- Miłosierdzie w domu salezjańskim
- Od redakcji
- Tysiące młodych sług miłosierdzia
- SALEZJANIE mapie świata
- Odessa Modernizacja i ocieplenie budynku „Don Bosco”
- Peru Gdy marzenia stają się rzeczywistością
- Oblicza patriotyzmu
- Rachunek sumienia: Sposób na rozwój
- Z miłości do muzyki i Tatr – ks. Idzi Ogierman Mański (1900-1966)
- Sześć słów o miłosierdziu: „Będziemy ucztować i bawić się!”
- Poradnik małżeński Lepiej zapobiegać, niż gasić
- Elementy wychowawcze w biblijnej literaturze międzytestamentalnej cz.3
- Wychowanie przez wolontariat
- Znaleźć sposób
- W obliczu zagrożenia – prewencja
- Święta pamięć
- Cyfrowy smog, ukryty smok
- Bezobjawowy pro-life
- Żołnierz Niezłomny Kościoła
Poradnik małżeński Lepiej zapobiegać, niż gasić
Jacek Pulikowski
strona: 20
Jest wiele publikacji typu: poradnik dla małżeństw przeżywających najróżniejsze kryzysy. To ważne i pożyteczne. Mądre rady wprowadzone uczciwie i wytrwale w życie pomagają podnieść się z najgorszych nawet upadków i zagubień.
Dlaczego jednak małżeństwa niejednokrotnie szukają pomocy dopiero wtedy, gdy przeżywają poważny kryzys? Zwłaszcza my mężczyźni długo bronimy się przed myślą, że jest po prostu źle. Widzimy problem wyłącznie w żonie – jak ma problem to niech idzie do psychologa, psychiatry, terapeuty. Przecież ja jestem w porządku, ja nie mam problemu. To typowe wypieranie przez mężczyzn faktu zaistnienia problemu małżeńskiego dość łatwo wytłumaczyć. Po pierwsze mężczyźni naprawdę słabiej od kobiet postrzegają problemy w relacjach międzyludzkich; po drugie przyznanie się do faktu zaistnienia problemu jest swoistą „ujmą na honorze”. Skoro mam problem, to znaczy, że sobie nie radzę, nie potrafię go rozwiązać, co ze mnie za mężczyzna albo wręcz: jestem... głupi. Nie, na to nie mogę sobie pozwolić. To żona ma problem...
● ● ●
Nie neguję potrzeby pomagania małżeństwom w kryzysie, jednak chciałbym się pochylić nad problemem, co robić, by do kryzysu nie doszło. W myśl strażackiego hasła: lepiej zapobiegać, niż gasić. By poważnie potraktować temat, trzeba najpierw postawić diagnozę: dlaczego dochodzi do kryzysów w małżeństwach. Nie sposób oczywiście opisać wszystkich przyczyn, ale pewne ważniejsze i często występujące warto chociaż wymienić. Ostatecznie o życiu człowieka (wierzącego) decydują trzy czynniki: rozum, wola i łaska (odrzucający Boga na własne życzenie z darmowej łaski rezygnuje. Szkoda). Rozum ma pomóc rozpoznać, co jest dla człowieka dobre i pożyteczne (tu na ziemi i z punktu widzenia wieczności), wola umożliwia realizację dobrego, nawet trudnego (dobry zawsze jest trudny) planu życia, a łaska wspiera tam, gdzie sił ludzkich najzwyczajniej nie starcza. Od razu muszę dodać, że doświadczenie ponad 30 lat działalności w poradnictwie rodzinnym pokazuje jednoznacznie, że ci, którzy naprawdę trzymają się Boga, Jego przykazań, modlitwy (zwłaszcza wspólnej, małżeńskiej), praktyk religijnych i sakramentów po prostu do poważnych kryzysów nigdy nie dochodzą. Owszem miewają najróżniejsze trudności, lecz zazwyczaj pokonywanie ich jeszcze bardziej cementuje więź małżeńską. Wierzący wiedzą, że jest to tak naprawdę oczywiste. Wręcz jednoznacznie opisane w Piśmie Świętym w przypowieści o domu na skale. Gdy dom zbudowany jest na skale, to co prawda uderzą na niego wichry i nawałnice, ale dom się ostoi, bo na skale jest zbudowany. W innym miejscu czytamy: skałą jest Chrystus. Powiem więcej, gdy małżeństwo przeżywa kryzys, zwykle poprzedzony oddaleniem się od Boga i Jego przykazań, to naprawa jest istotnie uzależniona od powrotu do Boga. Spowiedź, wspólna modlitwa, peł- ne uczestnictwo we mszy św. (komunia święta) działają nieraz jak cudowny balsam na rany małżonków. Im bardziej „przytulą się” do Pana Boga na etapie naprawiania małżeństwa, tym szybciej i pewniej powstają z upadku. Zaznaczam, że powyższe stwierdzenia nie są pochodną mojej pobożności, a w oczywisty sposób wynikają z praktyki życiowej. (Podstawą do takiego twierdzenia są rozmowy w poradni małżeńskiej z tysiącami małżeństw przeżywającymi najróżniejsze kryzysy). Ten fakt zwykle negują (a nawet wyszydzają) niewierzący, jednak nie przestaje być niepodważalnym faktem. (Kto ma uszy niechaj słucha! A kto ma wiarę i rozum niech korzysta).
