- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO - Wychowywać
- WYZWANIA
- WYCHOWANIE - UWAGI PSYCHOLOGA. Mistrzyni i Matka
- WYCHOWANIE. Wychowanie do świętości
- OKIEM RODZICA. W poszukiwaniu wzoru do naśladowania
- ROZMOWA Z... Nauczycielka dyskrecji
- GDZIEŚ BLISKO. Pani z Górki
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO.Maryjny pielgrzym
- BŁYSKAWICZNY KURS MODLITWY
- DUCHOWOŚĆ. Dar Matki
- DUCHOWOŚĆ. Cześć i wstawiennictwo Maryi
- POD ROZWAGĘ. Lalki bez oczu
- SALEZJAŃSKI RUCH MŁODZIEŻOWY. Ladies and Gentlemans, Madames et Monsieurs!
- RODZINA SALEZJAŃSKA. Służebnica Boża s. Laura Meozzi FMA
- W ANEGDOCIE
- MISJE. Prosto z Hawany
- PLACÓWKI SALEZJAŃSKIE. Czaplinek
- CHOWANIE. Podwórko czy ogród?
- TAKA NASZA CODZIENNOŚĆ
TAKA NASZA CODZIENNOŚĆ
mama Ania
strona: 21
Dzieci płci męskiej – jak wynika z moich obserwacji – mają zazwyczaj jakiegoś „fijoła”. Podejrzewam, że te płci żeńskiej miewają fijoły również, jednak jak dotąd nie było mi dane ich poznać. Dwa moje małe rodzaje męskie dostają drgawek radości na widok pojazdów uprzywilejowanych. Nieważny kolor: biały, czerwony czy granatowy. Ważne, że pędzi szybko i głośno, a do tego jeszcze te mrugające światełka. Mmm... szaleństwo normalnie!
O.: Widziałaś mama, kajetka jedzie!! Widziałaś tata? Widziałaś Sewejyn? – Olgierd za każdym razem aż podskakuje w foteliku samochodowym.
Taki fijoł to całkiem pozytywna sprawa. A że pasje trzeba rozwijać, zatem przystąpiłam do działania pt.: „Wizyta w jednostce strażackiej”. Z organizacją nie poszło wcale tak trudno, bo mąż mojej przyjaciółki jest strażakiem. Przejął się rolą ogromnie, w przeddzień spotkania melduje, że plan zwiedzania opracowany w każdym calu. Dzieci dowiadują się dopiero rano i od rana czekają w pełnej gotowości. W końcu nadchodzi ta upragniona chwila, kolega oprowadza nas po jednostce. Zaczynamy od dyżurki. Seweryn ciągnie mnie za rękaw:
S.: Mama, a kiedy będą wozy? – szepcze konspiracyjnie.
– Zaraz synku, wujek nam pokaże wszystkie miejsca.
S.: Mama, a kiedy będziemy polewać wodą? – nie daje za wygraną.
– Hej, no ale wodą to chyba nie będziemy polewać, wodą to tylko pożary...
Oglądamy nawet kuchnię i świetlicę. Przy ześlizgu dzieciaki wydają się spoglądać w dół z chęcią natychmiastowego zeskoku. Ku mojej uciesze wybieramy jednak schody. Olgierd pcha się do wozu, a pierwszy stopień jest wyżej niż jego głowa. Seweryn snuje się wyraźnie rozczarowany:
S.: No, ale kiedy będziemy polewać wodą...?
Szukam Olka, a on już na jakąś drabinkę się wspina. Za minutę majstruje przy hełmach. Potrzebne mi oczy na czułkach, jak u ślimaków. Mam wizję, że Olgierd zaraz opróżni zbiorniki o pojemności 2000 litrów. A mój mąż nie zauważa dzieci, ale za to co chwilę wydaje zachwycone okrzyki:
– No co ty mówisz, 5 ton wody na minutę?!
Jestem wykończona kontrolowaniem sytuacji. Wracamy. Seweryn całą drogę nie odzywa się ani słowem. Chyba okrutnie rozczarowany. Tak mi przykro. Miała być taka piękna niespodzianka, a tu nie było czego polewać wodą. Wchodząc jednak następnego dnia do przedszkola, trochę się uspokajam, bo słyszę, jak moje starsze pacholę woła od progu:
– Proszę pani, proszę pani, a ja wczoraj widziałem strażaków i taką wielką drabinę mieli! I strasznie głośno hałasowali!!
Ufff, czyli jednak starsze dziecko zadowolone. Co za ulga! Bo, że Olgierd i małżonek mój osobisty mają w życiu nowy cel – zostać strażakiem – było jasne już w remizie.