- Cuda wychowawcze, które na zawsze zmieniają życie wielu ludzi młodych
- Od redakcji
- W tej rodzinie na pierwszym miejscu jest Bóg
- Dopalacze MOGĄ ZABIĆ nasze dzieci
- Wychowanie najskuteczniej dokonuje się przez świadectwo
- Zamknięcie szkoły organistowskiej w Przemyślu
- Sześć słów o miłosierdziu: „Ucałował go”
- Bajka o uczuciach
- Poradnik malżeński
- Elementy wychowawcze w biblijnej literaturze międzytestamentalnej cz.2
- Jak pomóc dziecku w zdrowym odżywianiu?
- Moc imienia
- Od zawsze w ludzkim sercu
- List do ks. Bosko (fragment)
- Cyfrowy smog
- Księża nie muszą być fajni
W tej rodzinie na pierwszym miejscu jest Bóg
Grażyna Starzak
strona: 4
Prezydent Andrzej Duda przyznaje, że bez wiary i rodziny nie byłby tym, kim jest – to piękne świadectwo, które zapewne ucieszyło Państwa…
Janina Milewska-Duda: – Ucieszyło, to prawda, bo dla nas na pierwszym miejscu jest Bóg. My – mam na myśli całą naszą rodzinę – z Panem Bogiem cały czas budujemy nasze życie. Każdy z nas idzie swoją ścieżką, ale te ścieżki są bardzo blisko siebie, bo to drogi do Pana Jezusa. To Pan Jezus nas prowadzi…
Jan Duda: – My to wynieśliśmy z rodzinnych domów – być na co dzień w kontakcie z Bogiem. Tego uczyliśmy też nasze dzieci – zaproście Pana Jezusa do siebie, będzie wam dużo lżej. To jest bardzo pragmatyczne podejście do życia, bo ja twierdzę, że Pan Bóg okazał nam miłosierdzie, dając wiarę. Bez wiary byłoby nam dużo ciężej żyć. Uczyliśmy dzieci, że jeśli się trzymamy Pana Boga to życie ma sens bez względu na to, co się w tym naszym życiu dzieje, co się zdarzy. Dbaliśmy o to, żeby dzieci się modliły, żeby traktowały niedzielną mszę jak ucztę dla ducha, a nie obowiązek. Dlatego bardzo nas ucieszyła cytowana przez panią wypowiedź syna. Ze strony córek też mamy sygnały, że z Panem Bogiem budują swoje życie.
Prezydent Andrzej Duda niechętnie udziela wywiadów. Dał się namówić dziennikarzom na rozmowę 23 czerwca, w Dniu Ojca. Powiedział wtedy, wspominając swoje dzieciństwo, że często wraca myślami do tamtych lat i chwil spędzonych z tatą i rozmów z nim. Przyznał, że ojciec zawsze traktował go poważnie…
Jan Duda: – Odnosząc się do słów Andrzeja, muszę wyznać, że dla mnie kontakt z dziećmi, wychowanie, mimo że byłem młodzikiem, kiedy urodził się Andrzej, to była wielka radość. To była wręcz moja pasja – obserwować, jak małe dzieciątko, które jeszcze niewiele wie o świecie, zaczyna ujawniać swoją duszę, swoją indywidualność.
Janina Milewska-Duda: – Dopóki Andrzej był niemowlakiem głównie ja się nad nim pochylałam, zajmowałam. Jaś oczywiście był moim pomocnikiem, ale fizycznym, od prania pieluch. Natomiast później, gdy dzieci były starsze, główny ciężar wychowania spadł na męża. Jaś bardzo dużo z dziećmi rozmawiał, szczególnie z Andrzejem, bo Ania urodziła się osiem lat później. Ja jestem mniej rozmowna. Poza tym wydawało mi się, że większy wpływ na syna powinien mieć ojciec. Nie chciałam, żeby Andrzej był, hm… zniewieściały…
Traktować dziecko poważnie i rozmawiać, rozmawiać i jeszcze raz rozmawiać. To ważna wskazówka dla rodziców …
Jan Duda: – W mojej opinii, bardzo dużym błędem jest „infantylizacja dzieci”, że się tak wyrażę, czyli traktowanie ich jak istotek, które, ot tak sobie można zbyć byle słowem. Trzeba traktować dziecko jako pełnego człowieka, tyle że mało doświadczonego. To dziecko ma przecież swój świat, w tym świecie próbuje się zmieścić, oczekuje od rodziców, żeby byli jego przewodnikami w dorastaniu.
