- Ksiądz Bosko wychowawca
- Od redakcji
- Panu Bogu zawdzięczam wszystko
- Co Japonii może dać chrześcijaństwo
- Pójdźmy wszyscy do stajenki
- Czy internet może porwać nasze dziecko?
- Dziecko może oprowadzać nas po sieci
- Modlitwa przywraca księdza Bosko - Wspomnienia Oratorium
- Mój Ksiądz Bosko
- Razem można sprostać wszelkim trudnościom
- Przyjdź, Panie!
- Zwiedzeni zwodziciele Medytacja niechrześcijańska w Kościele
- Tatry są dla rozważnych
Mój Ksiądz Bosko
Ks. Marek Chmielewski salezjanin
strona: 17
Wychowałem się w salezjańskiej parafii Maryi Wspomożycielki w Rumi. Pierwsze świadomie przeżywane spotkania z „moimi” księżmi i braćmi zakonnymi obudziły we mnie pytania o to, dlaczego mówiono o nich salezjanie. Dziecięce dochodzenie biegło przez szukanie analogii z franciszkanami, których znałem z kościołów mojej babci w Lęborku i chrzestnego w Gdyni. Skoro franciszkanie są od św. Franciszka z Asyżu, to salezjanie muszą być od św. Franciszka Salezego! Pamiętam, jak z dumą dzieliłem się moim odkryciem z rodzicami i kolegami w szkole. Ks. Bosko nie dopominał się wtedy jakoś specjalnie o swoje miejsce. Wszedł w moją świadomość zupełnie naturalnie, bez nagłej potrzeby korygowania dziecięcych odkryć. Po Pierwszej Komunii Świętej zostałem ministrantem i zacząłem regularnie przychodzić do oratorium. Tam ks. Bosko wszędzie było pełno. Obrazy na ścianach, gazetki, katechezy, konkursy rysunkowe, przezrocza i stary, czarno-biały film z głośno pracującego projektora. To wtedy dotarło do mnie, że ów ksiądz pośród chłopców, którego figura znajdowała się w bocznym ołtarzu naszej parafialnej kapliczki (obecnego kościoła wtedy jeszcze nie było), to właśnie św. Jan Bosko. Mniej więcej w tym samym czasie w innym zakątku rumskiej kaplicy odkryłem obraz św. Dominika Savio. Najpóźniej dotarło do mnie, że Matka Boża z głównego obrazu kościoła jest przecież Wspomożycielką Wiernych. To zupełny paradoks, zważywszy na wezwanie parafii. Któż jednak nadąży za logiką dziecięcego poznania? Tym bardziej, że moje odkrywanie ks. Bosko w tamtym czasie bardziej niż rozumem kierowało się uczuciami. To wszystko zasługa salezjanów, którzy ze skromnej kaplicy z dobudowaną dla nas, ministrantów, drewnianą zakrystią, z drewnianego baraku pamiętającego lata trzydzieste XX w., gdzie sami mieszkali i organizowali oratorium, uczynili najcudowniejsze miejsce w całej Rumi. Czekali na nas! Tam po prostu chciało się być.
To wtedy przyszedł czas pierwszego, nieco bardziej intelektualnego przyjrzenia się ks. Bosko. Choć muszę wyznać, że bez uczucia sympatii wobec salezjanów i ich opowiadań o tym świętym nie doszłoby do tego. Była zima roku chyba 1974 lub 1975. Całą okolicę pokrywał śnieg. Miałem ministrancki dyżur na jakąś wczesną godzinę. Przed kaplicą kłębił się spory tłumek. Jak się okazało, ludzie oblegali dwa stoliki, na których znajdowały się paczki z książkami o… ks. Bosko. Nowe, pachnące farbą drukarską. Część z nich była w płóciennej oprawie z wytłoczonym tytułem i obliczem ks. Bosko. Pozostałe, pamiętam, miały żółtą tekturową okładkę. Biografia ks. Bosko pióra Augustyna Auffraya. Pierwsza kosztowała 20, a druga 15 zł. W zakrystii, pomiędzy ministrantami, komentowaliśmy wydarzenie. Każdy chciał mieć taką książkę. Msza św. tej niedzieli była bardzo długa. Tak mi się przynajmniej wydawało. Po służbie dosłownie wyskoczyłem z zakrystii jak z procy i pobiegłem przez zaspy do domu. Dopadłem do skarbonki, w której skrzętnie gromadziłem to, co zostawało z kieszonkowego otrzymywanego od taty. Wygrzebałem nieco ponad 15 zł! Co za radość! Udało się! Bez słowa usprawiedliwienia wobec mamy, która czekała ze śniadaniem, pobiegłem z powrotem do kaplicy. Bałem się, że zanim wrócę, książek już nie będzie. Kiedy tam dotarłem, sprzedaż trwała w najlepsze. Kupiłem biografię ks. Bosko i ponownie biegiem ruszyłem do domu. Bez śniadania zaszyłem się w swoim pokoju i zacząłem lekturę. Nie zjadłem obiadu. Nie poszedłem na narty. Dopiero wieczorem zjadłem coś na kolację. Skończyłem czytanie nad ranem. Z głową pełną ks. Bosko poszedłem do szkoły.