- Nie urodziliśmy się, aby zastanawiać się nad sobą
- Od redakcji
- W szkole prawdy
- Francja Salezjańska nadzieja dla dzieci Romów
- Peru Musisz poznać go lepiej
- Madagaskar Dożywianie biednych dzieci
- Nigeria Lekcja Bożej obecności
- Sumienie to nasz wewnętrzny GPS
- Jak drzewa targane na wietrze
- Ksiądz Tadeusz Hoppe. Duszpasterz Polaków w Związku Radzieckim.
- Chrześcijańskie rozumienie grzechu
- Sumienie powinno się ciągle uwrażliwiać
- Szacunek; cnota rodzinna
- Tata pod łóżkiem
- Synu mój, słuchaj napomnień ojca
- Jak wychowywać dzieci do prawdomówności?
- Lekcja 9 Temat: Nauczyciel jest sługa prawdy.
- W służbie prawdy
- Zbliżyć się do światła
- Cudzołóstwo duchowe
- Czytajmy dzieciom Sienkiewicza
Jak drzewa targane na wietrze
Łukasz Nowak
strona: 14
Przez dom sióstr salezjanek w Pogrzebieniu w ciągu dziewięciu lat przeszło ponad sto dzieci. Ich rodziny nie mogły im zapewnić ani utrzymania, ani wychowania. W swoim domu dają im schronienie, wychowują na uczciwych ludzi i uczą życiowej zaradności.
Siostry salezjanki pojawiły się po raz pierwszy w Pogrzebieniu (pow. raciborski) po II wojnie światowej. Ówczesny biskup katowicki Stanisław Adamski poprosił je, by kontynuowały pracę, rozpoczętą przez księży salezjanów w międzywojniu. Siostry przejęły szkołę oraz zorganizowały oratorium dla miejscowych dzieci. W 1946 roku otwarto tam także pierwszy na ziemiach polskich nowicjat salezjanek.
Miejsce dla każdego
Wielofunkcyjna Placówka Opiekuńczo-Wychowawcza im. Sługi Bożej Laury Meozzi powstała w 2005 roku i była pierwszym tego rodzaju ośrodkiem w powiecie. – Władze uważały, że nie potrzeba budować domu dziecka, bo posiadają umowy z przeszło setką rodzin zastępczych – wyjaśnia s. Rozalia Teresa Krzyżewska, dyrektorka placówki. Problemy zaczęły się wtedy, gdy przygarnięte dzieci zaczynały dorastać. Wówczas duża część rodziców zastępczych rozwiązywała umowy i pozbywała się podopiecznych. – Powiat zaczął potrzebować takiej placówki – dodaje.
Budynek, w którym miał powstać dom dziecka, należał już wcześniej do sióstr salezjanek. Wymagał jednak remontu, gdyż znajdowały się w nim pomieszczenia gospodarcze. Prace rozpoczęto w styczniu 2005 r. i trwały do jesieni. Placówkę otwarto wraz z początkiem nowego roku szkolnego. Nie była jednak w pełni gotowa. – Stopniowo, z pomocą wychowanków, porządkowaliśmy i urządzali otoczenie – mówi siostra Teresa. – Posadziliśmy tuje, zrobiliśmy ogródek warzywny i kwietniki.
Do nowo otwartej placówki przyjęto 15 wychowanków, z czego połowa pochodziła z rodzin zastępczych, które pozbyły się swoich podopiecznych. Przez dom sióstr salezjanek w ciągu dziewięciu lat przeszło ponad sto dzieci. – Bywało, że jednocześnie mieliśmy nawet dwudziestu ośmiu wychowanków – informuje s. Teresa. Zdarzało się, że do pogrzebieńskiego ośrodka kierowano ośmioro rodzeństwa. Siostry opiekują się obecnie 32 wychowankami, najmłodszy z nich ma cztery lata. Nad dziećmi czuwa czternaście pracowników, w tym pięć sióstr salezjanek. W placówce zawsze jest jedno wolne miejsce w razie nagłego wypadku.
Lokalni dobrodzieje
Siostry salezjanki są wspierane przy prowadzeniu ośrodka zarówno ze strony władz powiatu, jak i jego mieszkańców. – Pewnego dnia przyszedł do mnie pan Bernard Łopacz, architekt z Raciborza, który zaproponował otworzenie drugiej placówki opiekuńczej w domu po jego zmarłej matce – przyznaje siostra Teresa. – Obiecał, że za własne pieniądze wyremontuje mieszkanie, jeśli je przyjmiemy.