Janina Milewska-Duda: – My mamy bardzo otwarte dzieci, które dużo nam mówiły o swoich sprawach. Tak nam się przynajmniej wydawało. Oczywiście, w pewnych sprawach córki częściej zwracały się do mnie. Andrzej mnie mówił to, co mówi się mamom, kobietom. Z Jasiem rozmawiał po męsku.
Jan Duda: – Po męsku, czyli problemowo, np. jak można się zachować w konkretnej sytuacji, w konkretnym miejscu, w szkole, w teatrze, w domu kolegi. Dla mnie bardzo ważne było, żeby poprzez te rozmowy uczyć dzieci odpowiedzialności za siebie. Ode mnie w dzieciństwie wymagano pełnej odpowiedzialności za to, co robię. Nikt mnie nie kontrolował i – jak się potocznie mówi – wyrosłem na ludzi. Ja też starałem się, żeby dzieci rosły w tym przeświadczeniu, że muszą się same kontrolować. Oczywiście, w tych rozmowach była też mowa o tym, co będzie, jeśli nie spełnią tych oczekiwań…
A co by wtedy było Panie Profesorze?
Jan Duda: – Starałbym się ich w inny sposób przekonywać do moich racji, żeby „wzmocnić opłacalność” takiej postawy…
W jaki sposób?
Janina Milewska-Duda: – Poprzez rozmowy oczywiście. My bardzo dużo rozmawialiśmy ze sobą. Z małym Andrzejem przez 10 lat mieszkaliśmy w hotelu asystenckim. W jednym małym pokoiku z maleńką łazienką. W sumie 9,5 metra kwadratowego. W takich warunkach nie można odejść od siebie daleko. Nie tylko w sensie przestrzennym. Cały czas były więc rozmowy. Cały czas wsłuchiwaliśmy się jeden w drugiego. Dziecko też w tych rozmowach uczestniczyło.
„Tato zawsze miał dla mnie czas. Szczególnie miło wspominam spacery i jazdę na rowerze z tatą. Pamiętam, jak sadzał mnie w wiklinowym koszyczku przypiętym do swojego roweru i woził mnie w nim” – opowiadał obecny prezydent. Mieć zawsze czas dla dzieci – to kolejna wskazówka dla rodziców. W Państwa przypadku to chyba nie było łatwe. Nie mieliście w Krakowie krewnych, pracowaliście intensywnie naukowo. Mimo to zawsze mieliście czas dla swoich dzieci…
Jan Duda: – Dzieliliśmy się obowiązkami. Żona miała na głowie dom, ja miałem dziecko, dzieci. Wszystkie obowiązki można pogodzić. Wbrew pozorom dziecku nie trzeba poświęcać aż tak wiele czasu. Ważne jest to, żeby, gdy przychodzi i o coś pyta, zawsze sensownie i poważnie na pytanie odpowiedzieć.
Janina Milewska-Duda: – U nas nigdy nie było tak, żeby dziecko przyszło, stawiało pytania, a my machamy ręką, mówiąc „nie teraz, nie mam czasu”. Zawsze w takiej sytuacji przerywaliśmy naszą pracę dla dzieci. Oni byli ciekawi świata i ludzi. Szczególnie Andrzej, który wychowywał się wśród dorosłych i był dość otwarty, śmiały. Czasem znajomi strofowali go, żeby niepytany, nie włączał się w nasze rozmowy.
