- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO. Żyć i pracować razem
- WYZWANIA
- WYCHOWANIE. O wychowaniu bez obaw
- WYCHOWANIE - UWAGI PSYCHOLOGA. Lęk przed wychowaniem
- WYCHOWANIE - RODZICIELSKA TROSKA. Dziecko – twór doskonały
- WYCHOWANIE - Z DRUGIEJ STRONY. Moja trauma wychowawcza
- ROZMOWA Z... Sztuka wychowania
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Konieczność wychowywania
- GDZIEŚ BLISKO. To twoja wina, że taki jestem
- POD ROZWAGĘ. Podróże poza ciałem
- POKÓJ PEDAGOGA. Wybór szkoły
- TAKA NASZA CODZIENNOŚĆ
- BIOETYKA. Kto decyduje o dzietności rodziny?
- DUCHOWOŚĆ. Logika nie z tej ziemi
- MISJE. Trzydzieści trzy lata w Japonii
- MISJE. Bank Ducha Świętego
- WEŹ KSIĘGĘ PISMA ŚWIĘTEGO. Ewangeliczne opowieści o MĘCE PAŃSKIEJ
- PRAWYM OKIEM. Przyjdź Panie!
GDZIEŚ BLISKO. To twoja wina, że taki jestem
Małgorzata Tadrzak-Mazurek
strona: 12
Mówi się o nas, współczesnych rodzicach, że jesteśmy ostatnim pokoleniem, które słuchało własnych rodziców i pierwszym, które słucha własnych dzieci. Nie wiem nawet czy nasza niepewność i nieporadność nie jest większa od zagubienia naszych dzieci. Fora internetowe, na których spotykają się rodzice, szczególnie młodzi, aż krzyczą ich niepokojem, niepewnością, a wręcz obezwładniającym strachem.
Wszelkiej maści „eksperci”, poradniki, media, wmówili nam, że wszystko, co robimy ma tak wszechogarniający wpływ na dorosłe życie naszych dzieci, że trzeba każdy krok dokładnie przemyśleć, żeby nie fundować dzieciom traumy, z której nie będą mogły się podnieść w dorosłym życiu. I sporo rodziców w to uwierzyło. Uwierzyli, że dla dobra swoich dzieci muszą być idealni, bezbłędni, a ponieważ to niemożliwe żyją w ciągłym poczuciu winy, że są złymi rodzicami, którzy nie potrafią sprostać zadaniu.
Fora
„Może niepotrzebnie zrobiłam awanturę szesnastoletniemu synowi, bo upił się wczoraj u kolegi niemal do nieprzytomności. Czuję się fatalnie, że go tak ochrzaniłam. Zaczynam mieć z tego powodu wyrzuty sumienia. Nie wiem dlaczego, ale strasznie się z tym czuję. Zachowałam się jak stara dewotka.” „Według mnie to wina leży jednak po Twojej stronie. Trzeba było dziecko uświadomić i nauczyć pić. Ma się wszystkiego uczyć na własnych błędach? Chyba nie liczyłaś na to, że nigdy nic nie wypije? A swoją drogą, to dziwię Ci się, że kazałaś mu w takim stanie i w taki mróz, samemu wracać i po niego nie poszłaś. A gdyby zabłądził? Po pijanemu to przecież możliwe”.
„Czy mogę nakazywać posprzątanie pokoju córce, skoro to jej pokój”. „Odpuść, po co Ci w domu awantury, posprząta, jak zrozumie”.
„Czy wolno mi rozporządzać komputerem syna, jeśli jest jego, dostał go na komunię?”. ”Własność trzeba umieć uszanować, jak inaczej nauczysz tego syna?”
„Myślę nad tym czy nie zafundować mojemu 5-letniemu synowi wizyty u dentysty z gazem rozweselającym, bo byliśmy już kilka razy i nie udało nam się namówić go, żeby otworzył buzię”. „Ja właśnie tak zrobiłam i mój syn po wszystkim płakał, że musi iść do domu, bo on chce jeszcze. Ja wolę tak, niż walczyć z dzieckiem, zmuszać je i zafundować mu niechęć do dentysty na całe życie”. „A ja wyczytałam w książce, którą polecacie na tym forum (rozwój psychiczny dziecka od 0 do 10 lat), że jeżeli dziecko nie chce iść do dentysty, to być może za jakiś czas mu się odmieni, bo rozwój emocjonalny dziecka zmienia się co pół roku. Poczekam więc spokojnie na lepszy moment. Nie chcę go stresować”.
To tylko garstka wpisów z jednego dnia na jednym z setek forów internetowych dotyczących wychowania dzieci. Po ich przeglądnięciu trudno się dziwić, że coraz więcej osób nie chce mieć dzieci. Czują po prostu, że temu nie sprostają. Bo tak naprawdę nie sposób sprostać temu, czego oczekują fora czy poradniki. Nie sposób być zawsze uśmiechniętym, niezmiennie do dyspozycji dziecka, uprzedzając jego potrzeby, zaradzając jego kłopotom, a z drugiej strony inwestując czas i pieniądze we wszechstronny rozwój jego umiejętności i zainteresowań (zresztą nie tylko zainteresowań, bo trzeba rozwijać także sfery, którymi do tej pory się nie interesuje, bo w życiu mogą się przecież przydać).
