facebook
Audiobook:
O Janku przyjacielu młodzieży
autor: Maria Kączkowska
odcinek 33: Zadanie życia spełnione


W Waszych intencjach modlimy się codziennie
o godzinie 15:00 w Sanktuarium
M.B.Wspomożycielki Wiernych w Szczyrku
O ustanie pandemii corona wirusa
Staszek
2020-05-29 10:06:03
W intencji wszystkich MAM
Ala
2020-05-29 10:04:41
Za Tomka z W
Piotr
2020-03-29 19:05:04
Blogi:
Agnieszka Rogala Blog
Agnieszka Rogala
relacje między rodzicami a dziećmi
Jak nie kochać dzieci.
Karol Kliszcz
pomiędzy kościołem, szkołą a oratorium
Bezmyślność nie jest drogą do Boga
Karol Kliszcz Blog
Łukasz Kołomański Blog
Łukasz Kołomański
jak pomóc im uwolnić się od uzależnień
e-uzależnienia
Andrzej Rubik
z komżą i bez komży
Na dłoń czy na klęczkach?
Andrzej Rubik Blog
Maria Fortuna-Sudor Blog
Maria Fortuna-Sudor
na marginesie
Strach
Tomasz Łach
okiem katechety
Bóg jest czy nie jest?
Tomasz Łach Blog

Archiwum

Rok 2004 - listopad
Trochę żal...

rozmawiał ks. Andrzej Godyń

strona: 8



Rozmowa z prof. Kazimierzem Limanem - Byłym Wychowankiem Oratorium przy ul. Wronieckiej w Poznaniu


Jak wyglądała działalność Oratorium przy ul. Wronieckiej?

Oratorium rozpoczęło działalność w 1931 r. za księdza Augusta Piechury. Pracą kierował wówczas kleryk Leon Musielak. Kleryków w ogóle było sporo. Oprócz niego był kleryk Wilhelm Dworowy, który zdaje się był opiekunem chóru. Młodzież, mimo że bez przygotowania muzycznego wyniesionego ze szkoły czy z domu, była bardzo rozśpiewana. Niespożytej energii, bardzo żywiołowy i oddany młodzieży, umiejący zainteresować przyrodą, której uczył, był ks. Antoni Wiktorowicz. Świetnie grał w siatkówkę. Kleryk Wawrzyniec Kapczuk studiował polonistykę. Dużo czytał i opowiadał nam o Indianach, np. książki Karola Maya. Ks. Piechura nie miał tej energii, co klerycy, ale był oddany młodzieży. Wcześniej był harcerzem. Jego światem była muzyka. Bardzo dbał, by oratorium było rozśpiewane, by były spektakle teatralne, akademie. Opinię bardzo dobrego spowiednika, znawcy dusz chłopięcych miał ks. Świda, nauczyciel chemii. No i jeszcze ten „polski dziadek” – „Dziadzia” Karaśkiewicz. – emerytowany urzędnik, człowiek, który nie szczędził uśmiechu, ani czasu, ani pieniędzy dla chlopców z oratorium. Jego małżeństwo było bezdzietne.


Jakby Pan opisał panujący tam wówczas klimat?

Nie było nudy. Rekreacja była dobrze zorganizowana, zawsze w salce był jakiś „anioł stróż”, na podwórzu graliśmy i w „zatrutą” i w palanta, siatkówkę. Zabawa była nieopisana. Radość, że mogliśmy w tym wszystkim uczestniczyć i uczyć się dobrych rzeczy. Starsi chłopcy cieszyli się respektem. Szczególnie pamiętam Czesia Jóźwiaka – teraz już błogosławionego, który był prezesem Towarzystwa Niepokalanej. Odchodząc po Komunii, okazywał wyjątkowe skupienie i pobożność. On był takim jakby tutorem, opiekował się młodszymi, zwłaszcza na koloniach. W oratorium nazywali go „Tata”. Ale rej wodził Eda Kaźmierski – był krzykliwy, taki trochę kawalarz, czasem nabierał ludzi. Były turnieje tenisa stołowego między oratorium a harcerzami, ministrantami z różnych parafii, nawet z jakimiś drugorzędnymi klubami sportowymi i oratorianie dosyć dobrze sobie poczynali, często wygrywali. Umiejętnie te zajęcia programowano – w okresie jesienno-zimowym więcej było zajęć w pomieszczeniach, w okresie letnim – kolonie, a oprócz tego wycieczki. Uczono form grzeczności, dbano o to przy zabawach. Była atmosfera radości, ale bez wybryków. Nie przypominam sobie przekleństw, kradzieży, czyli tego, co dzisiaj jest powszechne. Nie było ordynarności, agresji. Oczywiście był element religijny, zapobieganie złu, pielęgnowanie dobra, z tym, że muszę powiedzieć uczciwie, że myśmy nie odczuwali przesady w tych praktykach. Wręcz była rywalizacja, by móc stanąć przy ołtarzu Pańskim.


Jacy byli chłopcy przychodzący do oratorium?

Nasze środowisko to było środowisko rzemieślniczo-robotnicze. Z rodzin urzędniczych czy z wolnych zawodów było niewielu. Środowisko nie było przednie. Rodziny liczne - ośmioro dzieci, nawet dwanaścioro. Głównie z okolic, ale byli też i tacy, co mieszkali dalej. Znamienne dla tych czasów, że mimo iż często byli to chłopcy z rodzin bardzo ubogich, nie było żadnych złodziejaszków, nierobów, łobuzów. Wartości wynosiliśmy z domów, dużo rzeczy było właściwie poustawianych w rodzinach, a uzupełnieniem tego była wspaniała salezjańska metoda wychowawcza księdza Bosko, którą realizowano w oratorium. Nie represja, nie jakaś oschłość, księża i klerycy nie byli jacyś surowi, nieprzystępni, pochmurni, ale pełni pogody, opiekuńczości.


Co Pan czuje, wspominając te lata?

Jeśli chodzi o moje wspomnienia dotyczące oratorium, to mam takie dwa dominujące uczucia. Pierwsze – to ogromna wdzięczność do rodziców, że nas tam posłali, a jednocześnie wdzięczność księżom salezjanom, bo jak teraz człowiek jest już u schyłku życia, to widzi, że było to wychowanie, które całkowicie zdało egzamin. Radość, że człowiek był osobą, którą księża respektowali. A drugie – to żal, że wojna wszystko to zniweczyła.