Jan Duda: – Dziecko podpatruje dorosłych. Chce być takie jak oni. Dlatego tak ważny jest ten dobry przykład, który „idzie – z góry”. Pamiętam, że gdy Andrzej miał bodaj cztery latka i jadąc do rodziców kupiliśmy mu bilet, bo już nie przysługiwało mu prawo do bezpłatnego przejazdu autobusem PKS, był tak dumny, że podchodził do pasażerów i powtarzał: „ja już jadę na bilet”…
Pan Profesor w jednym z wywiadów powiedział, że dzieciom przekazywaliście te same wartości i obraz świata, w których Was wychowano. Żeby byli mądrymi, dobrymi i zdrowymi ludźmi. Czy wszystko, co zamierzaliście w sferze wychowawczej, udało się zrealizować, czy też były jakieś drobne porażki?
Jan Duda: – Efekt wychowania jest zawsze w rękach Pana Boga. To, że my z żoną tych porażek raczej nie mieliśmy, to też Jego łaska. Zawsze uważałem i mówiłem, że rodzice powinni robić wszystko, żeby dziecko wyrosło na mądrego, dobrego, zdrowego człowieka. Czasem, ktoś dopytywał: „A religijnego?”. Odpowiadałem, że jak jest mądry to musi być religijny, bo wie, że inaczej zginie w życiu. Mądrość jest czymś nadrzędnym, bo mądry to znaczy dobry, mądry wie też, że powinien zadbać o zdrowie, żeby mieć siły do działania, do służenia ludziom, by coś zrobił w życiu, coś osiągnął. W tym miejscu muszę dodać, że ja mam największą satysfakcję wtedy, kiedy słyszę czy widzę, że nasze dzieci cieszą się szacunkiem. Bo to, że syn jest prezydentem, jest tylko zrządzeniem Boga. Nie wychowuje się dzieci na konkretny urząd czy stanowisko, tylko przygotowuje się je do działań na określonych zasadach. Im te zasady są bardziej bezkompromisowe, tym trudniej jest osiągnąć cel, ale nasze dzieci wiedzą, że opłaca się żyć uczciwie, opłaca się budować zaufanie otoczenia tym, że się wypełnia zobowiązania, że się służy Bogu i ludziom.
Janina Milewska-Duda: – W naszym domu, w naszej rodzinie ta „służebność” była szczególnie akcentowana. Staraliśmy się zauważać ludzi, którym trzeba było pomóc. Nasze dzieci widziały to, uczestniczyły w pomocy biednym czy niepełnosprawnym. Pochylenie się nad drugim człowiekiem było u nas czymś normalnym. Na wakacje na przykład, które zwykle spędzamy nad polskim morzem, zabieraliśmy niepełnosprawną siostrzenicę. W tym roku, pomimo że jest to już 35-letnia panna, też była z nami na wakacjach. W naszej rodzinie szeroko pojętej jest i zawsze była atmosfera wzajemnej pomocy. U nas nie ma żadnych kłótni, żadnego obrażania się. Ani z mojej, ani z Jana strony. Wręcz przeciwnie, bardzo lubimy się spotkać całą rodziną, w dużym gronie. I myślę, że to się nie zmieni.
Wiem, że nigdy nie stawialiście Państwo swoim dzieciom wygórowanych wymagań co do nauki. Nauka, edukacja, to jednak ważna rzecz. Jak zatem zmotywować dzieci, młodzież do poszerzania wiedzy i swoich zainteresowań?
Jan Duda: – To fakt, że nie stawialiśmy wysokich wymagań dzieciom co do ocen w szkole. Jeśli chodzi o ten temat, kluczowym pojęciem jest talent i obowiązek oddawania talentów. Naszym dzieciom staraliśmy się podpowiedzieć, że muszą wyczuć, jakie mają talenty i stosownie do tych talentów wymagać od siebie, żeby te talenty były pomnażane. Ale pomnażanie nie polega w tym przypadku na tym, żeby mieć same piątki w szkole. Piątkę powinno się mieć z religii i z języka polskiego, bo to są fundamentalne przedmioty. Reszta – w miarę talentów. Jak masz talent musisz się więcej nauczyć, ale tu nie chodzi o oceny, tylko o samą ideę. Staraliśmy się też nie narzucać dzieciom zainteresowań, ale sporo rozmawialiśmy o wyborze zawodu, tak od strony predyspozycji, jak i życiowej praktyki. Nasze dzieci same wybierały sobie szkoły średnie, potem kierunek dalszej edukacji. Wybrały ambitnie, bo wiedziały, że pogłębiając wiedzę w przedmiotach, do których mają najlepsze predyspozycje, będą miały większe możliwości zwrotu tych talentów.