Cała więc rzesza rodziców dała się wpędzić w kozi róg poczucia winy, bo ich dziecko nie potrafi jeździć na nartach, słabo zna angielski, nie stać ich na korepetycje z niemieckiego, nie poświęcają mu czasu na wspólną grę w piłkę za każdym razem, kiedy tego chce, ma krzywe zęby, bo w porę nie założyli aparatu... A ponieważ wciąż czują się winni, wmawiają sobie, że nie dość kochają swoje dzieci, że ich dzieci z tego powodu cierpią. No i jeszcze kampanie społeczne wybrzmiewają na każdym rogu hasłami: „Kocham, nie biję”. „Kocham, nie krzyczę”... I o ile nie biję jest oczywiste, to przecież krzyczę... Jak mogę robić to moim dzieciom?!
Cel
A może, żeby wyrwać się z tego zaklętego kręgu ciągłego obwiniania się, wystarczy jasno określić cel. Cel wychowawczy. Do czego chcemy wychować nasze dzieci? Co osiągnąć? Co jest ich prawdziwym dobrem? I wszystko stanie się prostsze. I wcale nie chodzi o to, żeby miały lepiej niż my, żeby nie zaznały skutków swoich czy nawet naszych, rodzicielskich, błędów (które jak najbardziej mamy prawo popełniać, które zwyczajnie są wpisane w życie każdego człowieka); ale, żeby były lepsze od nas.
Takie cele wychowawcze na ogół wyznaczają sobie placówki oświatowe. Mogą je jednak wyznaczać także rodziny. A przynajmniej się nad nimi zastanowić. Taki cel wychowawczy ma też jasno wyznaczony Salezjańskie Gimnazjum im. Dominika Savio w Lubinie. Są w nim określone wartości, do których prowadzi się dzieci. Choć, jak podkreśla jego dyrektor, ks. Marcin Kozyra SDB: „Szkoła tylko pomaga w wychowywaniu dzieci i młodzieży. Odpowiedzialność za wychowanie dziecka spoczywa przede wszystkim na rodzicach. To zresztą od razu ustawia szkołę w odpowiednim miejscu, bo nie może zająć miejsca rodziny. My tylko pomagamy i zwykle niewiele możemy bez rodziców”.
Prawdą jest jednak także to, że najłatwiej wychowuje się, kiedy stworzy się odpowiednie środowisko wychowawcze, kiedy szkoła i dom mówią jednym głosem. Proponują te same wartości, nie przerzucają się odpowiedzialnością. Mają ten sam cel. Kiedy rozumieją potrzebę wychowywania. Jest to możliwe, kiedy rodzice z pełną świadomością wybierają dla dziecka szkołę katolicką, a szkoła z rozsądkiem i wyczuciem dobiera sobie kadrę. „Bo w każdej szkole – jak tłumaczy ks. Kozyra – główną siłą wychowawczą jest osobowość wychowawcy”. Programy owszem, cele wychowawcze muszą być jasne, ale skuteczność zależy od osobistej relacji wychowawca – wychowanek.
W Lubinie
W szkole w Lubinie, która powstała w 2000 r., już od kilku lat można mówić o nieprzypadkowości w doborze kadry, choć jak podkreśla dyrektor, nie zawsze w tak małym środowisku łatwo jest znaleźć odpowiednią osobę. „Siłą wychowawczą szkoły jest także – według ks. Marcina – podzielanie tego samego świata wartości przez wszystkich dwudziestukilku nauczycieli.” Jest to możliwe nie tylko dlatego, że część z nich wywodzi się z tutejszego oratorium czy ukończyła salezjańską szkołę, ale także dlatego, że regularnie prowadzona jest formacja nauczycieli – wyjazdowe rekolekcje, dni skupienia, konferencje. To dlatego, mimo że w szkole pracuje tylko jeden salezjanin, jest możliwe opieranie się na systemie zapobiegawczym księdza Bosko. Jest możliwe wychowywanie młodych ludzi na „dobrych chrześcijan i uczciwych obywateli”.
„Nie udaje się tylko wtedy – podkreśla ks. Kozyra – kiedy pojawia się problem, a rodzice nie chcą przyjąć pomocy albo wstydzą się o nim powiedzieć, ukrywają. Nie można pomóc tym, którzy tego nie chcą. Nie da się pomóc w wychowywaniu dzieci rodzicom, którzy uważają, że tego nie potrzebują. Ale mówienie o tym, że szkoły teraz nie wychowują obraża i deprecjonuje trud mnóstwa pedagogów, bo każdy z nich oddziałuje na wychowanków, chociażby swoją obecnością, postawą, bo przecież wychowywanie to oddziaływanie człowieka na człowieka.”
Gorzej, jeśli to oddziaływanie idzie w innym kierunku niż życzą sobie tego rodzice albo jeśli rodzice w ogóle nie wiedzą czego sobie życzą w wychowywaniu swoich dzieci i z łatwością poddają się razem z nimi indoktrynacji. Mało tego, jeśli myśląc inaczej niż uczy „nowoczesna” szkoła mają kolejny powód do poczucia winy, że są tak „wsteczni”. A to niestety się zdarza.
•••
Znajome dziecko wyznało mi kiedyś z rozbrajającą szczerością: „Lubię oglądać serial »Licencja na wychowanie«, bo ci rodzice tam są tak fajnie nieporadni”. Czyż to nie powód, żeby zacząć szukać ratunku, skoro już nawet dzieci śmieją się z naszej nieporadności? Może w tych szkołach, które nie boją się stawiać wymagań, w których pedagodzy nadal świadomie wspomagają rodziców w wychowywaniu?