- Pod płaszczem Maryi
- Od redakcji
- Szkoła nadzieje i obawy
- PAPIEŻ FRANCISZEK W FATIMIE
- Peru Lokalni bohaterowie
- Wenezuela Ogrodzenie i dokończenie boiska
- Boliwia Masz dom – masz wszystko
- Cybberprzemoc
- BRAT ALBERT WĘDRUJE PO POLSCE, ŻEBY POMÓC BEZDOMNYM
- Dla ludzi bardzo hojny, a dla siebie zbyt surowy
- KOCHAJĄCY MĄŻ I ODPOWIEDZIALNY OJCIEC
- Różnica w patrzeniu na seksualność obojga małżonków. To norma
- Władza ojcowska w świetle nauczania świętego Pawła
- Samookaleczenia – sygnał ostrzegawczy?
- Katecheta niedoskonały
- Dokąd ich prowadzimy?
- Pokarm nieśmiertelności
- Nowożytny Zachód, odrzucając chrześcijaństwo, kompletnie się pogubił
- Po stronie szatana
Dla ludzi bardzo hojny, a dla siebie zbyt surowy
Ks. Artur Śwież sdb
strona: 16
Sylwetka duchowa Sługi Bożego ks. Włodzimierza Szembeka SDB (1883 – 1942)
„Wymagał od nas wyrzeczenia się z serca wszelkiej nienawiści, domagał się przebaczenia wszelkiej krzywdy i zbrodni, jakich doznawaliśmy od naszych morderców. Ta jednak na wskroś nieziemska postawa życiowa stawała się w naszych oczach niezbitym dowodem jego wielkości i świętości” – wspominali współwięźniowie ks. Włodzimierza Szembeka, którego proces beatyfikacyjny toczy się.
Beztroskie dzieciństwo i młodość
Franciszek Włodzimierz Szembek przyszedł na świat 22 kwietnia 1883 roku w majątku swoich rodziców Zygmunta i Klementyny z hrabiów Dzieduszyckich w miejscowości Poręba Żegoty pod Krakowem. Dzieciństwo spędził wraz z bratem Janem (późniejszym wiceministrem spraw zagranicznych w rządach II RP) i dwiema siostrami w Krakowie przy ul. Starowiślnej 15. Uczył się pilnie, najpierw prywatnie, a potem w Gimnazjum im. Sobieskiego w Krakowie. Po zdaniu egzaminu dojrzałości, w 1901 roku zapisał się na Wydział Rolniczy Uniwersytetu Jagiellońskiego. Z pasją oddawał się nauce języków obcych, dzięki czemu znał: niemiecki, francuski, angielski, rosyjski, czeski, włoski, języki klasyczne, a nawet jidysz, dzięki czemu swobodnie czytał gazety żydowskie. Miał wielkie zamiłowanie do muzyki i szczególny talent odtwarzania charakterystycznych ról scenicznych. Już sam wygląd zjednywał mu powszechną sympatię. Wśród braci studenckiej Włodzimierz był dość łatwo rozpoznawalny dzięki charakterystycznemu rzymskiemu nosowi, z którego chętnie żartował, i możliwości łatwego nawiązywania kontaktu.
„Pan w chłopskiej ławce”
Po ukończeniu studiów w 1907 roku powierzono mu funkcje plenipotenta i administratora dóbr rodzinnych matki położonych na obszarze około 3 tys. hektarów w okolicach Jarosławia. Młody hrabia zamieszkał w swoim dworku w majątku Węgierka, położonym 2 km od miasteczka Pruchnik, prowadząc w nim życie raczej samotne. Gości do siebie nie zapraszał, na małżeństwo nie miał ochoty, w ogóle nie nosił się jak arystokrata. W swoim majątku mógł przesiadywać ze służbą, rozmawiać z chłopami, podróżować koleją trzecią klasą i chodzić w zabłoconym ubraniu. Był człowiekiem bogatym, ale nie przywiązywał do tego wielkiego znaczenia. Gdy jego urzędnicy jeździli powozem, on sam zwyczajnym wozem. Za całą służbę osobistą wystarczał mu jeden starszy człowiek, który był jego kamerdynerem i kucharzem. Kiedy w czasie I wojny żołnierze carscy kazali mu paść krowy, nie pozwolił nikomu z miejscowych się w tym wyręczyć. O wiele częstsze kontakty miał z duchowieństwem niż z sąsiadami, którzy uważali go za dziwaka i pomyleńca. W świadectwie wystawionym hrabiemu przez księdza proboszcza z Pruchnika, gdy ten zdecydował się wstąpić do Zgromadzenia Salezjańskiego, czytamy: „Franciszek Włodzimierz dwojga imion Szembek od 20 lat przebywał w tutejszej parafii (…) Przez cały ten czas był dla ludzi bardzo hojny, a dla siebie zbyt surowym. Nikt od niego nie odszedł bez wsparcia, a sam prowadził życie więcej niż skromne. W czasie pierwszej wojny światowej, kiedy żywność szła przede wszystkim na wyżywienie wojska, a ludność głodem przymierała, żywił się również tylko czarnym chlebem i jarzynami, by nie wyróżniać się od biedaków. Natomiast zgromadzenia zakonne, przytułki dla sierot, zakłady wychowawcze Dla ludzi bardzo hojny, a dla siebie zbyt surowy wspierał hojnie tak żywnością, jak i groszem. (…) Pogorzelcy otrzymywali drzewo na odbudowę, biedacy wyborną jałmużnę, gminy znaczniejsze datki na cele społeczne – słowem miłosierdzie, często bezkrytyczne, było jego wybitną cnotą. I nie odstąpił od niej, pomimo iż niektórzy zarzucali mu lekkomyślność, lub poczytywali go za szkodnika społecznego. (…) Nigdy nie dał zgorszenia ani czynem, ani słowem. Wyglądał bowiem na człowieka bez namiętności, ale budował wszystkich swoją cierpliwością i uprzejmością, a nade wszystko życiem religijnym. Chodził do kościoła i jak celnik stawał w kącie ze skupieniem, odmawiał brewiarz, a w ostatnich latach często przystępował do świętych sakramentów. Toteż otaczano go szacunkiem, a nawet za świętego poczytywano”. Ksiądz Michał Buniowski, który w latach 1916-1921 był wikarym w Pruchniku, wspomina, że w każde święto Szembek siadał w ławkach razem z chłopami i zamiast zwykłej książeczki, wyciągał brewiarz kapłański i z niego się modlił. Na początku lat dwudziestych hrabia Szembek, w porozumieniu z pruchnickim proboszczem ks. Wawrzyńcem Motylem, postanowił ufundować probostwo rzymskokatolickie w Kramarzówce. W tym celu wystawił drewniany kościół, który stał się oparciem dla powstałej przy nim katolickiej parafii.