● ● ●
Przejdźmy do bardziej szczegółowej diagnozy. Co, poza odejściem od Boga i przykazań, jest najczęstszą przyczyną kryzysów małżeńskich? Można tu wymienić kilka elementów. Po pierwsze fałszywa, lub skrajnie niezgodna, wizja miłości małżeńskiej i rodziny u obojga małżonków. Po drugie niedojrzałość uniemożliwiająca budowę miłości, dojrzałej więzi osobowej. Dalej nie- świadomość różnic pomiędzy kobietą i mężczyzną, będąca podstawą nieporozumień i rozlicznych pretensji, łącznie z oskarżaniem o złą wolę. Kolejno trzeba by wyliczyć sferę seksualności, w której oczekiwania i wyobrażenia obojga są często nie do pogodzenia. Wniesione w małżeństwo wcześniejsze doświadczenia seksualne, doświadczenia z pornografią, samogwałtem, antykoncepcja czy nawet aborcja, a w końcu zdrady małżeńskie powodują trudno gojące się rany i są poważnym zagrożeniem dla miłości małżeńskiej. Dalszą przyczyną trudności w małżeństwie jest zaniedbanie troski o to, by małżonkowi ze mną było... po prostu dobrze, miło i przyjemnie. Troska ta na etapie zakochania, imponowania sobie i zdobywania przychodzi naturalnie, niejako bez wysiłku. Gdy zaczyna się proza życia, przychodzi zmęczenie, niewyspanie, stresy, zwykła codzienność, wówczas łatwo jest zaniedbać troskę o dobre samopoczucie współmałżonka. Chodzi tu także o dowartościowanie żony w jej kobiecości, a więc docenienie piękna i dobra, jakie stanowi sobą i jakie rozsiewa wokół swoją działalnością. Kobieta wtedy czuje się kochana i to jest dla niej tak naprawdę najważniejsze. Mężczyzna z kolei pragnie być doceniony za swoją mądrość, sprawność, odpowiedzialność. Pragnie czuć się ważny i szanowany. Problem potęguje sytuacja, gdy mężczyzna nie czuje się w małżeństwie najlepiej i w „odwecie” traktuje żonę coraz gorzej. Niewidoczna spirala coraz gorszego wzajemnego traktowania się małżonków dotyka wiele małżeństw. Osobnym, bardzo bolesnym, problemem jest nieżyczliwe traktowanie rodziny współmałżonka, zwłaszcza mamy, z którą więzi emocjonalne są zwykle najsilniejsze. Złe relacje z teściami potrafią zniszczyć najlepiej zapowiadające się małżeństwo. Niezależnie od tego, czy teściowa postępuje wzorowo czy jest (a bywa i tak) nieznośna, należy jej się życzliwość choćby z tytułu tego, że wspólnie z mężem i... Bogiem przekazała życie współmałżonkowi. I wreszcie ostatnie źródło kryzysów to nieumiejętność komunikacji. Rozmowy, która buduje więź. Która nie jest koncertem życzeń i wzajemnych pretensji i wypominań, a życzliwym wsłuchiwaniem się w problemy współmałżonka i próbą zaradzenia im. Praktycznie dobra życzliwa rozmowa jest najsilniejszym narzędziem służącym zarówno budowie pięknej więzi małżeńskiej, jak i odbudowie jej w przypadku kryzysu.
● ● ●
Wymienione problemy są po prostu ważne. Rozwiązanie któregoś zaowocuje lepszym nastrojem w małżeństwie. Ważne, by zaczynać nie od słów, obietnic i zapewnień, a od konkretnych czynów. W słowa można nie wierzyć (zwłaszcza po wielu zawodach), jednak czyny przemawiają silniej. Jeśli będą wypełniane z miłością i wytrwale, bez zniechęcenia, to zawsze przyniosą efekty. I to efekty podwójne. Osoba „atakowana” dobrymi czynami prędzej czy później musi uznać ich prawdziwość, wymowę. Oczywiście przy silnym zranieniu ten proces jest długi. Drugim efektem (nie mniej ważnym) jest przemiana osoby dobrze czyniącej. W dziele Osoba i Czyn Karol Wojtyła mówi, że czyny dobre przechodzą na sprawcę, że czyny zewnętrzne się uwewnętrzniają. Zawsze dobrze czyniący przez swe czyny staje się lepszym człowiekiem. Osiągnięta choćby minimalna poprawa relacji małżeńskiej powinna być z radością przyjęta. Daje bowiem choćby iskierkę nadziei, że jeszcze nie wszystko stracone, że jeszcze wszystko da się naprawić. Drobny nawet sukces uskrzydla i jeżeli skrzydeł sobie nawzajem małżonkowie nie będą podcinać, to ten malutki sukces może być początkiem prawdziwej odmiany. Oczywiście na lepsze! Życzę tego wszystkim małżeństwom. ▪