- Nie zapomnij o nas – proszono mnie w Syrii
- Od redakcji
- Wszyscy jesteśmy Pokoleniem JP2!
- - pomoc dla młodych
- Indie Pomoc dla powodzian
- Szkoły im. Jana Pawła II
- Drodzy synowie ks. Bosko
- Pokłosie Salezjańskie u progu niepodległości
- Subiektywne postrzeganie rzeczywistości
- Zrozumieć świat nastolatka…
- Piękny, wolny i zbuntowany
- Trudności szkolne Zdolnych uczniów cz.1
- Spotkaliście już Jana Pawła III?
- Moja wdzięczność
- Dziesiątek nauczyciela
- Sens wkuwania dat
- Wiara ateistów
Wiara ateistów
Tomasz P. Terlikowski
strona: 29
„Do jakiej szkoły idzie Wasze dziecko?”. To pytanie, w związku z tym, że najstarsza córka właśnie osiągnęła wiek, w którym wypada wybrać sobie szkołę średnią, pada w moim i mojej żony kierunku coraz częściej.
Czy będzie ona odpowiednio prestiżowa? Czy pozwoli jej dostać się na dobre studia i zająć dobre miejsce w społeczeństwie” – te pytania kryją się zazwyczaj w tle tego pierwszego. A zadają je sobie nie tylko rodzice gimnazjalistów czy ósmoklasistów, ale także – to widać doskonale – dzieci dużo młodszych. Już w trzeciej, czwartej klasie część z nich jest obłożona korepetycjami, lekcjami dodatkowymi i zajęciami, które mają sprawić, że będą jeszcze lepsi, jeszcze skuteczniejsi na przyszłościowym rynku pracy. Wszystko oczywiście w imię lepszej przyszłości, która zaczyna się już dzisiaj. A ja za każdym razem, gdy stykam się z takim, rozpisanym na dziesięciolecie, wyścigiem szczurów, który zaczyna się już w podstawówce, wracam do własnych szkół. Mam z nich świetne wspomnienia. I podstawówka, i liceum to był cudowny czas. Tyle że kluczowa w nim wcale nie była nauka, a poznani ludzie, nauczyciele, którzy potrafili zafascynować przedmiotem, a czasem własną osobowością, koledzy i koleżanki, zabawa, szaleństwo i rozrabianie (czasem to się nawet obawiam, żeby moje dzieci nie dowiedziały się, jak wyglądały moje szkolne czasy), pierwsze miłości i fascynacje religijne. W całym tym natłoku wrażeń nie starczało mi często czasu na naukę. Moja kochana żona co jakiś czas wspomina, że moja mama dzwoniła do niej przed moją maturą (a poznałem ją równo pół roku przed tym kluczowym egzaminem) i prosiła, żeby wpłynęła na mnie i żebym zaczął się uczyć. Niestety, nawet moja obecna żona, a ówczesna dziewczyna, nie była w stanie tego zrobić. Korki? Nawet o nich nie słyszałem. Nauka po nocach? Wstyd się przyznać, ale też nie. Jeśli coś w nocy robiłem to raczej gadałem z przyjaciółmi, grałem na gitarze i podrywałem (oczywiście, zanim poznałem swoją żonę) dziewczyny. Czy przeszkodziło mi to w jakikolwiek sposób w życiu? Czy zatrzymało mój rozwój? Nie sądzę. I nie jestem jakimś szczególnie odosobnionym przypadkiem. Pewna moja znajoma jest znaną pisarką, w liceum wyrzucono ją ze szkoły za chroniczne wagarowanie, inna znana dziennikarka matury nie zdała, bo wciągnęły ją filmy, a wielu z moich kolegów, za których nauczyciele nie daliby złamanego szeląga, teraz jest naukowcami, biznesmenami czy świetnymi kapłanami itd., itp. Znam natomiast wielu ludzi, którzy w szkole wyłącznie się uczyli, mieli najlepsze stopnie i rzeczywiście przygotowywali się do klasycznego wyścigu szczurów i gdzieś po drodze wypadli z kolein, zboczyli z trasy i ani kariery nie zrobili, ani szczęścia w życiu nie znaleźli, ani nawet wspomnień z dzieciństwa nie mają. Po co o tym piszę? Czy zamierzam zniechęcać do inspirowania dzieci czy zachęcać do lenistwa, nieuctwa i obijania się? Broń mnie od tego Panie Boże. W ogóle nie o to mi chodzi. Nauka jest w porządku, a jej smak odkrywałem w czasie lekcji polskiego czy historii z moimi nauczycielami, a później jeszcze bardziej w czasie studiów. Ale ona nie jest jedynym elementem młodości, a dobra szkoła nie jest wcale gwarantem dobrego miejsca w wyścigu szczurów. O wiele ważniejsze jest to, czy przeżyjemy dzieciństwo i młodość, czy spotkamy fascynujących ludzi, czy nauczymy się szczęśliwego życia itd., itp. Pomóżmy przeżyć takie dzieciństwo naszym dzieciom, bo w wyścigu szczurów zdążą jeszcze wziąć udział. Nie musimy im tego fundować od najwcześniejszego dzieciństwa.