- Ksiądz Bosko wychowawca
- Od redakcji
- Panu Bogu zawdzięczam wszystko
- Co Japonii może dać chrześcijaństwo
- Pójdźmy wszyscy do stajenki
- Czy internet może porwać nasze dziecko?
- Dziecko może oprowadzać nas po sieci
- Modlitwa przywraca księdza Bosko - Wspomnienia Oratorium
- Mój Ksiądz Bosko
- Razem można sprostać wszelkim trudnościom
- Przyjdź, Panie!
- Zwiedzeni zwodziciele Medytacja niechrześcijańska w Kościele
- Tatry są dla rozważnych
Modlitwa przywraca księdza Bosko - Wspomnienia Oratorium
św. Jan Bosko
strona: 16
„Kradłem godziny przeznaczone na sen, by pisać książki potrzebne moim chłopcom” – wspominał jeden z epizodów swojego życia św. Jan Bosko. Epizod, który omal nie skończył się tragicznie. Ks. Bosko znajdował się wtedy w okresie wielkiej aktywności. Posługiwał więźniom i chorym, zajmował się chłopcami w schronisku i Oratorium*, był duszpasterzem w kilku szkołach. Na dodatek był przekonany, że jego obowiązkiem jest napisanie książek, które mogłyby prostować ścieżki młodych ludzi. W tak gorącym czasie przyszła choroba. Na tyle poważna, że lekarze zalecili bezwzględny wypoczynek. Ks. Bosko uległ. Wyjeżdżał na sześć dni do zaprzyjaźnionego proboszcza na wieś niedaleko Turynu, a w niedzielę wracał do turyńskiego Oratorium. Chłopcom to nie wystarczało. Szukali więc obecności księdza, podejmując wielokilometrowe wędrówki, aby go odwiedzić. Nie były to grupy małe. Otóż pewnego dnia, po wielu godzinach wędrowania i błądzenia, na wiejskim kwaterze ks. Bosko zjawiło się… 400 chłopców z jednej z turyńskich szkół, którzy zwykli spowiadać się u ks. Jana. Gdy przyszli do oratorium i nie zastali swojego kapłana, postanowili, że muszą go znaleźć, bo spowiadać chcą się tylko u niego. Tych grup było coraz więcej, a wkrótce dołączyli do nich także chłopcy z wioski, w której Jan Bosko miał wypoczywać. Jak przyznał, na tych przymusowych wakacjach miał więcej zajęć niż w Turynie.
Ten wysiłek i aktywność zamiast wypoczynku szybko i srogo się zemściły. Ks. Bosko jeszcze bardziej podupadł na zdrowiu. Dopadło go zapalenie oskrzeli, a później wysoka gorączka. Wkrótce stanął na granicy śmierci. Dochodziły to tego wyniszczające krwotoki. Którejś nocy, po kolejnym z nich, lekarze zebrani na konsylium nie mieli złudzeń – tej nocy ks. Bosko miał nie przeżyć. Czuł to nawet on sam. Wkrótce zapadł w sen. Spodziewano się najgorszego. Po kilku godzinach ksiądz obudził się nagle z przekonaniem, że choroba odeszła. Że jest jeszcze słaby, ale czuje się już zupełnie inaczej. Już kilka dni później był u swoich wychowanków w oratorium, gdzie powitano go olbrzymim wzruszeniem, śmiechem i płaczem… Nie ma wątpliwości, że sama młodzież wymodliła uzdrowienie swego nauczyciela. Od kiedy ks. Jan Bosko zapadł na zdrowiu, od kiedy przestał odwiedzać schronisko, oratorium i swoje szkoły, jego wychowankowie rozpoczęli żarliwą i pełną miłości modlitwę o jego zdrowie i życie. Modlili się całymi godzinami, dniami, a czasem i nocami. Gdy wzywały ich obowiązki, zostawiali przed ołtarzem świece, na znak że wciąż są modlitwą przy cierpiącym kapłanie. Nie tylko modlili się, ale także pościli całymi tygodniami. Podejmowali śluby, które czasami z trudem mógł wypełnić dorosły mężczyzna. „Bóg ich usłuchał” – wspominał ks. Bosko. I natychmiast, w dniu, w którym przyszedł po raz pierwszy po chorobie do oratorium, zajął się poważnym problemem swoich podopiecznych: śluby i przyrzeczenia, które złożyli jego wychowankowie, były czasem zbyt surowe; zbyt poważne jak na ich wiek. Ks. Bosko nawet w takiej chwili nie myślał o sobie…