- Ksiądz Bosko wychowawca
- Od redakcji
- Panu Bogu zawdzięczam wszystko
- Co Japonii może dać chrześcijaństwo
- Pójdźmy wszyscy do stajenki
- Czy internet może porwać nasze dziecko?
- Dziecko może oprowadzać nas po sieci
- Modlitwa przywraca księdza Bosko - Wspomnienia Oratorium
- Mój Ksiądz Bosko
- Razem można sprostać wszelkim trudnościom
- Przyjdź, Panie!
- Zwiedzeni zwodziciele Medytacja niechrześcijańska w Kościele
- Tatry są dla rozważnych
Ksiądz Bosko wychowawca
Pascual Chávez Villanueva
strona: 2
Ksiądz Bosko opowiada: „Mówiąc o mnie i mojej historii, muszę zacząć od pierwszych lat życia. Lat pięknych i trudnych; lat, w których uczyłem się być młodzieńcem i stawać się człowiekiem. Mogę powiedzieć ci z wielką prostotą: ten ksiądz Bosko, którego być może już znasz po części; ksiądz Bosko, który pewnego dnia stanie się kapłanem i wychowawcą oraz przyjacielem młodzieży – uczył się na podstawie wielu wydarzeń, które miały miejsce właśnie w tych pierwszych latach. Przybliżę ci wartości, którymi oddychałem, którymi nauczyłem się żyć, a następnie – przekazałem jako dziedzictwo moim salezjanom. Z upływem lat staną się one podstawą mojej pedagogii.
Obecność matki
Mama Małgorzata miała zaledwie 29 lat, kiedy mój ojciec zmarł na zapalenie płuc. Ta energiczna i odważna kobieta nie użalała się nad sobą, zakasała rękawy i podjęła swój podwójny obowiązek. Łagodna i zdecydowana, odgrywała rolę ojca i matki. Wiele lat później, kiedy stanę się kapłanem ludzi młodych, będę mógł stwierdzić na bazie zdobytego doświadczenia: »Pierwszym powodem szczęścia dla wychowanka jest wiedzieć, że jest się kochanym«. Dlatego dla moich chłopców byłem prawdziwym ojcem, dając konkretny wyraz pogodnej, radosnej i udzielającej się innym miłości. Kochałem moich chłopców i dawałem im konkretne dowody tego uczucia, poświęcając się im całkowicie. Tej miłości, silnej i mężnej, nie nauczyłem się z książek; przejąłem ją od swojej matki i jestem jej za to wdzięczny.
Praca
Moja matka jako pierwsza dała mi jej przykład. Zawsze mówiłem z naciskiem: »Kto nie przyzwyczai się do pracy w młodości, pozostanie leniem aż do starości«. W tej familijnej przemowie, którą wygłaszałem po kolacji i po modlitwach wieczornych (słynne »słówko na dobranoc«), podkreślałem, że »Raj nie jest dla leniuchów«.
Poczucie obecności Boga
To moja mama zebrała cały katechizm w stwierdzeniu, które zawsze nam powtarzała: »Bóg cię widzi!«. Nie ja to powiedziałem – w szkole katechetki w każdym calu, jaką była moja matka, wzrastałem pod wejrzeniem Boga. Nie Boga-policjanta, zimnego i bezlitosnego, który łapał mnie na gorącym uczynku, ale Boga dobrego i opatrznościowego, którego odkrywałem w zmieniających się porach roku; którego uczyłem się poznawać i któremu uczyłem się dziękować w czasie żniw i po winobraniu; Boga wielkiego, którego podziwiałem, obserwując wieczorem gwiazdy.
»Zastanówmy się!«
Wypowiadali ten zwrot (po piemoncku) nasi przodkowie; jakąż mądrość odkrywałem w tych słowach. Używano go, aby podjąć dialog, coś wyjaśnić, dojść do wspólnej decyzji, podjętej bez narzucania przez kogokolwiek własnego punktu widzenia. Później uczynię termin »rozum« jednym z nośnych filarów mojej metody wychowawczej. Słowo to stanie się dla mnie synonimem dialogu, przyjęcia, zaufania, zrozumienia; przekształci się w postawę poszukiwania, ponieważ między wychowawcą a wychowankiem nie może być rywalizacji, a jedynie przyjaźń i wzajemny szacunek. Dla mnie młody człowiek nie będzie nigdy biernym podmiotem, prostym wykonawcą poleceń. W moich kontaktach z młodymi nigdy nie będę udawał, że słucham, ale będę ich słuchał rzeczywiście, poznawał ich punkt widzenia, ich racje.
Smak wspólnej pracy
Przez wiele lat byłem absolutnym przywódcą moich towarzyszy – myślę o moich pierwszych doświadczeniach, jak to linoskoczka w Becchi. Myślę o popularności, jaką cieszyłem się wśród moich kolegów ze szkoły w Chieri, do tego stopnia, że na jednej z autobiograficznych stronic mogłem stwierdzić: »Byłem poważany przez moich kolegów jak kapitan małego wojska«. Ale potem zrozumiałem, że protagonizm należy do wszystkich. Tak więc powstało Towarzystwo Wesołości, sympatyczna grupa uczniów, w której wszyscy byli tak samo zaangażowani. Na regulamin składały się trzy krótkie artykuły: być zawsze radosnym, dobrze wykonywać swoje obowiązki, unikać wszystkiego, co nie było godne dobrego chrześcijanina. Później zrodziły się inne towarzystwa, grupy młodzieżowe, prawdziwe laboratoria apostolatu i świętości będącej w zasięgu wszystkich. Mówiłem, że były one »sprawą młodych«, pozwalającą wesprzeć ich inicjatywy i udostępnić przestrzeń dla ich naturalnej kreatywności.
Przyjemność bycia razem
Chciałem, aby wychowawcy, czy to młodzi, czy dorośli, jacykolwiek by byli, znajdowali się zawsze wśród ludzi młodych – jako kochający ojcowie. Nie z braku zaufania do młodzieży, ale właśnie by kroczyć razem z nimi, budować i wspólnie z nimi uczestniczyć. Z prawdziwą radością mogłem wyznać: »Z wami czuję się dobrze. Moje życie to właśnie być z wami«”