- Kocham was salezjanie
- Od redakcji
- Wolność jest istotą polskości
- Szukać świadków historii
- Salezjanie w Polsce niepodległej
- Trudności w komunikacji wychowawczej
- Czy czas autorytetów minął?
- Eden - dramat początku
- Trudności szkolne zdolnych uczniów cz.2
- Trzynasty miesiąc roku
- Korzenie
- Ze skrzydłami orła u ramion
- Dokonali wyboru
- Kler i klerykalizm
Szukać świadków historii
Grażyna Starzak
strona: 12
Z Michałem Masłowskim, nauczycielem historii, naczelnikiem Oddziałowego Biura Edukacji Narodowej IPN w Krakowie „Przystanek Historia ”, rozmawia Grażyna Starzak
- Na początku szkolnej edukacji nie lubiłam historii. Zakochałam się w niej dopiero wówczas, gdy trafiłam na nauczyciela, który nie kazał wkuwać na pamięć dat, ale traktował historię jak wielowątkową, barwną opowieść. A Pan, kiedy polubił ten przedmiot?
W szkole podstawowej miałem nauczyciela historii, który uczył, powiedzmy, standardowo. Nie było widać u niego pasji. Ona może i była, tyle że lekcje prowadził dość schematycznie. Skąd więc u mnie zainteresowanie historią? Wpłynęło na to kilka czynników. Zainteresowałem się tą dziedziną wiedzy przede wszystkim dzięki dziadkowi, który był żołnierzem Września 1939 r. Jego opowieści o przygodach w wojnie obronnej słuchałem z otwartymi ustami, chociaż mam wrażenie, że dziadek nie o wszystkich swoich przeżyciach mówił, bo, podejrzewam, miał z tego okresu jakieś traumatyczne wspomnienia. Babcia też wiele przeżyła w czasie wojny. Drugi mój dziadek z kolei czytał bardzo dużo książek historycznych. Po niektóre sam sięgałem, będąc u niego. Graliśmy też w różnego rodzaju historyczne gry planszowe. Rodzice też mają swój udział w tym, że zostałem historykiem. W miarę swojego wolnego czasu zabierali mnie do muzeów, do kina, w inne ciekawe miejsca. Poza tym, pewną rolę odegrała też telewizja. Chyba każdy młody chłopak w latach 90. zainteresował się II wojną światową oglądając, powtarzany wielokrotnie, serial „Czterej pancerni i pies”.
- Od 14 lat uczy Pan historii młodzież licealną. Wiem, że robi Pan to z pasją. Takich nauczycieli tego przedmiotu nie ma jednak zbyt wielu…
Nauczycieli historii podzieliłbym na dwie grupy. Są tacy, którzy przy- chodzą do szkoły jak do zwyczajnej pracy i uważają, że wystarczy, gdy, realizując program, wywiązują się z obowiązków. Jest też druga grupa historyków. To pasjonaci, którzy są w stanie poświęcić wolny czas, nawet zaniedbać rodzinę, byle w atrakcyjny sposób nauczyć młodzież historii, zainteresować historią, pokazać, że nie bez powodu mówi się „historia magistra vitae est”, że historia jest nauczycielką życia. Ona pokazuje bowiem, jak ludzie reagują na różne sytuacje, czego oczekują i co myślą. To nauczyciele, którzy właściwie są wolontariuszami w swoim zawodzie.
- Często spotyka Pan takich historyków wolontariuszy?
Każdy nauczyciel daje coś od siebie, choć w dzisiejszych czasach ciężko im jest całkiem się poświęcić i oddać siebie kosztem własnego życia prywatnego. Można powiedzieć, że jest pół na pół. Wielu ludzi musi po prostu koncentrować się na utrzymaniu rodzin. Pozytywne jest jednak to, iż widzę też coraz więcej młodych nauczycieli – są nimi już niektórzy moi uczniowie, którzy podzielają moją pasję.
