- Kiedy mówię, że oddaję wam wszystko, to znaczy, że nic nie zatrzymuję dla siebie
- Od redakcji
- Jak wybrać najlepsze gimnazjum
- Bangladesz Adoptuj miłość
- Bangladesz. Szkoły w wiosce Khonjonpur
- Boliwia. Nasi wolontariusze
- Misja ojca
- Biblia podręcznik życia i wychowania
- Biblia i dzieci
- Szkoły katolickie: perspektywy i wyzwania
- Budowanie świata opartego na Ewangelii
- Szkoła księdza Bosko
- Święty Józef – ojciec i wychowawca na nasze czasy
- Diabeł tkwi w kulturze
- Módlmy się za papieża
Szkoła księdza Bosko
ks. Marek Chmielewski salezjanin
strona: 18
Jak powinna wyglądać szkoła salezjańska w epoce niżu demograficznego, walki o ucznia, oderwania kształcenia od wychowania, gotowości oddania nawet dużych pieniędzy za dobry start dziecka w życiową karierę?
Nie była to jednak szkoła zajmująca się tylko religią. Ona wprowadzała w świat, w życie, uczyła poruszać się w codzienności, radzić sobie wśród ludzi, uczciwie realizować obowiązki.
Ksiądz Bosko odpowiedziałby, że powinna być jak Oratorium. On sam rozpoczął prowadzenie pewnego rodzaju szkoły wtedy, gdy Oratorium znalazło stałą siedzibę najpierw w szopie, a potem w wynajmowanych pokojach domu Pinardiego. Tam były ławki i stół. Tam też wieczorem był czas, aby uczyć niektórych chłopców czytania, pisania i rachunków. To były narzędzia niezbędne do tego, aby poradzić sobie w pracy: przeczytać i podpisać umowę, rachunek, oszacować należną tygodniówkę, policzyć wypłatę. Z czasem ks. Bosko zaczął w skromnych domowych warunkach przekazywać chłopcom tajniki zawodów, jakich sam nauczył się w młodości. Wspólnie próbowano coś uszyć, naprawić buty, zrobić nowe okładki do starej książki, nakryć biedny stół, przygotować kawę, podać z gracją skromny obiad. Ks. Bosko dzielił się też z chłopcami znajomością łaciny i francuskiego. Niektórzy odkrywali przy nim talenty śpiewacze, inni z powodzeniem chwytali za skrzypce. To była pierwsza szkoła ks. Bosko. Z naszego punktu widzenia była nieco dziwna. Miała bowiem siedzibę w domu. Niektórzy chłopcy przecież nocowali tam, gdzie się uczyli, wielu spożywało tam posiłki, korzystało z możliwości umycia się, odbierało od Mamy Małgorzaty wyprane i pocerowane ubrania. To był dom ks. Bosko. Też dziwny. Wystarczyła chwila, aby przedzierzgnął się w prawdziwy kościół. W szopie Pinardiego chłopcy uczestniczyli w mszy św., słuchali kazań, odbywali katechezę, modlili się i spowiadali. Chwilę później kościół stawał się podwórkiem. W szopie i wokół niej odbywały się próby śpiewu i teatru, grano przedstawienia, organizowano przeróżne zabawy. Tak wyglądało Oratorium. Ponieważ szkoła była jego integralną częścią, służyła nie tylko kształceniu, ale wpisywała się w realizację zasadniczego celu Oratorium, jakim było zbawienie młodzieży. Nie była to jednak szkoła zajmująca się tylko religią. Ona wprowadzała w świat, w życie, uczyła poruszać się w codzienności, radzić sobie wśród ludzi, uczciwie realizować obowiązki. Poprzez ścisłe, ale spontaniczne, naturalne powiązanie religijności z nauczaniem i przygotowaniem zawodowym oferowała w rzeczy samej wychowanie całościowe, integralne. Ks. Bosko ujmował to lapidarnie: „Wychowuję dobrych chrześcijan i uczciwych obywateli”. Co ciekawe, ze względu na obecność zabawy, ciekawych propozycji spędzania wolnego czasu, radości, spontanicznej wolności, szkoła ks. Bosko nie ciążyła młodym. Naturalnie odpowiadała ich inklinacjom, potrzebom, brała pod uwagę nie tylko to, co muszą umieć i wiedzieć, ale też to, co lubią. To była szkoła z klimatem. Obecność Mamy Małgorzaty, księży przyjaciół ks. Bosko, kleryków, zaprzyjaźnionych świeckich nauczycieli, majstrów, kucharek i krawcowych sprawiała, że w szkole ks. Bosko było jak w domu, pachniało obiadem, praniem, porządkami, zainteresowaniem okazywanym każdemu, pachniało domem. Z takiego domu się nie uciekało. Kto dziś tak myśli o szkole? Kto miałby tyle determinacji i odwagi? Czy dziś szkoła może być jak Oratorium ks. Bosko? Co robić, aby tak było? r