciolatek nie przebrnie – to okazało się to bzdurą: Marysia nie tylko zażyczyła sobie drugiej i trzeciej lektury (całości), ale też wciąż się bawi w Zuzannę, Łucję, Piotra, Edmunda i pozostałych bohaterów. Nie udało nam się natomiast (nad czym strasznie boleje męska część naszego małżeństwa) przejść przez „Hobbita”. Ale i na to przyjdzie czas. Zosia na razie sama czytać nie może, ale z dużym zadowoleniem usypia przy czytaniu. I choć zapewne nic z tego nie rozumie, siada rano z książką, otwiera ją przed sobą i poważnym tonem „guga” coś sobie, jakby czytała.
Czy to parcie do książek naszych dzieci się utrzyma trudno nam powiedzieć, ale chcielibyśmy, żeby inaczej niż zdecydowana większość ich rówieśników raczej przeczytały „Iliadę” i „Odyseję”, niż oglądały „Witches”. I choć nie ułatwia to życia w przedszkolu (wciąż słyszymy, że nasz zakaz zabawy w czarownice, sprawia, że dziewczynki się śmieją, a to przecież dopiero początek edukacyjnej drogi), ani zapewne nie ułatwi edukacji (szkoła wcale nie premiuje szerokich lektur), to i tak zostajemy przy swoim wierząc, że obraz (szczególnie ruchomy) nie może zastąpić słowa.
I wreszcie dochodzimy do religii. Wspólna msza święta, modlitwa wieczorna (czasem trudna dla nas, bo dzieci potrafią bezlitośnie modlić się o rzeczy, które zaniedbaliśmy) i modlitwy przed posiłkami, rozmowy o aniołach, Bogu (ze słynnym już w naszej rodzinie pytaniem Marysi: „tato dlaczego nie jestem Bogiem” i odpowiedzią „córeczko, bo jesteś bytem przygodnym, a nie absolutnym) czy teologii są istotnym elementem naszej codzienności. I znowu nie wiemy, ile z tego, co mówimy i robimy jest zrozumiałe przez dzieci, ale jedno widzimy, gdy o czymś zapomnimy natychmiast przywracani jesteśmy do pionu. I to bardzo pomaga w utrzymaniu poziomu życia.