- Diabeł boi się ludzi radosnych
- Od redakcji
- Znaleźć Boga w Hobbicie
- Afryka Chłopcy z Namugongo potrzebują szkoły
- Ekwador. Szczęść Boże!
- Siostra Leokadia nie tylko wśród aniołów
- Przekleństwa demoralizują i ranią
- Jeżeli rodzice nie klną, dzieci oficjalnie w domu również tego nie robią
- Czy kibice będą zbawieni?
- Z chrześcijańskiego punktu widzenia na eutanazję zgody być nie może
- Książki ks. Bosko
- Jestem, pamiętam, czuwam…
- Hobbit nie jest bez skazy
- O miłości i nienawiści
Diabeł boi się ludzi radosnych
Pascual Chávez Villanueva
strona: 2
Jestem znany na całym świecie jako święty, który rozsiewał pełnymi rękoma wielką radość. Powiem więcej: jak napisał ktoś, kto znał mnie osobiście – uczyniłem z chrześcijańskiej radości „jedenaste przykazanie”. Doświadczenie przekonało mnie o tym, że nie jest możliwa praca wychowawcza bez tego cudownego bodźca, tego wspaniałego, dodatkowego biegu, jakim jest radość. I żeby moi chłopcy byli o tym dogłębnie przekonani, dodawałem: „Jeżeli chcecie, aby wasze życie było radosne i spokojne, musicie zatroszczyć się o to, by trwać w łasce Bożej, ponieważ serce człowieka młodego, który trwa w grzechu, jest jak morze w stanie ciągłego wzburzenia”. Oto dlaczego zawsze przypominałem, że radość rodzi się z pokoju serca. Mówiłem z naciskiem: „Ja niczego innego nie chcę od młodych, jak tylko tego, by stawali się dobrzy i byli zawsze radośni”.
Wiem, że niektórzy przedstawiają mnie jako wiecznego kuglarza z Becchi i myślą, iż wyświadczają mi przez to wielką przysługę. Ale ten obraz bardzo ogranicza moje idee. Gry, wycieczki, orkiestra, przedstawienia teatralne i święta były środkiem, a nie celem. Miałem w głowie to, o czym otwarcie pisałem do moich chłopców: „Mam tylko jedno pragnienie: widzieć was szczęśliwymi teraz i w wieczności”.
Już od dziecka zabawa i radość stanowiły dla mnie formę poważnego apostolatu, o którym byłem wewnętrznie przekonany. Dla mnie radość była elementem, który nierozerwalnie łączył się z nauką, pracą i pobożnością. Pewien chłopiec z tych pierwszych lat, wspominając tamte heroiczne czasy, opisał je w ten sposób: „Gdy się pomyśli, jak się wtedy jadło i jak się spało, teraz dziwimy się, że mogliśmy się wtedy cieszyć, nie cierpiąc z tego powodu i nie narzekając. Ale byliśmy szczęśliwi, żyliśmy miłością”.
Życie i przekazywanie radości było formą istnienia, świadomym wyborem związanym z realizowaną pedagogią. Dla mnie chłopiec był zawsze chłopcem, jego głębokimi potrzebami były radość, wolność i zabawa. Uważałem za coś normalnego, że ja, kapłan młodzieży, przekazuję jej dobrą i radosną no winę zawartą w Ewangelii. I nie mogłem tego czynić z surowym obliczem oraz w sposób odpychający i szorstki. Potrzeba było, aby chłopcy zrozumieli, że dla mnie radość jest czymś niezwykle poważnym! Że podwórko było moją biblioteką, moją katedrą, gdzie jednocześnie byłem nauczycielem i uczniem; że radość jest fundamentalnym prawem młodości. Doceniałem rolę teatru, muzyki, pieśni. Przygotowywałem, w najmniejszych szczegółach, słynne przechadzki jesienne.
W 1847 r. wydałem książkę o formacji chrześcijańskiej zatytułowaną Il giovane provveduto (Młodzieniec zaopatrzony). Napisałem ją, zarywając wiele godzin snu. Pierwsze słowa, jakie moi chłopcy mogli w niej przeczytać, były następujące: „Pierwszym i głównym oszustwem, jakim diabeł zwykł oddalać młodzież od cnot, jest uzmysłowienie jej, że służenie Bogu polega na przygnębiającym życiu, dalekim od wszelkiej rozrywki i przyjemności. Tak nie jest, drodzy młodzi. Chcę was nauczyć metody życia chrześcijańskiego, która może was uczynić jednocześnie radosnymi i zadowolonymi, wskazując wam, jaka jest prawdziwa rozrywka i prawdziwa przyjemność. (…) Właśnie taki jest cel tej książeczki: służyć Panu i być radosnym”.
Jak widzisz, dla mnie radość przybiera głębokie znaczenie religijne. W moim stylu wychowawczym mieściło się zrównoważone połączenie sacrum i profanum, natury i łaski. Nie trzeba było długo czekać na owoce, co sprawiło, że w niektórych notach autobiograficznych, do jakich napisania prawie zostałem zmuszony, mogłem stwierdzić: „Każdy z nich, przywiązując się do tej mieszaniny pobożności, zabawy i wycieczek, był ze mną tak zaprzyjaźniony, że nie tylko był bardzo posłuszny moim poleceniom, ale z niecierpliwością oczekiwał, abym powierzył mu do wykonania jakieś zadanie”. Nie wystarczyło mi, że chłopcy byli radośni. Chciałem, aby wokół siebie szerzyli ten klimat święta, entuzjazmu i ukochania życia. Chciałem, by byli budowniczymi nadziei i radości; misjonarzami innych młodych poprzez apostolat radości, apostolat, który się udziela.