- LIST PRZEŁOŻONEGO GENERALNEGO. Formacja uczniów
- WYZWANIA
- WYCHOWANIE. „Patologiczni” szczęściarze
- WYCHOWANIE - UWAGI PSYCHOLOGA. RODZEŃSTWO optymalne środowisko wychowawcze
- WYCHOWANIE - RODZICIELSKA TROSKA. Dobrze, że nie zabrakło nam odwagi
- WYCHOWANIE - Z DRUGIEJ STRONY. Jeden duch i jedno serce
- ROZMOWA Z ... Siedem największych świąt
- SŁÓWKO O KSIĘDZU BOSKO. Duch rodziny… wielodzietnej
- BŁYSKAWICZNY KURS MODLITWY
- GDZIEŚ BLISKO. Znaki błogosławieństwa
- POD ROZWAGĘ. Afrykańskie maski
- POKÓJ PEDAGOGA. Nadmierna nieśmiałość
- TAKA NASZA CODZIENNOŚĆ
- ZDROWA MEDYCYNA - BIOETYKA. Homoseksualizm a sens płciowości
- DUCHOWOŚĆ. Jak dzieci
- MISJE. Bóg rozumie wszystkie języki
- MISJE. Wolontariat znak miłości
- WEŹ KSIĘGĘ PISMA ŚWIĘTEGO. W słowach Biblii przemawia Bóg żywy
- PRAWYM OKIEM. Do roboty!
WYCHOWANIE - RODZICIELSKA TROSKA. Dobrze, że nie zabrakło nam odwagi
Ewa Rozkrut
strona: 7
Kiedyś, idąc z dziećmi na spacer, zauważyliśmy, jak natrętnie przygląda nam się pewna kobieta. Sprawiała wrażenie, jakby nas liczyła. Mój mąż wreszcie zawołał: „Połowę dzieci zostawiliśmy w domu”. Czasem ludzie dziwią się, że dzieci nie są brudne, mimo iż wywodzą się z licznej rodziny. Nawet w kościele słychać przed świętami, iż Caritas przygotowuje paczki dla wielodzietnych, zaniedbanych rodzin. Sami często korzystaliśmy z takiej pomocy, niejako wpisując się w tę kategorię duszpasterską. Rodzinom z większą liczbą dzieci niż dwoje towarzyszą różne stereotypy, niekoniecznie pozytywne, choćby takie, że mieszkają w brudzie albo że w nich „dzieci wychowują dzieci”. Oczywiście są patologiczne rodziny wielodzietne, ale przypisywanie patologii wszystkim takim rodzinom jest nadzwyczaj krzywdzące.
Postanowiliśmy jednak, że nie będziemy walczyć z panującymi opiniami, bo szkoda na to czasu i energii. Po prostu żyjemy i cieszymy się sobą, obdarowujemy miłością i wspieramy. Trzeba po prostu wierzyć w Boga i na Nim opierać wszelkie sprawy.
Nie wyobrażam sobie, żeby całą odpowiedzialność za wychowanie młodszych dzieci powierzyć starszemu rodzeństwu. Owszem, to cudowne, że mogę polegać na starszych dzieciach, ale one dzielą się miłością, którą otrzymały, a nie wychowują. Uczą młodsze samoobsługi, bawią się z nimi, dbają o ich rozwój osobisty, o wyniki w szkole. Syn, który jest dobry w matematyce, wie, że zawsze ktoś przyjdzie z prośbą o pomoc przed klasówką. Zaś pasjonat języków obcych wspomaga domowników w angielskim czy niemieckim (często sama korzystam z jego umiejętności). Nie ukrywam, że pełnoletni synowie nieraz zastępowali nas na wywiadówkach, bo na ogół wszystkie odbywały się w tym samym czasie, ale w różnych miejscach.
Uwielbiam rozmowy z dziećmi, kiedy dzielimy się pracą, przygotowujemy posiłki albo zwyczajnie śmiejemy się. To są cudowne chwile. Teraz, gdy dzieci dorastają, widzę, jak bardzo zaprocentował czas, który spędziliśmy razem. Oprócz wzajemnego wspierania się, duże znaczenie miało również to, iż mieszkając pod jednym dachem z wieloma osobami, trzeba było nauczyć się znajdywać porozumienie. Nie mieliśmy nigdy tak komfortowych warunków, aby każde dziecko miało swój pokój, więc nie można było zamknąć się w pomieszczeniu i czekać aż problem sam się rozwiąże albo zrobi to mama. Trzeba było na bieżąco reagować i to samodzielnie. To była prawdziwa szkoła życia. To zaprocentowało, kiedy dzieci zaczęły wychodzić z domu, najpierw do szkoły, a teraz by ułożyć sobie samodzielne życie. Mają po prostu łatwiej.
Cieszę się, że liczna rodzina stała się naszym udziałem, że mamy to szczęście bycia razem. Ale też cieszę się, że nie zabrakło nam odwagi, aby podjąć wyzwanie rodzenia, wychowywania, zapewniania bytu, że udało nam się zaufać Bogu.