Do otwarcia drugiego domu przyczynili się także lokalni przedsiębiorcy, którzy zorganizowali charytatywny koncert „Gwiazdka Serc”. Za zebrane pieniądze zakupili dwie pralki, zmywarkę, mikrofalówkę i lodówkę do nowej placówki sióstr.
Ośrodek w Raciborzu otwarto w 2012 roku i od razu zamieszkało w nim ośmioro podopiecznych. – Nasz drugi dom traktujemy jako mieszkanie usamodzielniające – wyjaśnia s. Teresa. – Mieszkają tam jedynie starsi wychowankowie, od 15 lat wzwyż. Uczą się w nim zaradności, potrzebnej w życiu. Sami sprzątają dom, pielęgnują ogród, a w weekendy gotują obiady. Oczywiście cały czas są pod opieką wychowawcy. W ciągu dnia jest to pracownik świecki, natomiast na noc przyjeżdża do nich jedna z sióstr.
Troska o warunki
Dzieci mieszkające u sióstr salezjanek pochodzą najczęściej z biednych domów, które nie były w stanie zapewnić im odpowiednich warunków. – Niestety, w ostatnich latach wzrasta liczba rodzin dysfunkcyjnych – mówi s. Teresa. – Wynika to z bezrobocia w powiecie. Część osób szuka pieniędzy za granicą, ale nie wszystkim się to udaje.
Dzieci trafiają do ośrodka z brakami w wychowaniu i edukacji. – Nie wszystkie jednak przychodzą głodne – przyznaje s. Teresa. – Czasami nie mają odpowiedniego punktu odniesienia, bo na przykład pochodzą z rodzin, w których jest jedna matka i wielu ojców.
Siostry salezjanki starają się zapewnić odpowiednie warunki swoim podopiecznym, lecz wolą, by wychowywali się w rodzinach. – Dzieci z reguły mają gdzie wracać – dodaje s. Teresa. – Jeśli jest możliwość powrotu do rodzinnego domu, to jesteśmy za tym, by wracały. Jednak często środowisko domowe jest niepewne. Bywało tak, że dzieci wracały do rodziny, a po roku były ponownie odsyłane do nas. Z tego powodu współpracujemy z kuratorami, którzy najlepiej wiedzą, czy warunki w domu rodzinnym uległy poprawie.
Czekają na słówko
Oprócz rozwoju umysłowego i fizycznego, siostry dbają także o duchowość swoich podopiecznych. – W naszej placówce za zgodą rodziców pomagamy dzieciom wypełniać obowiązki religijne – mówi s. Teresa. – Przede wszystkim łączymy je z parafią – dodaje. Siostry uczęszczają z wychowankami do kościoła w niedziele i dni świąteczne. Część nabożeństw odprawiają u siebie. – Praktykujemy także wieczorne modlitwy oraz słówko – mówi siostra. – Dzieci tak się już do tego przyzwyczaiły, że po kolacji siadają i czekają na to, co im dzisiaj powiemy.
Głównym zadaniem sióstr jest przygotowanie dzieci do przyszłego samodzielnego życia. Chcą, żeby podopieczni umieli o siebie zadbać i poradzili sobie z wszelkimi trudnościami. Uczą ich życiowej odpowiedzialności i zaradności na przykładzie codziennych domowych czynności.
Siostry cieszą się, kiedy ich podopieczni biorą sobie do serca ich nauki. – Pewnego dnia przyszedł do nas jeden z naszych byłych wychowanków. Chciał z nami porozmawiać o tym, jak mu się teraz wiedzie. W pewnym momencie powiedział, że chce radzić sobie w momentach próby jak drzewo targane na wietrze. Zaskoczyło mnie to, że pamiętał dokładnie te słowa, które usłyszał u nas w ośrodku – opowiada s. Teresa.
Siostry salezjanki postrzegają swoją działalność w Pogrzebieniu jako misję na rzecz lokalnej społeczności. – Jesteśmy na usługach samorządu powiatowego i staramy się robić to, co do nas należy – mówi s. Teresa. – Przede wszystkim prowadzimy naszych wychowanków do Chrystusa. On będzie wiedział, jak uregulować ich sprawy – dodaje. ■