- Marzę o Rodzinie Salezjańskiej, która żyje radością Ewangelii
- Od redakcji
- Boże miłosierdzie to szczególny rodzaj miłości
- Salezjański Ośrodek Misyjny
- Salezjański Wolontariat Misyjny Młodzi Światu
- Papież młodych i rodziny
- Czeka nas wielkie i radosne świętowanie
- Kraków jest światowym centrum kultu miłosierdzia
- Ksiądz Bosko i papieże
- Sześć słów o miłosierdziu: „Wybiegł naprzeciw niego”
- Powiedz to pierwszy
- Ojczyzna – naród – wychowanie
- Boża mozaika
- Podarować serce
- Kręgosłup antykultury
- Wenanty, czyli mój sługa Boży
Wenanty, czyli mój sługa Boży
Tomasz P. Terlikowski
strona: 29
Polska ma nowego czcigodnego sługę Bożego. Został nim franciszkanin konwentualny, bliski przyjaciel św. Maksymiliana Marii Kolbego, Wenanty Katarzyniec.
Jego kazania, choć od ich wygłoszenia upłynął prawie wiek, nadal pozostają aktualne. „Noś przy sobie miecz Maryi, tj. różaniec. Odmawiaj go pobożnie, bo to jest broń potężna przeciwko wrogom zbawienia” – mówił do wiernych.
Niestety, nie jest to obecnie najbardziej znany polski kandydat na ołtarze, ale przed wojną, gdy czytelnictwo „Rycerza Niepokalanej” było masowe, takim właśnie był. Ojciec Maksymilian chętnie reklamował go bowiem jako tego, który załatwia wszystkie niepokalanowskie (a także wcześniejsze grodzieńskie czy krakowskie) problemy finansowe i organizacyjne. Wiele było także w „Rycerzu Niepokalanej” świadectw cudów za jego wstawiennictwem, nadsyłanych przez ludzi. I teraz, choć o słudze Bożym zdecydowanie mniej słychać, nie jest inaczej. Wenanty pomaga, gdy tylko się go o to poprosi, o czym sam przekona- łem się przynajmniej kilkukrotnie.
Nowy, ogłoszony takim przez Stolicę Apostolską, czcigodny sługa Boży nie był za życia jakimś powszechnie znanym kaznodzieją czy ewangelizatorem. Wenanty pochodził z chłopskiej i po chłopsku pobożnej rodziny spod Lwowa. Na chrzcie nadano mu imię Józef. Od dziecka był głęboko pobożny i marzył o kapłaństwie. Wiele wskazywało na to, że nie będzie to proste, bowiem rodziców nie było stać na jego kształcenie, ostatecznie więc trafił do – bezpłatnego wówczas – seminarium nauczycielskiego we Lwowie, gdzie musiał się sam utrzymywać. Głód często zaglądał mu w oczy. Po maturze w studium nauczycielskim zaczął swoje pragnienia realizować, wstępując do Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych. Tam nadano mu imię Wenanty. Już jako kleryk zaprzyjaźnił się z młodszym od niego o pięć lat Maksymilianem Kolbem. Po święceniach kapłańskich był gorliwym spowiednikiem i kaznodzieją, wychowawcą nowicjuszy i kleryków. Jego kazania, choć od ich wygłoszenia upłynął prawie wiek, nadal pozostają aktualne. „Noś przy sobie miecz Maryi, tj. różaniec. Odmawiaj go pobożnie, bo to jest broń potężna przeciwko wrogom zbawienia” – mówił do wiernych. A w innym kazaniu prosił ich, by – pośród zajęć dnia – nie zapominali o wieczornym rachunku sumienia. „Prawda, że musicie przez cały dzień pracować i troszczyć się jak Marta około wielu spraw – ale czy przynajmniej wieczorem po pracy nie moglibyście przez kilka chwil zastanowić się nad sobą i spytać, jakie jest moje życie? Czy podobam się Bogu?” – napominał. W jego kazaniach nie brakło także napomnień przeciw cudzołóstwu i nieczystości. „A dlaczego większa część ludzi dorosłych, jak utrzymuje św. Remigi, idzie na potępienie za grzech nieczystości? Bo się nie chwyta środków przeciwnych temu grzechowi, tj. postu, unikania okazji i modlitwy” – zaznaczał.
Gruźlica stopniowo odbierała mu możliwości duszpasterskie. I choć całym sercem wspierał zarówno Rycerstwo Niepokalanej, jak i pomysł wydawania „Rycerza Niepokalanej”, a sam św. Maksymilian chciał go włączyć do redakcji pisma, to nie dożył ukazania się jego pierwszego numeru. Zmarł w Kalwarii Pacławskiej w 32. roku życia. Jego kult błyskawicznie zaczął się rozszerzać, a wspierał go zawsze św. Maksymilian, który chciał sam napisać jego biografię. Po wojnie, a dokładnie po przesunięciu granic, kult zaczął przygasać. Ale nigdy nie umarł. I zawsze do Kalwarii Pacławskiej (nawet wtedy, gdy była, jako teren przygraniczny, trudno dostępna dla wiernych) przybywali ludzie, którzy chcieli właśnie temu skromnemu franciszkaninowi konwentualnemu powierzyć swoje problemy i jego prosić o wsparcie. Inna sprawa, że niemal zawsze modlitwa ta wiązała się z modlitwą przed obliczem Kalwaryjskiej Matki Bożej. Jeśli więc do cudu dochodziło, to często przypisywano go Maryi, a nie Jej skromnemu słudze, który tak za życia, jak i po śmierci pozostawał w cieniu. Ci jednak, którzy się z nim zaprzyjaźnili, którzy proszą go o wsparcie, wiedzą, że jest potężnym orędownikiem. Mnie samemu kilkukrotnie ratował skórę i to w sytuacjach zdawałoby się bez wyjścia. Dlatego polecam go także innym. ▪