facebook
Audiobook:
O Janku przyjacielu młodzieży
autor: Maria Kączkowska
odcinek 33: Zadanie życia spełnione


W Waszych intencjach modlimy się codziennie
o godzinie 15:00 w Sanktuarium
M.B.Wspomożycielki Wiernych w Szczyrku
O ustanie pandemii corona wirusa
Staszek
2020-05-29 10:06:03
W intencji wszystkich MAM
Ala
2020-05-29 10:04:41
Za Tomka z W
Piotr
2020-03-29 19:05:04
Blogi:
Agnieszka Rogala Blog
Agnieszka Rogala
relacje między rodzicami a dziećmi
Jak nie kochać dzieci.
Karol Kliszcz
pomiędzy kościołem, szkołą a oratorium
Bezmyślność nie jest drogą do Boga
Karol Kliszcz Blog
Łukasz Kołomański Blog
Łukasz Kołomański
jak pomóc im uwolnić się od uzależnień
e-uzależnienia
Andrzej Rubik
z komżą i bez komży
Na dłoń czy na klęczkach?
Andrzej Rubik Blog
Maria Fortuna-Sudor Blog
Maria Fortuna-Sudor
na marginesie
Strach
Tomasz Łach
okiem katechety
Bóg jest czy nie jest?
Tomasz Łach Blog

Archiwum

Rok 2013 - październik
Ten, kto jest kochany, otrzyma wszystko, zwłaszcza od młodzieży

Pascual Chávez Villanueva

strona: 2



Popychając tamten wózek

Pewnego upalnego, dusznego dnia szedłem przez Turyn w towarzystwie niezwykle oddanego ks. Rua i jeszcze innego salezjanina, kiedy moje oczy niespodziewanie zatrzymały się na smutnej scenie: Chłopczyk, może mający 12 lat, starał się za wszelką cenę przeciągnąć wózek naładowany cegłą. Był to wątły i mały murarz, który nie będąc w stanie dać sobie rady ciężarem ponad jego siły, rozpłakał się z rozpaczy. Wzruszyły mnie łzy zalewające jego twarz. Uśmiechnąłem się, dając delikatny wyraz przyjaźni, i pomogłem mu pchać wózek aż do jego stanowiska pracy. Wszyscy się zdziwili, gdy zobaczyli tam księdza. Chłopiec zrozumiał od razu, że chciałem dla niego naprawdę dobrze, skoro stanąłem u jego boku, dając solidarny gest konkretnej pomocy.
Miło mi przypomnieć ten fakt, jeden z wielu, ponieważ w sposób symboliczny odzwierciedla on moją wielką miłość do młodzieży. Miłość, której nie można wyrazić słowami; miłość, która bezpośrednio przemawia do serca. Tego byłem pewien: droga, która prowadzi do serca, jest najbardziej przekonywająca i rozwiewa wszelki opór i możliwą wątpliwość.

Niezapomniany wieczór

Wspominam ze wzruszeniem, jakby to było dzisiaj, wieczór 26 stycznia 1854 roku. Po modlitwach zgromadziłem w moim ubogim pokoju czterech młodzieńców (pomiędzy 16. a 20. rokiem życia), którzy przebywali ze mną od dłuższego czasu. Chciałem im zaproponować próbę praktycznego ćwiczenia się w miłości wobec bliźniego. Nie mogłem posunąć się dalej. Gdybym im ujawnił mój zamiar założenia zgromadzenia zakonnego, nie osiągnąłbym celu. Były to czasy, w których jednym pociągnięciem pióra liczne grupy braci i mniszek były likwidowane. Bardziej rozsądnie było spytać, czy zechcą zostać ze mną, aby pomóc mi w pracy wśród młodzieży. Poszedłem za przykładem Jezusa, który powiedział tylko do swoich pierwszych uczniów: „Chodźcie, a zobaczycie”. Od tego wieczoru zaczęliśmy się nazywać „salezjanami”. Rozpoczęliśmy ze wzrokiem utkwionym w św. Franciszka Salezego, mistrza dobroci i łagodności ewangelicznej. Kiedy miałem być wyświęcony na kapłana,18 lat temu, jednym z moich postanowień było: Miłość i łagodność świętego Franciszka Salezego niech kierują mnie w każdej rzeczy. Tego wieczoru w moim sercu zrodziło się zgromadzenie salezjańskie; to zostało ostatecznie zatwierdzone dopiero 20 lat potem!

