- Błogosławieństwa RODZINY SALEZJAŃSKIEJ
- Od redakcji
- Bycie matką nie jest łatwe
- BANGLADESZ: Czas na instalację elektryczną
- KAMERUN Pomóż klerykom
- KENIA Nie pozwólmy zamknąć szkoły dla dziewcząt
- Język używany w domu jest pierwszym wzorcem dla dzieci
- Młodzież za mało śpi!
- Kuźnia powołań
- Empatia: zdolność wczuwania się
- Matka, która zabiera wszystko
- Igraszki z diabłem
- Samodzielność czy samowola?
- Droga, panna i cena
- Matczyna tajemnica
- Maryja Matka i Wychowawczyni
- Śnić po polsku
- Palenie i ewangelizacja
Palenie i ewangelizacja
Tomasz P. Terlikowski
strona: 29
AKT SPALENIA OKULTYSTYCZNYCH I EZOTERYCZNYCH SYMBOLI przez księdza Rafała Jarosiewicza powinien być oceniany z punktu widzenia wiary, a nie świeckich mediów.
O rekolekcjach w Gdańsku wypowiedzieli się już niemal wszyscy. Ogromna większość katolickich publicystów potępiła księdza Rafała Jarosiewicza, który po jednym z dni misji dokonał spalenia przedmiotów i książek, które zdaniem uczestników niosły zagrożenie duchowe. I od razu posypały się na niego gromy. Uznano, że zachowywał się jak naziści (choć ci ostatni palili książki z bibliotek, a nie przyniesione przez ludzi, i chcieli zakazać dostępu do nich, czego duchowny nigdy się nie domagał), że nienawidzi wolności słowa itd. Problem polega tylko na tym, że w ten sposób przypisano księdzu poglądy i zachowania, których nie wykonał.
Znam i lubię ks. Rafała Jarosiewicza. Uważam, że w wielu kwestiach wykonuje dobrą robotę, w innych się z nim nie zgadzam. Palenie książek uważam za błąd, bo skojarzenia, jakie wywołuje ten czyn są drastyczne. W niczym jednak nie zmienia to faktu, że nie rozumiem komentatorów, którzy porównują jego czyn z tym, co zrobił Nergal. Dlaczego? Bo tak się składa, że ten ostatni zniszczył księgę świętą, szczególną dla miliardów ludzi, a ksiądz Jarosiewicz spalił książki, które święte dla nikogo nie są. No, chyba że ktoś uznaje, że dla niego źródłem wiedzy o transcendencji, modelu życia i działania pozostają książki o Harrym Potterze czy saga „Zmierzch”. Spalenie książek – nawet jeśli jest czynem nieroztropnym – nie jest zatem bluźnierstwem, a zniszczenie Biblii nim jest. I warto, by choć chrześcijanie o tym pamiętali.
Warto też przypomnieć, że rzeczy, jakie zostały spalone podczas owego „happeningu” nie zostały zgromadzone przez duchownego, ale przyniesione przez słuchaczy. To oni chcieli, by je zniszczyć, bowiem ich zdaniem są one szkodliwe dla ich, a także życia duchowego innych. Nie były to przy tym tylko książki, ale także karty tarota (sam je kiedyś spaliłem, bowiem z punktu widzenia wiary są rzeczywiście narzędziem szatana), maski i inne atrybuty magiczne. To jednak wielu komentatorom zdaje się umykać, tak jak umyka im fakt, że ze swoimi rzeczami każdy może zrobić, co chce, a jeśli mu to odpowiada to może je także spalić, co zresztą – w przypadku rzeczy związanych z magią czy okultyzmem – wprost polecają egzorcyści. Można się z tym zgadzać albo nie, ale trudno komentować wydarzenia, których istotnej treści, znaczenia i sensu zwyczajnie się nie zna.
Mam oczywiście świadomość, że palenie książek (a to się również po rekolekcjach w Gdańsku dokonało) rodzi bardzo negatywne skojarzenia. Kapłan, który decyduje się na zastosowanie tej formy działania, powinien mieć tego świadomość, a także rozumieć, jak odbiorą to ludzie. Dlatego nie sądzę, by akurat ta forma walki z okultyzmem i magią była najskuteczniejsza czy najbardziej roztropna. Zamiast palić, lepiej wyjaśniać, tłumaczyć, argumentować. Tak jest po prostu bezpieczniej.
Nie rozumiem jednak także katolickiej histerii wokół tego tematu. I mam wrażenie, że jednym z dowodów słabości intelektualnej i duchowej katolików w Polsce jest to, że najbardziej interesuje nas, co powiedzą o nas inni: antyklerykałowie czy liberałowie. Z czym im się coś będzie kojarzyć. To zaś, czy jakieś działanie jest słuszne czy nie – nie ma znaczenia. W istocie zaś tylko to ostatnie się liczy. Nawet jeśli to się komuś nie podoba.