- Spróbujmy poradzić nauczycielom historii, w jaki sposób zainteresować uczniów tym przedmiotem? Czy nie uważa Pan, że jedna z takich rad powinna brzmieć „szukaj ludzi w historii”?
To jest bardzo ważne, by szukać „świadków historii”. Pamiętam z jak dużym odzewem wśród młodzieży spotkał się projekt edukacyjny Oddziału IPN w Krakowie we współpracy z Uniwersytetem Papieskim im. Jana Pawła II „Kresy – polskie ziemie wschodnie w XX wieku”. Przedsięwzięcie adresowane było i jest, bo są kolejne edycje tego projektu – do uczniów gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych. Głównym celem projektu jest zapoznanie uczestników z historią Kresów Wschodnich i II Rzeczypospolitej w XX i XXI wieku oraz narodów je zamieszkujących, ze szczególnym uwzględnieniem losu Polaków, którzy na tych ziemiach od pokoleń żyli i pracowali, zostali z nich wypędzeni lub mieszkają tam współcześnie. Uczniowie szkół, które uczestniczyły w tym programie, nagrywali wraz z nauczycielami historii relacje świadków historii, czyli ludzi, którzy urodzili się i wychowali na kresach. Zadaniem uczestników było też przeprowadzenie sondy ulicznej, żeby przekonać się, co przeciętny Polak wie na temat, np. rzezi wołyńskiej. Powiem szczerze, że wyniki tej sondy były szokujące. Proszę sobie wyobrazić, że przypadkowo spotkani ludzie nie wiedzieli kompletnie nic na ten temat. I młodzi, i starsi. Dla nas – zarówno, nauczycieli, jak i uczniów – to było porażające. Bo z jednej strony widzieliśmy ogromne emocje ludzi, którzy przeżyli te wydarzenia, a z drugiej obojętność i wzruszenie ramion, gdy o to pytaliśmy przechodniów. Dla mnie ta sonda to był probierz stanu wiedzy historycznej społeczeństwa, za który, niestety, po trosze odpowiadają również nauczyciele historii. Ja nie uważam, że wszyscy powinniśmy znać wszystkie etapy naszej historii. Wiem, że to jest niemożliwe. Wszyscy jednak powinniśmy zdać sobie sprawę z tego, że trzeba patrzeć w przeszłość, żeby z przeszłości wyciągać wnioski na przyszłość.
- Jeden ze znanych polskich historyków powiedział kiedyś, że jest taka porcja wiedzy historycznej, której w żaden sposób nie powinniśmy zaniedbać. Mianowicie, dobrze jest wiedzieć, skąd, z jakiego rodu się wywodzimy. Bo ta wiedza pomoże nam odkryć, poznać, własną tożsamość…
Myślę, że to odkrywanie losów swojej rodziny może być zaczynem, inspiracją do patrzenia na historię w szerszym kontekście. Tak jak było w moim przypadku. To nie jest jednak proste. Do dzisiaj nie udało mi się poznać korzeni rodu mojej mamy, której panieńskie nazwisko brzmi Witold. Brakuje mi czasu, żeby się tym zająć. Mam kolegę, który też jest nauczycielem historii i ma właśnie taką pasję, że pomaga ludziom szukać korzeni.
- A zachęcacie młodych ludzi, uczniów, żeby brali z was przykład?
Tak, i widzimy, że to dla nich jest inspirujące. Te poszukiwania, kwerendy pozwalają im poznać nie tylko historię własnego rodu, ale i lokalnej społeczności. Kształtując przy tym, jakby mimochodem, poczucie patriotyzmu. Dla przykładu, mam uczennicę, która nosi niemieckie nazwisko. Ona nigdy wcześniej nie zastanawiała się, jakie ma korzenie. Zainteresowała się tym po rozmowie ze mną. Poprosiłem o pomoc w rozwikłaniu tej zagadki mojego kolegę, który zajmuje się szukaniem przodków. Obaj podejrzewaliśmy, że jej rodzina może pochodzić, np. ze Śląska. Dziewczyna, zaintrygowana, poszła do swojej babci i dowiedziała się, że istotnie, rodzina babci wywodzi się ze Śląska i choć ma niemieckie nazwisko, to zawsze czuli się Polakami. I chyba nawet ktoś z rodziny tej mojej uczennicy brał udział w jednym z powstań śląskich.