Dobre ziarno zakiełkuje

Praktyczne ćwiczenie się w miłości, jakie zaproponowałem grupce młodzieńców, nie było zawieszone w powietrzu. Było to świadectwo, które kontynuowałem przez wiele lat. Nie było to jednak moją „obsesją”. To była moja propozycja dla młodzieży. Później ktoś miał ją określić terminem „miłość duszpasterska”. System prewencyjny nie był najzwyczajniej systemem dobroci, ale „dobroci wyniesionej do rangi systemu”. Nie ja jestem autorem tego stwierdzenia, napisał je jeden z salezjanów, którego znałem jako chłopca, a którego spowiadałem regularnie w ostatnich latach mojego życia. Podstawą była miłość Boża, którą objawił Jezus. Kochałem młodych, ponieważ wiedziałem, że kocha ich Bóg. Nie byłem nigdy obojętny wobec jakiegokolwiek chłopca, szukając najlepszych sposobów świadczenia mu dobra i przybliżenia go do Pana. Na bazie doświadczenia, zdobytego na przestrzeni wielu lat, byłem coraz bardziej przekonany, że nie mogłem zatrzymać chłopca, którego miałem przed sobą, ale powinienem w nim dostrzec mężczyznę jutra. Musiałem pracować w perspektywie przyszłości. Oto dlaczego go przygotowywałem do tego, by był zdolny do wyrzeczeń i poświęceń, aby osiągnąć wysokie i szlachetne ideały; nie zadowalałem się jedynie naciąganą wystarczalnością, ale wymagałem od każdego tego, co najlepsze. Również dlatego, że pokładałem niezachwianą ufność w ich możliwościach. I nadzieję, która zawsze była dla mnie wsparciem, dlatego też zachęcałem moich współpracowników: Być może dla niektórych z was wydadzą się rzucone na wiatr wasze trudy i wasz pot. Przez moment może będzie tak, ale nie zawsze, nawet w stosunku do tych, którzy wydają się wam najbardziej niesforni. Odruchy dobroci, jakie im okazaliście, zostaną wyciśnięte w ich umyśle i sercu. Przyjdzie taki czas, że dobre ziarno zakiełkuje, wypuści swoje kwiaty i wyda swoje owoce”.

Wychowanie spersonalizowane

Chociaż pracowałem wśród wielu młodych, moja pedagogia nigdy nie była pedagogią masy, anonimową ani ogólnikową. Była zawsze spersonalizowana. Zwykłem używać specjalnego zeszytu: w nim opisywałem sylwetkę każdego chłopca, jego charakter, jego reakcje, jakieś małe uchybienia, ale nie takie, które by były powodem niepokoju dla rozsądnego człowieka, i postępy w nauce i zachowaniu. Ten zeszyt służył mi w osobistym towarzyszeniu każdemu chłopcu. Tę samą metodę polecałem tym, którzy prowadzili katechezę. Był to zeszyt zdobywanego doświadczenia. Według mnie w nim katecheci powinni zapisywać uchybienia, braki, które miały miejsce w szkole, na spacerze, na podwórku, gdziekolwiek. Radziłem im od czasu do czasu odczytywać te uwagi, które poczynili, przypomnieć sobie podjęte środki i zweryfikować osiągnięte wyniki. Była to praca stałej weryfikacji, która wymagała równie stałego zainteresowania i obecności. Dlatego w Traktacie o systemie prewencyjnym określiłem wychowawcę jako „jednostkę poświęcającą się dla dobra swoich uczniów, gotową stawić czoła każdej przeszkodzie, zdobyć się na wszelki wysiłek, aby osiągnąć zamierzony cel, którym jest obywatelskie, moralne i naukowe wychowanie swoich uczniów”.
Marzył mi się wychowawca jako „asystent”, ktoś, kto „stoi obok” człowieka młodego, kto zna każdego z nich i domaga się od każdego, by również jego znano. Właśnie tak jak dobry pasterz, który zna swoje owce i one doskonale go znają.