Bogaty hrabia ubogim salezjaninem
Zamiar wstąpienia do zakonu dojrzewał w życiu hrabiego stopniowo. Widziano, że i tak żył jak ksiądz, ale on nie mógł się zdecydować. W końcu, w mocno już dojrzałym wieku – miał wtedy ponad 40 lat – zrealizował swój zamiar i udał się do domu macierzystego salezjanów w Oświęcimiu. Po rocznym tam pobycie wstąpił w 1928 roku do nowicjatu w Czerwińsku. Ówczesny magister nowicjatu, ks. Paweł Gola, tak go wspominał: „Szczególniejsze wrażenie zrobił na mnie jego duch pokory, ubóstwa i wyrzeczenia się. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek wspominał coś o swoim pochodzeniu, rodzie, przodkach, zasługach, dobrodziejstwach innym świadczonych”. W zimie 1929 roku został wezwany do Lwowa do ciężko chorej matki. Po kilku dniach matka zmarła, a on następnego dnia po pogrzebie wrócił do nowicjatu. Przed wyjazdem oświadczył rodzinie, że z przypadającej mu części majątku rezygnuje, bo to, co mu się należało, rozdał już w czasie administrowania dobrami matki. Sam ks. Włodzimierz mawiał, że powołanie to wielka łaska, bo na świecie człowiek, choćby chciał jak najlepiej, nigdy nie wie, czy spełniając ten uczynek, nie opuści innego, lepszego, natomiast posłuszeństwo wskazuje mu uczynki najlepsze i na pewno spełniane wedle woli Bożej. Wyświęcony na kapłana został w 1934 roku. Nic w jego postawie pokory i ubóstwa się nie zmieniło. Gdy pewnego razu ks. inspektor Tomasz Kopa podniesionym głosem wyrzucał mu, że jako sekretarz jest niedołęgą i do niczego się nie nadaje, on stał spokojnie i w milczeniu przyjmował naganę bez jakiejkolwiek próby usprawiedliwienia się. W praktyce życia nie wszystko mu się udawało. Będąc później prefektem Studentatu Teologicznego w Krakowie „na Łosiówce”, stał wraz z klerykami przed drzwiami dyrektora, czekając na swoją kolejkę, aby przed pójściem na spoczynek oddać do grosza kasę domową. Sznurowadła miał zrobione z prostych sznurków zafarbowanych czarnym atramentem. W podróż, zamiast kosza czy walizki, rzeczy w prosty tobołek związywał. Wszystko nacechowane było u niego skrajnym ubóstwem.
Aresztowanie i śmierć męczeńska
W ciężkich latach okupacji niemieckiej pracując w Skawie, pełnił nadal swoje zakonne i kapłańskie obowiązki. Nie podzielał ogólnych nastrojów i złudzeń, nie interesował się żadnymi plotkami i spekulacjami politycznymi. Przy tym wystrzegał się wszystkiego, co mogło stać się powodem zwrócenia uwagi wroga. Jednak, gdy gestapo 9 lipca 1942 roku najechało na dom w Skawie i chciało aresztować ks. dyrektora Walentego Kozaka, ks. Szembek zgłosił się za niego. Aresztowano obu. W chwili aresztowania ks. Włodzimierz powiedział: „To wstyd, że tak długo musieliśmy na to czekać”. Ks. Kozaka po pewnym czasie wypuszczono, a księdza Szembeka przewieziono do więzienia w Zakopanem, gdzie był torturowany. Jeden z więźniów tak pisze o jego postawie: „(…) Ks. Szembek wzbudzał w nas podziw jako prawdziwy święty. Przed nim otwieraliśmy nasze dusze. (…) W jednym nie mogliśmy się zgodzić, a mianowicie z tym, że wymagał od nas wyrzeczenia się z serca wszelkiej nienawiści, że domagał się przebaczenia wszelkiej krzywdy i zbrodni, jakich doznawaliśmy od naszych morderców. Ta jednak na wskroś nieziemska postawa życiowa stawała się w naszych oczach niezbitym dowodem jego wielkości i świętości”. Z Zakopanego został przewieziony do więzienia w Tarnowie, a stamtąd 19 sierpnia 1942 do obozu Auschwitz, gdzie przydzielono go do ciągnięcia walca, którym ugniatano plac apelowy. Na skutek wcześniej zadanych ran, wycieńczenia i nadludzkiej pracy zmarł 22 września 1942 roku. ▪