- Może ta Pana uczennica, dzięki temu będzie kolejną pasjonatką historii…
Możliwe. Może nawet będzie jej z pasją uczyć. Nauczyciele, którzy uczą z pasją, dają uczniom przestrzeń również do własnych dociekań. Nie wymagają pamięciowej wiedzy. Pozwalają uczestniczyć młodym ludziom w procesie badawczym – oczywiście na taką skalę, na jaką to jest możliwe w szkole. Są w stanie zachęcić ich nie tylko do dobrej nauki w ramach lekcji, lecz także do inicjowania różnych przedsięwzięć mających związek z historią.
- Córka moich sąsiadów, uczennica VIII klasy, przyznaje, że nie lubi historii. Dlaczego? „Bo lekcje są nudne” – odpowiada. Twierdzi jednak, że z dużym zainteresowaniem obejrzała film o Dywizjonie 303 i spróbuje się dowiedzieć czegoś więcej na ten temat. Od pewnego czasu mamy prawdziwy wysyp filmów o tematyce historycznej. Dlaczego nauczyciele tak rzadko zabierają młodzież na te projekcje?
Niechęć do wyjścia z uczniami do kina ma swoje przyczyny. Jedna z nich to ta, że każde wyjście z uczniami do kina, teatru czy muzeum musi poprzedzić wypełnianie przez nauczyciela różnych dokumentów. A to delegacji, a to karty wycieczki. My to nazywamy „papierologią”. Inna sprawa, że część nauczycieli wciąż uważa, że nauka powinna się odbywać w szkole i w domu. Pamiętam, że niektórzy moi nauczyciele krzywo patrzyli, gdy np. mama zwalniała mnie, bo chciałem wziąć udział w jakimś rajdzie o tematyce historycznej czy w jakiejś grze przestrzennej. Są i tacy nauczyciele, którym się też po prostu nie chce wysilać. Bo samo zabranie młodzieży na film to nie wszystko. Trzeba ich wcześniej przygotować, a po filmie zorganizować dyskusję, zaproponować jakieś ćwiczenia, napisanie eseju, który potem trzeba sprawdzić itp. Z doświadczenia wiem, że to się opłaca. Po obejrzeniu wspólnie z młodzieżą filmu „Wołyń” miałem co prawda z ich strony wiele pytań i dodatkowe zajęcia, bo odszukałem i pokazałem im archiwalne nagrania sprzed tych dramatycznych wydarzeń, ale prócz satysfakcji z tego, że widziałem ich autentyczne zaangażowanie, jeszcze okazało się, iż dla dwójki uczniów było to bodźcem, żeby poszukać swoich przodków na Wołyniu i na terenie dzisiejszej Ukrainy.
- Pracuje Pan w placówce pod nazwą „Przystanek Historia”. Czy nauczyciele chętnie się zatrzymują na tym „przystanku”, żeby poszerzyć swoje wiadomości, co do treści i form nauczania tego przedmiotu?
Muszę przyznać, że coraz chętniej. Przychodzą, również z młodzieżą, na wystawy, prelekcje. Uczestniczą w specjalnie dla nich organizowanych warsztatach. Teraz, w okresie, gdy obchodzimy rocznicę 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości, tych wydarzeń będzie jeszcze więcej. Zachęcamy do odwiedzania naszej strony internetowej, gdzie jest dokładny program i wykaz naszych projektów i programów.
- Dziękuję za rozmowę.