Janina Milewska-Duda: – Proszę nie myśleć, że pozwalaliśmy dzieciom nic nie robić, bo są zdolne. To nie tak. My po prostu nie chcieliśmy, żeby miały zbyt wygórowane ambicje, chore ambicje, bo to potem rodzi inne, brzydkie cechy, np. zazdrość, że ktoś może być lepszy od nas. Tego nie chcieliśmy…
Jan Duda: – Dodałbym, że zmysł konkurowania to też jest talent, tylko trzeba go umiejętnie wykorzystać. Tak to przedstawialiśmy naszym dzieciom.
Mamy październik. To miesiąc Różańca Świętego. Wiem, że ta modlitwa jest Państwu bardzo bliska. Pamiętam, że po katastrofie smoleńskiej w jednej z gazet ukazała się fotografia pana prezydenta Andrzeja Dudy, który modlił się na różańcu przy trumnie śp. pani Marii Kaczyńskiej…
Janina Milewska-Duda: – Mamy to zdjęcie. Wisi na ścianie oprawione w ramkę. Dla mnie i męża modlitwa różańcowa jest bardzo ważna. Będąc w wieku około 30 lat miałam sen, który w szczegółach pamiętam do dziś. Krótko mówiąc, jego treść była taka, że różaniec, który dostałam od kogoś, jako największy skarb, uchronił mnie przed niebezpieczeństwem. Bardzo przeżywałam ten sen. Od tego czasu codziennie mówię różaniec.
A dzieci Państwa, jak przyjmowały tę modlitwę, która wśród młodych nie jest zbyt popularna…
Janina Milewska-Duda: – Od wczesnego dzieciństwa obserwowałam, jak mama i babcia odmawiały różaniec, ale nie pamiętam, czy wtedy uczestniczyłam w tej modlitwie. Dzisiaj, gdy na różańcu odmawiam nowennę pompejańską zwaną „nie do odparcia”, czuję, że daje mi to siłę. Mój mąż twierdzi, że dzieciom jest trudno zrozumieć tę modlitwę, ale nasze dzieci nie uchylały się różańca, który każdego roku w październiku odmawialiśmy razem codziennie, jak też w szczególnych okolicznościach, np. przy zmarłych bliskich, znajomych.
Jan Duda: – Różaniec to jest modlitwa, do której się dorasta. Młodzi ludzie mają sceptyczne podejście do tzw. paciorków, czyli modlitw, które się zna na pamięć i się powtarza. Zrozumienie sensu tych modlitw wymaga czasu, bo człowiek, zwłaszcza młody, uważa, że jest wolny i jak ma Boga w sercu to lepiej modlić się na swój sposób, np. porozmawiać z Nim po cichutku. Tymczasem rozmowa po cichutku wymaga bardzo dużej dyscypliny myślenia, powiedział- bym – odpowiednich predyspozycji, bo dla mnie – na przykład – trudno jest utrzymać przez dłuższy czas kierunek myśli bez ich werbalizacji. Różaniec zaś, jako czynność również fizyczna, bardzo pomaga nam koncentrować się wokół refleksji religijnej, ale to dostrzega się dopiero później. Ja do różańca dorosłem pod wpływem św. Jana Pawła II. Bo cały czas zastanawiałem się, jaki jest powód, dla którego taki człowiek, tak zajęty, ma czas na to, żeby odmawiać różaniec. Okazuje się, że różaniec to jest wspaniałe lekarstwo, to jest relaks dla człowieka zajętego. Ja na modlitwę różańcową wykorzystuję każdą wolną chwilę. Np. w samochodzie, stojąc w korku na ulicy. Dzięki temu przestałem się irytować, że w tak bezsensowny sposób tracę czas. ▪